Newsy z ostatnich dni ilustrowane są twarzami Michała Kołodziejczaka, lidera Agrounii, Artura Dziambora, prezesa Wolnościowców, i Sławomira Mentzena, jednego z liderów Konfederacji. Agrounia dostała propozycję od PSL-u, aby wejść do koalicji Trzecia Droga, co spotkało się z groźbą porzucenia tej koalicji przez Polskę 2050 Szymona Hołowni. Co więcej, o starcie z list PSL-u partia rozmawia z Dziamborem, który nie wystartuje z list Konfederacji. Mentzen z kolei snuje w mediach plany na to, jak będzie sprawował urząd ministra finansów.

I chociaż nikt w Polsce nie zabrania jeszcze radykałowi marzyć, to należy już pogodzić się z tym, że posłowie Konfederacji, mimo ostatniego spadku notowań, będą mieli w Sejmie mocną reprezentację i że wiele będzie od nich zależało. A oprócz tego z list partii prodemokratycznych mogą do Sejmu dostać się osoby, na które ludzie udręczeni PiS-em wcale nie czekają.

Jednak spora część dziennikarzy i wpływowych publicystów zachowuje się tak, jakby świat przesłaniały im tylko dwa portrety – Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego.

Nie ma duopolu

Czas powiedzieć wyraźnie coś, co wydaje się oczywiste, ale dla wielu chyba jednak nie jest – po wyborach nie będzie duopolu. W razie porażki wyborczej PiS-u, władzy w Polsce nie przejmie Koalicja Obywatelska pod światłym przywództwem Donalda Tuska. Tusk nie przywróci normalności, na którą czekają dawni uczestnicy demonstracji KOD-u czy którą obiecuje młodym ludziom, zapewniając o swoim poparciu dla legalizacji aborcji. Nie zrobi tego, bo Polska po wyborach nie podzieli się na KO i PiS, na Tuska i Kaczyńskiego, z których jeden będzie wprowadzał swoje porządki, a drugi będzie się zżymał. Na zdjęciach z Sejmu będzie widać jeszcze sporo innych osób. A część z nich to takie, których ani wyborcy czy publicyści skoncentrowani na Tusku, ani ci na Kaczyńskim nie chcieliby oglądać. Przyniosą oni zupełnie nowe wartości, czy też „antywartości”, i inną debatę.

Wytęskniona „normalność” jest mało realna

Nie chodzi o to, czy wspólna lista mogłaby dać takie zwycięstwo zjednoczonej na wybory opozycji, aby ta miała w Sejmie większość. Oczywiście, ta większość jest kluczowa dla działania państwa w podstawowych sprawach, na przykład przegłosowania najważniejszych ustaw znoszących chociaż część szkodliwych zmian w systemie sprawiedliwości.

Jednak na wiele kwestii opozycja demokratyczna ma różne poglądy, czasem wręcz nie do pogodzenia, jak chociażby w przypadku aborcji. Jeśli, dodatkowo, na listy partii opozycyjnych zostaną wpuszczeni zdeterminowani do powiększenia wpływów politycznych politycy populistyczni albo radykałowie, którzy niekoniecznie wyznają wartości, za którymi tęsknią ludzie zmęczeni rządami PiS-u, to przywrócenie wytęsknionego spokoju wydaje się tym bardziej niemożliwe.

Po drugie, ucieraniu stanowisk będzie towarzyszyć hałaśliwa działalność bardzo mocnej i destrukcyjnej opozycji w postaci PiS-u i Konfederacji – sił deklarujących niechęć do sojuszu, ale gotowych na wiele, aby utrudnić ewentualne rządy partii prodemokratycznych. Niosą one ze sobą własne poglądy, umacniają je w mainstreamie, kształtują mentalność. Polska z tak silną obecnością tych partii w Sejmie nie będzie Polską, w której podniosłym tonem wymawia się słowa Konstytucja, równość, państwo prawa czy Unia Europejska.

Wartości, do których przekonują wyborców politycy PiS-u i Konfederacji, czy też wpuszczonych na listy wyborcze partii opozycyjnych przedstawicieli innych partii, będą obecne w przestrzeni publicznej. Nawet jeśli Tusk zwycięży, to nie zmieni Polski w państwo, które przyjmuje euro, kiedy Kaczyński będzie przeklinał Brukselę, zamknięty w swoim domu na Żoliborzu. Prezes PiS-u będzie przemawiał w Sejmie, a po nim będzie mówił Mentzen. A jeśli politycy dużych partii nie będą ich uważnie słuchać, to znaczy, że nie usłyszą również ludzi, którzy ich wybrali. A wiemy, czym to się skończyło w roku 2015.

Różnorodność siłą opozycji

A jeśli opozycja nie uzyska większości, co jest bardzo prawdopodobne, to oznacza jeszcze gorszą sytuację. W Sejmie, w którym do każdej ustawy trzeba będzie montować koalicję, może okazać się, że utęsknione wartości wyborców obecnej opozycji nic nie znaczą, kiedy ważyć się będą losy ustawy budżetowej.

Znowu blednie postać Andrzeja Dudy, od którego, jak kiedyś się wydawało, tak wiele będzie zależało po wyborach. Zanim ewentualne ustawy dojdą do prezydenta, kluczową rolę odegrają ugrupowania zainteresowane przede wszystkim tym, żeby było je widać i słychać. Patrząc na możliwy powyborczy układ sił z tej perspektywy, można wyciągnąć wniosek, że obecne zróżnicowanie opozycji jest dobre, a potrzeby ludzi, którzy deklarują poparcie dla Konfederacji, czy też znikome, ale na przykład dla PSL-u istotne, dla Agrounii czy Wolnościowców, mogą odpowiedzieć partie prodemokatyczne, niekoniecznie biorąc polityków z tych partii na swoje listy. Te potrzeby biorą się zapewne z jakiś niedoborów, poczucia odrzucenia czy zagrożenia. Różnorodność opozycji prodemokratycznej może okazać się szansą na to, aby ich przeciągnąć na tę stronę. I dlatego błędne wydaje się nazywanie przez niektórych wziętych dziennikarzy i publicystów przykładowego Szymona Hołowni największym złem, jakie przytrafiło się Polsce. Już większym zagrożeniem jest rozbudzanie oczekiwań, często przez te same osoby, co do wyników wyborczych KO. Powyborcza rzeczywistość, nawet w przypadku przegranej PiS-u, może okazać się sporym rozczarowaniem.