W serii „Bibliotheca Translata” wydawanej przez katowicką Bibliotekę Śląską – serii znanej już szeroko z niebanalnych inicjatyw przekładowo-parafrazowych – ukazało się pierwsze pełne polskie tłumaczenie „Opowieści kanterberyjskich” Geoffreya Chaucera, arcydzieła późnośredniowiecznej literatury europejskiej. Jak sporo innych autorów z dawnych epok, Chaucer musiał czekać na swoje pięć minut w Polsce przez więcej niż pięć stuleci, ale – by posłużyć się wypróbowaną frazą publicystyczną – lepiej późno niż wcale. Ponieważ w przekładzie sporządzonym przez Jarka Zawadzkiego nawet wprowadzenie od tłumacza ma postać rymowanego parzyście jedenastozgłoskowca (podobną do samego przekładu), zwięzłe uwagi na temat tej publikacji przedstawiamy poniżej w takim samym sposobie.

Ciężko się kiedyś czytało Chaucera,
Ale przekładów nowych fala wzbiera.
To są translacje świetne i prawilne,
Gdy je czytamy, drżą nam części tylne
Z radości, żeśmy tych czasów dożyli,
Kiedy przeszłością żyje się przez chwilę.
Bo kogo ona poważnie obchodzi?
Nauką dziejów nie żyją dziś młodzi,
Więc trzeba dać im rozrywkę z apdejtem,
Furda archaizm, posłuchajmy skejta
Lub kogoś jeszcze, kto jest na tiktoku,
A nie tych książek z biblioteki mroku,
Na których kiedyś mądrości uczono.
Chaucer dzisiejszy to uciechy grono,
Tak wysłowionej, jakby kleił bity,
Zdanie po zdaniu, naprawdę, bez kitu.
Wersów tysiące mówi jednym głosem,
Na wszystko dobre jedenaście zgłosek.
Bo tak to kiedyś naprawdę bywało,
Przed Gutenbergiem czytało się mało,
Za to słuchało się potoków mowy.
Właśnie dlatego lektura osnowy
Starych poemów bywa dość nużąca,
Ponieważ wersy ciągną się bez końca,
Opowiadając o takich przygodach,
Które podobne są do telenowel.
(Tu rym nie wyszedł, najmilsi, tak bywa.
I z asonansów trzeba zgarniać żniwa.)
Niepowstrzymany strumień opowieści
Ustnej na piśmie niedobrze się mieści.
Przemożna siła zaś żywego słowa
Tu, na papierze, do pustki się chowa
Dobrze ukrytej pomiędzy wierszami.
Więc Chaucer z tekstu, z ekranu czytany
Trochę powłóczy albo raczej chroma.
Wokalizować by go trzeba stoma
Ustami na raz, wtedy to by wybrzmiał,
W księdze grubachnej trudno jest mu przyznać,
Że miał zalety tak, jak mało który.
Pomimo tego kruszmy wieków mury
I przyswajajmy wszystko, co się nada,
Co czytać dzisiaj jakkolwiek wypada.
Tłumaczyć trzeba jednak z sensem.
Do tej roboty chcemy ludzi z Mensy.
W przeciwnym razie mamy, proszę państwa,
Przykład intelektualnego dzbaństwa.
Że nazwisk brak? Nomina sunt odiosa.
A z krytykanctwa bierze się neuroza.
Chaucer nasz nowy broni się jak trzeba.
Tłumacz dostąpi translatorów nieba.
Felietonista prosi nawet czynnie,
Żeby przełożył jeszcze parę innych
Stareńkich tekstów, na przykład eposów
Rycerskich, które chcą tu dostać głosu.
Niblungi są już spolszczone w tym kraju,
Ale, niestety, czytać się nie dają,
Bo przekład taki sobie się okazał.
Nadchodzi jednak nowa, lepsza faza.
Powieść o Róży dobra, lecz bez rymu,
Do dzieła zatem, jedziemy do Rzymu
(A nie do Rygi, jako przy niektórych
Przekładach ni to szarych, ni to burych.)
Obyśmy mieli więcej takich natur.
Tu się felieton kończy. Imprimatur.

 

Książka:

Geoffrey Chaucer, „Opowieści kanterberyjskie”, z języka średnioangielskiego przełożył Jarek Zawadzki, ilustrował Maciej Sieńczyk, Biblioteka Śląska, Katowice 2022, wydanie drugie.