Jewgienijowi Prigożynowi i jego wagnerowcom może i nie wyszedł pucz, choć słusznie zauważył amerykański sekretarz stanu Anthony Blinken, że sprawa ta się jeszcze nie zakończyła. Ale udało im się coś równie trudnego – weszli, choć nie do Moskwy, to do mowy potocznej.

Rajd do mainstreamu

Skrajnie prawicowa izraelska minister do spraw osiedli, słynąca z barwnego języka Orit Strock, obsobaczyła w wywiadzie radiowym dowódców izraelskiego wojska, policji i służby bezpieczeństwa za to, że we wspólnym oświadczeniu potępili jako terroryzm serię niedawnych brutalnych napaści osadników na palestyńskie miejscowości.

Do napaści tych, w których zginęła jedna osoba, doszło w reakcji na krwawy palestyński zamach terrorystyczny pod osiedlem Eli, w którym zginęło czworo Izraelczyków. „Kto wy jesteście, grupa Wagnera?”, pytała pani minister, najwyraźniej oburzona, że dowódcy wzięli stronę nie sprawców napaści, tylko ich ofiar.

W tym samym czasie wybitny arabski publicysta izraelski Odeh Bisharat uznał za „izraelską wersję grupy Wagnera” tak zwaną „młodzież ze wzgórz” – grupy żydowskich chuliganów od dawna napastujące Palestyńczyków. Wagnerowcy stali się najwyraźniej synonimem tych, których się nie lubi – a więc może jest to jednak sukces Władimira Putina, nie Prigożyna?

Nie zawsze da się uniknąć wojny domowej

Sukcesem obu jest jednak to, że do wojny domowej, która wisiała na włosku, jednak nie doszło. Inna naftowa dyktatura – Sudan – nie miała tego szczęścia. Już trzeci miesiąc trwają krwawe walki między armią regularną dowodzoną przez generała Abdela Fattaha Burhana a bojówkami Sił Szybkiego Wsparcia generała Mohameda Dagalo.

Bezpośrednią ich przyczyną była, jak w Rosji, próba wcielenia bojówek do armii regularnej, co uczyniłoby Dagalo podwładnym Burhana, którego szczerze, i ze wzajemnością, nienawidzi. Obaj swe szlify generalskie zdobyli podczas wojny w Darfurze, zachodniej prowincji Sudanu zamieszkałej głownie przez ludy afrykańskie, nie arabskie, a której dążenia niepodległościowe Chartum utopił we krwi, choć musiał się w końcu zgodzić na niepodległość dłużej o nią walczącego Sudanu Południowego.

W Darfurze zaś doszło do pierwszego ludobójstwa XXI wieku, a choć odpowiedzialność za nie spada w pierwszym rzędzie na ówczesnego prezydenta Umara al-Baszira, to właśnie generał Dagalo, na czele swych dżandżawidów, czyli „jeźdźców diabła”, był głównym sprawcą rzezi. Armia regularna wolała sobie nie brukać rąk, lecz w rezultacie nie była w stanie rywalizować z wyrosłymi z dżandżawidów Siłami Szybkiego Wsparcia doświadczeniem bojowym. Gdy wybuchły walki, Dagalo bez większego trudu opanował cztery piąte Chartumu. Teraz obie walczące strony wspólnie niszczą stolicę, a w Darfurze – alarmują organizacje humanitarne – Siły wznowiły niedokończone ludobójstwo.

Tak mógłby wyglądać scenariusz moskiewski, gdyby nie to, że i Prigożyn, i minister obrony Siergiej Szojgu nadal uznają – choć zapewne każdy ze swoimi zastrzeżeniami – władzę Putina. Podobnie Dagalo i Burhan uznawali władzę prezydenta al-Baszira, dopóki masowe ludowe powstanie nie podjęło próby jej obalenia. Świadomi, że po prezydencie przyjdzie zapewne kolej i na nich, generałowie dokonali wolty i dołączyli do zrewoltowanych obywateli.

Al-Baszir wylądował w więzieniu (co zresztą ochroniło go przed ekstradycją do Hagi i procesem o ludobójstwo; w Sudanie został skazany na kilka lat więzienia za korupcję), a obaj generałowie zajęli się negocjowaniem warunków, na których jacyś cywile mogliby objąć jakąś część władzy. Negocjowali tak długo, aż w końcu Burhan obalił bezsilnego cywilnego premiera, a także odsunął Degalo. Nie mogąc rządzić bez bazy politycznej, zwrócił się do znienawidzonych islamistów al-Baszira, co pozwoliło Degalo stroić się w piórka obrońcy demokracji i obrońcy ludu. Starcie między nimi stało się odtąd nieuchronne, a jego wynik nadal jest niepewny.

Siła nie dyskutuje z nikim

To wcale nie paradoks, że bieg wydarzeń w Sudanie pozwala lepiej zrozumieć wypadki moskiewskie. Dyktatury nie istnieją bez resortów siłowych, te zaś mają za zadanie bronić najpierw dyktatora, a potem samych siebie, przed obywatelami.

Z siłą nie sposób dyskutować, a siła nie dyskutuje z nikim. Niepodległość republik sowieckich była możliwa jedynie dzięki przejściowej słabości systemu. Krzepnąc, nieuchronnie znów sięga on po to, co utracił lub, jak w Sudanie, utracić mógłby.

Największą jednak różnicą między Sudanem a Rosją nie jest pokojowy rozpad ZSRR, lecz pozostały po byłym mocarstwie arsenał jądrowy. Burhan i – wspomagany skądinąd przez wagnerowców – Dagalo nie powstrzymali się przez niszczeniem swojego kraju za pomocą wszystkiego, co al-Baszir miał w zbrojowni.

Gdy Prigożyn szedł na Moskwę, spanikowany były prezydent Dmitrij Miedwiedwiew ostrzegł przed skutkami przejęcia przez wagnerowców broni atomowej. To istotnie przerażająca perspektywa; groźniejsze od niej jest jedynie to, że Putin już ma tę broń i – jak ostrzegł prezydent Joe Biden – mógłby jej użyć. Patrząc na koszmar Sudanu, należy pamiętać, że bywają jeszcze gorsze scenariusze.