Sukcesem marszu 4 czerwca jest to, że dał on wyborcom opozycji nadzieję. To wartość kluczowa, bo – jak wynika z badań – połowa Polaków nie wierzyła w to, że opozycja może przejąć rządy [IBRiS na zlecenie „Rzeczpospolitej”, maj br.]. A bez wiary w zwycięstwo słabnie motywacja, by się o nie bić i głosować. Marsz może więc znacząco odmienić nastroje. To jednocześnie dużo i miało.
Opozycja ma energię
Dużo, bo opozycja otrzymała moc, którą może teraz wykorzystać. Ta nieuchwytna, ale widoczna energia jest jednocześnie decydująca dla budowania poparcia. Nie miał jej Donald Tusk pod koniec swojego urzędowania jako premier, zanim wyjechał do Brukseli.
Nie miał jej Bronisław Komorowski pod koniec kampanii prezydenckiej w 2015 roku. Po wielkim marszu przez stolicę ta energia wypełniła opozycję i w publicznych dyskusjach mówi się o wygranych przez nią wyborach, jakby było założenie, że to się zdarzy. Oczywiście nie musi, ale nieuchwytna moc zwiększa szanse opozycji.
Jednocześnie sukces frekwencyjny marszu to mało, bo obywateli, którzy nie chcą, by PiS dłużej sprawowało władzę, do tak tłumnego udziału w nim nie zachęcił bezpośrednio, jak wiele wskazuje, polityczny urok Donalda Tuska, Platformy Obywatelskiej czy jakiejkolwiek partii opozycyjnej. Przyczyniły się do tego autokratyczne zapędy Jarosława Kaczyńskiego, a bezpośrednio – podpis prezydenta Andrzeja Dudy pod ustawą powołującą komisję do spraw badania wpływów rosyjskich, zwaną „lex Tusk”. A więc nie tyle oferta, wiarygodność i atrakcyjność opozycji, co gniew wobec władzy i dodatkowy impuls ze strony prezydenta zbudowały moc, którą dostała opozycja.
Sukces marszu to mało również dlatego, że obywatele nie będą czuć wywołanego podpisem Andrzeja Dudy gniewu przez całe lato i początek jesieni. Do wyborów będą mieli wakacje, rozpoczęcie szkoły przez ich dzieci, będzie działo się dużo spraw, które odwrócą ich uwagę od kwestii publicznych. Dlatego zadanie opozycji polega teraz na tym, by na wakacjach obywatele rozmawiali jak najwięcej o polityce i wyborach i utrzymali motywację do głosowania.
Kogo zmobilizuje komisja
Tu znowu z pomocą przychodzi komisja, która może się ziścić za sprawą podpisu pod ustawą prezydenta Dudy. Wprawdzie prezydent po podpisaniu ustawy zastanowił się i złożył projekt nowelizacji, jednak to od Sejmu zależy, czym zajmie się na najbliższym posiedzeniu – nowelizacją prezydenta czy wyborem członków komisji.
A skoro na opozycję spłynęła właśnie dawno upragniona moc, musi ją w sobie rozbudzić także PiS. Chciałoby się odruchowo powiedzieć, że zawsze najłatwiej mu to przychodziło poprzez eskalację konfliktu. Jednak przecież w 2015 roku najbardziej konfliktowe i kontrowersyjne postacie z tego obozu pozostały w głębokim cieniu. PiS, które wcześniej owszem rozbujało nastroje katastrofą smoleńską, w kampanii było opiekuńcze, uśmiechnięte podczas swoich nowocześnie oprawionych konwencji i spotkań wyborczych. Straszyło wprawdzie uchodźcami, ale dawało też ukojenie, obietnice spokoju i dobrobytu.
Czy teraz Prawo i Sprawiedliwość będzie grało ostro i zajmie się nowelizacją prezydenta? Jeśli nie, to po co szykowałoby tę ustawę. Wprawdzie mogło się nie spodziewać efektów i teraz może się ich wystraszyć, jednak praktyka ostatnich lat wskazuje, że partia władzy raczej odpowie, wywołując silne emocje.
Komisja do spraw politycznego złota
To dobra wiadomość dla opozycji, bo jak widać – nadmierny atak PiS-u mobilizuje jej wyborców. Donald Tusk może świetnie rozegrać próby postawienia go przed łamiącym wszelkie zasady demokracji i praworządności ciałem. Może odmówić stawienia się przed nim, może być za to szykanowany. Sprzeciw wobec takich praktyk będzie zupełnie słuszny, będzie to jednak również „polityczne złoto”.
Jednak nie tylko dla Tuska. Podzielone między PO–PiS media pokażą dwa różne światy. Część społeczeństwa zobaczy bezprawie i autokratów, a druga część to, co będzie wygodne dla PiS-u. Można przecież tak poprowadzić obrady komisji, by pokazać, że Tusk był uległy wobec Rosji, że doprowadził do podpisania szkodliwych dla Polski kontraktów.
Mieliśmy już przykład takiego grania obrazami, kiedy media pokazywały z daleka słynną rozmowę Tuska z Władimirem Putinem na molo w Sopocie. Teraz też da się wyciąć obrazy i wypowiedzi tak, że widz telewizji publicznej pozostanie z przekonaniem, że Tusk to rosyjski agent. Premier Mateusz Morawiecki już przypomniał tamtą rozmowę z molo, mówiąc, że chciałby wiedzieć, czego dotyczyła. A przecież nie trzeba znać odpowiedzi, wystarczy odpowiednio sformułować pytania i często przypominać odpowiednie kadry, w czym specjalizuje się rządowa propaganda. W TVP info już od przyszłego tygodnia będzie nadawany serial dokumentalny Michała Rachonia i Sławomira Cenckiewicza „Reset” o relacjach Polski z Rosji za rządów PO–PSL. Można zapytać – co z tego, przecież i tak na Tuska nie głosowaliby widzowie TVP. Ale może też nie zmobilizowaliby się tak, by zagłosować przeciw niemu.
Ponadto, analizując wpływ komisji na wybory, pomija się pozostałe partie poza PO i PiS-em. To dlatego, że jeśli komisja wywoła emocje, to właśnie zgodnie z tym podziałem. A jeśli Tusk będzie na nich korzystać, to straci Trzecia Droga, a może także Lewica. Polaryzacja opłaca się Tuskowi i opłaca się Kaczyńskiemu. Próba sił przed komisją pokaże, któremu bardziej.
Czy PiS przedobrzy?
Jest jednak coś, co PiS powinno wziąć pod uwagę, pompując w ludzi gniew i uniesienie. W 2007 roku, kiedy Jarosław Kaczyński miał wygrać ogłoszone przez siebie przedterminowe wybory, stracił władzę, a w wyniku tej porażki Platforma rządziła przez dwie kadencje. Jednym z powodów tej klęski było zmęczenie niekończącymi się igrzyskami, które fundowała władza.
Agent Tomek z CBA urządzający prowokację korupcyjną wobec posłanki PO Beaty Sawickiej, by skompromitować ją i jej partię tuż przed wyborami, taśmy, afery – okazało się, że ludzie potrzebują już spokoju, a nie walki z domniemaną korupcją. PiS przesadziło i wszystko straciło. Wtedy oczywiście nie było tak podzielonych mediów, telewizja publiczna nie była zdolna do tego, do czego jest zdolna teraz, ale dziś ludzie też są zmęczeni nie tylko konfliktem, ale i napięciem związanym z wojną, wcześniej pandemią i rosnącymi cenami.
Jeśli PO nie prześpi społecznej mobilizacji, może się okazać, że prezydent Duda dał jej najpiękniejszy prezent. A gdyby nie była zachłanna, zadeklarowałaby i wprowadziła w czyn współpracę, a nie wyniszczającą rywalizację z pozostałymi partiami opozycyjnymi i poprowadziła wszystkich do zwycięstwa nad nieliberalnymi siłami . Przykłady Czech i Słowenii, które opisywaliśmy niedawno w „Kulturze Liberalnej”, pokazują, że to możliwe. Jednak nie przesądzone – co pokazuje przykład Węgier.