Trzy drogi w jednej

Czy można stworzyć partię polityczną, która spodoba się wszystkim? Można próbować. Jeśli Trzecia Droga przyjmie Porozumienie oraz Wolnościowców, to powstanie koalicja, w której składzie będą demokratyczna opozycja, PiS i Konfederacja. Potencjalnie 100 procent poparcia.

Jeśli chodzi o Porozumienie, partia opuściła Zjednoczoną Prawicę w 2021 roku. Obecnie przewodniczącą jest Magdalena Sroka, która zastąpiła w tej funkcji Jarosława Gowina. Sroka próbowała najpierw wejść w sojusz z Agrounią Michała Kołodziejczaka, ale ugrupowania się pokłóciły. W czwartek Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL-u ogłosił, że Porozumienie dołącza w Sejmie do klubu Koalicji Polskiej Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Podobne sygnały słychać w sprawie Artura Dziambora, czyli lidera Wolnościowców – partii założonej przez osoby, które w 2022 roku opuściły Konfederację. Niedawno Kosiniak-Kamysz powiedział o nim, że byłby „bardzo ciekawym kandydatem”. Teraz Piotr Zgorzelski z PSL-u stwierdził, że Dziambor „jest bardzo wartościowym parlamentarzystą, który chciałby startować w wyborach. Prowadzimy z nim rozmowy”.

Dwie drogi Trzeciej Drogi

Jednak na te posunięcia sceptycznie patrzy Polska 2050 Szymona Hołowni, która wraz PSL-em tworzy koalicję wyborczą Trzecia Droga. Partia wydała w tej sprawie dość oschły komunikat, łącznie z powoływaniem się na paragrafy umowy koalicyjnej. Zgodnie z jego treścią, „przystąpienie Młodej Polski oraz trójki posłów Porozumienia do Koalicji Polskiej, której częścią jest PSL, jest wewnętrzną sprawą tej Koalicji i nie oznacza poszerzenia o te ugrupowania koalicji Trzecia Droga”.

Konkluzja oświadczenia jest nieco enigmatyczna: „Jeżeli PSL zaproponuje start ze swojej puli kandydatów z innych podmiotów politycznych, nie będących częścią Koalicji Polskiej w chwili zawierania przez nas porozumienia z PSL, co de facto rozszerzy skład Trzeciej Drogi, przewodniczący Hołownia będzie to rozważał”.

Trzecia Droga – chwilowo dwie trzecie drogi w jednej – próbuje znaleźć własną drogę. O trudnościach z tym związanych pisałem w tej rubryce kilka miesięcy temu. Teoretycznie dodanie do koalicji Porozumienia i Wolnościowców (czy może tylko Dziambora?) byłoby sygnałem odróżniającym Trzecią Drogę od reszty opozycji – potencjalnie tworząc pomost dla wyborców PiS-u i Konfederacji. Obie partie mają też rys wyraźnie wolnorynkowy, co może być atrakcyjne dla wyborców rozważających głos na Konfederację.

Jednak pojawiają się w tym kontekście dwa pytania. Po pierwsze, czy Porozumienie i Wolnościowcy rzeczywiście przynieśliby Trzeciej Drodze poparcie wyborców? Czy ktokolwiek głosujący na PiS albo Konfederację realnie zagłosuje dzięki nim na koalicję PSL-u i Polski 2050?

Po drugie, pytanie ogólniejsze, które dotyczy nie tylko Trzeciej Drogi, ale choćby kandydatów do Senatu: jaki w ogóle pożytek ma opozycja z brania na listy przedstawicieli takich środowisk? Załóżmy, że opozycja wygra jesienią wybory – i teraz większość będzie zależała od kilku głosów, a będą to głosy osób, które w przeszłości były częścią Zjednoczonej Prawicy albo są im bliskie ideowo… Po co to sobie robić?

Marsz Miliona

Tymczasem mobilizować wyborców chce również Platforma. Donald Tusk zapowiedział na 1 października „Marsz Miliona Serc”. Miałby on podwoić sukces zgromadzenia z 4 czerwca – na krótko przed wyborami, które prawdopodobnie odbędą się 15 października. Bezpośrednim kontekstem ogłoszenia była sprawa Joanny z Krakowa, gdzie policja weszła z interwencją do gabinetu ginekologicznego, prawdopodobnie rażąco naruszając prawa pacjentki.

W tym kontekście zwróćmy uwagę na trzy najważniejsze rzeczy. Po pierwsze, czy jest to w ogóle dobry pomysł? Cóż, marsz 4 czerwca miał znaczenie polityczne i jak dotąd nikt nie przedstawił lepszego i praktycznego (możliwego do zoperacjonalizowania) pomysłu na systematyczną mobilizację wyborczą, z którą był wyraźny problem – a zatem zgromadzenie wielkiej energii społecznej na krótko przed wyborami w teorii ma sens. Ryzyko polega na tym, że jeżeli marsz się nie uda albo uda się średnio, to nastroje mogą opaść. Z tego względu Platforma z pewnością będzie stawać na uszach, aby wydarzenie było sukcesem.

Ale, po drugie, można zapytać, czy kontekst aborcji na pewno jest optymalny z punktu widzenia powodzenia marszu? Historia czarnych protestów pokazuje, że tragiczne wydarzenia związane z naruszaniem praw kobiet budzą duże i ponadpartyjne emocje społeczne, ale niekoniecznie przekuwają się na określone skutki polityczne. Wydaje się, że kwestia prawa aborcyjnego ma dla wyborców znaczenie, ale ludzie niekoniecznie głosują w pierwszej kolejności akurat ze względu na tę sprawę. Dlatego jest prawdopodobne, że znaczenie marszu z czasem ulegnie poszerzeniu, tak jak to miało miejsce 4 czerwca.

Wreszcie, pojawiają się pytania, czy Platforma Obywatelska nie monopolizuje w ten sposób opozycji i nie odcina tlenu innym partiom demokratycznym? Oczywiście, z punktu widzenia całej opozycji optymalne jest takie rozwiązanie, które maksymalizuje wynik wyborczy przyszłego koalicyjnego rządu, a nie pojedynczej partii. Jednak w tej sprawie odpowiedź jest więc tyleż oczywista politycznie, co trudna emocjonalnie. Platforma musi mobilizować ludzi. Idea, żeby partia nie starała się o wyborców w czasie kampanii wyborczej byłaby dość karkołomna. Trudno również powiedzieć, w jaki sposób PO miałaby tak sterować tym procesem, żeby zarządzić najlepszy wynik dla wszystkich – społeczeństwo nie jest na pilota. Jeśli więc inne partie opozycyjne chcą, żeby Koalicja Obywatelska nie zabierała im głosów, to muszą albo wygrać swoich wyborców, albo startować z list KO.

 

* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: facebookowy profil Polskiego Stronnictwa Ludowego.