Tydzień temu pisałem o obchodach 28. rocznicy popełnionego w Srebrenicy aktu ludobójstwa. Z braku miejsca nie wspomniałem, że – obok wideo szefowej bułgarskiego MSZ i prezydenta Czarnogóry – odtworzono także na uroczystości posłanie prezydenta Turcji. Najwyraźniej żadne inne państwo nie uznało za stosowne, by posłanie takie wystosować, choć liczne demokracje (lecz nie Polska) i kraje muzułmańskie wydały stosowne oświadczenia.

Ludobójstwo – inaczej niż, na przykład, urodziny głów państw, na które wszystkie inne państwa rutynowo przysyłają życzenia – nie zasługuje najwyraźniej na odrębne miejsce w dyplomatycznym kalendarzu. Ale wystąpienie Recepa Tayyipa Erdoğana było kategoryczne i jednoznaczne. „Mimo orzeczeń trybunałów międzynarodowych, nadal są ci w Bośni i Hercegowinie, którzy zaprzeczają ludobójstwu. Potępiam tych ludzi bez sumienia i te słowa wymagające skruchy”.

https://www.youtube.com/watch?v=99uPqVMjTNw

O ludobójstwach rozmawia się niechętnie

Turecki prezydent miał oczywiście na myśli przywódców Republiki Serbskiej w Bośni, którzy nadal nie uznają zbrodni srebrenickiej za ludobójstwo, choć to jej wojska ją popełniły. Ale ze słów Erdoğana jednoznacznie wynika, że każdy, kto zaprzecza ludobójstwu, godzien jest potępienia. To zaś zapewne oznacza, że potępia on też decyzję jego własnej koalicji parlamentarnej, która tego samego dnia, gdy jego przesłanie odtwarzano w Srebrenicy, odrzuciła wniosek opozycji, by turecki parlament oficjalnie uznał to ludobójstwo i ustanowił 11 lipca Dniem Pamięci.

Taka manifestacja niezależności parlamentu od woli prezydenta byłaby zapewne godna pochwały, gdyby nie to, że jej przyczyny pozostają tajemnicą. „Nie wasza sprawa!”, krzyczeli koalicyjni posłowie pod adresem opozycji, gdy ta domagała się wyjaśnień. Ambasada turecka w Sarajewie musiała wydać nazajutrz oświadczenie, że Turcja nadal ludobójstwo uznaje, zaś doniesienia prasy bośniackiej o sporze w Medżlisie określiła mianem „złośliwego dziennikarstwa”. Nie wyjaśniła wszelako, co w nich było złośliwego.

Jest prawdą, że w tureckim parlamencie o ludobójstwach rozmawia się niechętnie. Gdy w 2021 roku ormiański poseł opozycyjny Garo Paylan złożył wniosek o uznanie przez Medżlis ludobójstwa Ormian przez Imperium Otomańskie, któremu Ankara nadal zaprzecza, poseł z partii pana prezydenta zagroził mu ponownym ludobójstwem. Wniosek oczywiście przepadł, a w tegorocznych wyborach Paylan już nie startował.

Monopol władzy na dobre pomysły

Jednak w tym roku, po raz pierwszy od dziesięcioleci, widmo wymordowanych Ormian nie wisi już nad parlamentem: premier Armenii Nikol Paszynian zapowiedział, że jego kraj nie będzie się domagać stosownego uznania przez Turcję. Pokonana w wojnie o Karabach przez wspierany przez Turcję Azerbejdżan, Armenia liczyć może jedynie na łaskę Ankary – i o nią zabiega. Zaś odstąpienie przez Erywań od dochodzenia prawdy jest zasadniczym warunkiem zmiany polityki Turcji na mniej wrogą. Pryncypialne potępienie przez Ankarę okupacji Karabachu przez Armenię może dziwić w świetle pryncypialnej tureckiej okupacji północnego Cypru – ale rezolucja srebrenicka w niczym by nie zagroziła tureckiemu zaprzeczaniu ludobójstwa Ormian.

Pozostaje uznać, że okrzyki pod adresem opozycji istotnie wyrażają sedno stanowiska koalicji: wadą proponowanej rezolucji – jedyną, ale decydującą – było to, że zgłosiła ją opozycja właśnie. Pokazała tym samym, że chce aktywnie wpływać na politykę państwa, to zaś, orzekła koalicja, „nie jej sprawa”. Opozycja jest od tego, by koalicja mogła ją krytykować za jej zdradliwą i antynarodową politykę, nie zaś od tego, by móc mieć w czymkolwiek rację.

Trawestując stanowisko ambasady, opozycja dopuściła się „złośliwej polityki”. Mediów, które mogłyby popełnić „złośliwe dziennikarstwo”, w Turcji pana prezydenta już brak. Zaś cenę za złośliwość opozycji płaci pamięć o ludobójstwie i jego ofiarach.

Inwestycje wybiórczej moralności

Inna rzecz, że na miejscu ofiar ze Srebrenicy, nie budowałbym wielkich nadziei na istotnie moralnie jednoznacznym stanowisku Erdoğana. W 2008 roku, jeszcze będąc premierem, potępił on, jako pierwszy międzynarodowy mąż stanu, politykę Chin wobec spokrewnionych z Turkami i jak oni muzułmańskich Ujgurów jako ludobójstwo. Stany Zjednoczone i demokracje zachodnie, o ONZ nie wspominając, wówczas milczały. Ale Turcja, choć nadal krytykuje chińskie naruszenia praw człowieka wobec Ujgurów, oskarżeń o ludobójstwo już nie powtórzyła i zabroniła ujgurskim uchodźcom „antychińskiej działalności”.

Wielomiliardowe chińskie inwestycje w turecką gospodarkę zapewne odegrały swoją rolę. Podobnie tureckie zaangażowanie gospodarcze w Serbii także ma wpływ na to, że słów, które można wypowiedzieć w Srebrenicy, nie da się powtórzyć w Ankarze, co zmusza ambasadę w Sarajewie do retorycznej ekwilibrystyki. Niby nic nowego, ale obserwowanie hipokryzji w działaniu zawsze jest pouczające.