Właśnie ruszyła kampania wyborcza. Oficjalnie, bo w rzeczywistości trwa w najlepsze już od kilku miesięcy, tylko bywa nazywana piknikami rodzinnymi, wiecami czy spotkaniami z mieszkańcami różnych miast.
Politycy Platformy Obywatelskiej od rana dzień po ogłoszeniu przez prezydenta, że wybory odbędą się 15 października, ustawili się przy wejściu do stacji metra Centrum w Warszawie, gdzie zorganizowali konferencję prasową. „Października 15 pogonimy Kaczyńskiego” – zagrzewał Borys Budka, a potem wszyscy rozdawali przechodniom gazetki z nagłówkiem: „Pokonamy pisowskie imperium zła”.
Trzecia Droga przekonywała, że dobry wynik dla niej to jedyna szansa na odsunięcie PiS-u od władzy, bo pierwsza czy druga partia w wyborach nie stworzy rządu samodzielnie. „15 października odbędzie się najważniejszy dzień w moim życiu, mecz o lepszą Polskę” – tweetował Szymon Hołownia, lider Polski 2050.
„15 października pokonamy PiS i Konfederację” – ogłosiła z kolei Lewica.
Konfederacja skupiła się na sobie, a nie na dziejowej powinności – i od rana chwaliła się, że we wszystkim jest pierwsza: jako pierwsza zarejestrowała komitet wyborczy, wcześniej też jako pierwsza opublikowała program wyborczy i podała nazwiska niektórych kandydatów do Sejmu. Jest trzecią siłą i powiewem świeżości.
Tylko PiS nie zrobiło nic nadzwyczajnego. Prezes Jarosław Kaczyński już wcześniej wskazał, kto jest wrogiem ojczyzny w tej kampanii wyborczej – Donald Tusk, którego miejsce jest w Niemczech i Brukseli. Dzień rozpoczęcia kampanii wyglądał w wystąpieniach publicznych polityków PiS-u jak kolejny taki dzień przed wyborami.
Stawką jest demokracja
Politycy opozycji prodemokratycznej przedstawiają więc nadchodzące wybory jako przełomowe – może dojść do uratowania państwa demokratycznego albo do jego końca, bo kolejna kadencja PiS-u to zagrożenie trwałym autorytaryzmem. Trudno nie ulec takiej ocenie, jednak ta „zachęta” do głosowania była już używana, w poprzednich wyborach, zwłaszcza w drugiej turze wyborów prezydenckich, kiedy prawdopodobna była wygrana Rafała Trzaskowskiego.
Pytanie brzmi, czy nie padła ofiarą inflacji. Czy obywatele na dużą skalę uwierzą, że przedłużenie rządów PiS-u jest groźne dla demokracji i czy opozycja prodemokratyczna jest szansą na ratunek przed PiS-em?
Drugie pytanie jest o to, czy opozycja prodemokratyczna dotrwa do wyborów nieskłócona na tyle, by przekonać wyborców, że jest w stanie stworzyć wspólny rząd. W tej kwestii nie pomagają ci, którzy bardzo chcą, żeby przegrało PiS. A konkretnie – chcą za bardzo, tak jak ten, kto kocha za bardzo, w rzeczywistości krzywdzi kochaną osobę.
Czy wolno zawiesić zasady?
Problem ten dotyczy zarówno osób znanych z mediów, z działalności publicznej, jak i ludzi, którzy nie zajmują się na co dzień publicystyką czy dziennikarstwem, ale są bardzo aktywni w mediach społecznościowych, komentując bieżącą politykę czy pracę dziennikarzy.
Polityków Lewicy czy Polski 2050 atakują za to, że nie chcieli iść do wyborów w jednej koalicji z Platformą Obywatelską; dziennikarzy mediów niezwiązanych z PiS-em – za to, że nie dość ochoczo wychwalają PO. A jak już dziennikarze ci skrytykują za coś PO albo zadają politykom tej partii „zbyt” dociekliwe pytania (czyli po prostu dociekliwe), jej internetowi fani rozkręcają przeciw nim kampanię obelg. Czasami traktowanie nielubianych dziennikarzy czy polityków przypomina publiczny lincz.
Wprawdzie to tylko aktywność internetowa, ale zachęca do poważnych pytań. Czy wolno zawiesić fundamentalne zasady na wyjątkowy czas? Bo to się właściwie powinno stać, kiedy wolne media przestają być mediami, a stają się tubami propagandowymi. Stałoby się to także wtedy, gdyby w imię pokonania zła demokratyczne partie polityczne podporządkowały się jednej, najsilniejszej. A czy po wyborach wszystko mogłoby już wrócić na swoje miejsce? Czy też nadal, w imię zachowania dobra, jakim jest zwycięstwo opozycji, dziennikarze powstrzymywaliby się przed zadawaniem dociekliwych pytań, a politycy innych partii byliby piętnowani za realizowanie własnej polityki.
Znany jest współczesny przykład, kiedy fundamentalne zasady zostały zawieszone, żeby zakończyć zło – to kampania #MeToo. Powody były szlachetne – wskazywanie winnych przemocy seksualnej i pociąganie ich do odpowiedzialności za to jest tak trudne, że trzeba zrobić coś zupełnie nowego, wręcz rewolucyjnego, żeby ofiary nie pozostawały bezsilne. Kampania #MeToo, w której najczęściej kobiety, ale nie tylko, odważnie wskazywały nazwiska przemocowców, zmieniła postrzeganie nadużyć seksualnych, molestowania, gwałtów. Przyniosła więc wiele dobrego.
Zagrożenie oskarżeniem o przemoc, a przez to utraty dobrego imienia, a nawet kariery, sprawiło z kolei, że w różnych środowiskach zaczęto przestrzegać standardów, zmalało przyzwolenie na molestowanie. To bardzo dobrze.
Jednak doszło też do tego, że wyroków publicznych nie potwierdzały sądy. Dlatego przemoc seksualna ma się tak dobrze. Można też jednak powiedzieć, że wyrok publiczny stał się również formą przemocy. I wrócić do pytania o fundamentalną zasadę – czy można ją zawiesić w imię wyższego dobra? Czy więc można skazywać bez procesu, wierzyć tylko jednej ze stron? Czy dobro wielu ofiar bezsilnych wobec przemocy usprawiedliwia fakt, że kiedyś osoba niewinna może stracić karierę i dobre imię? Może to jest pytanie do tych, którzy zapalczywie walczą o koniec ery PiS-u.
Rewolucja nie przynosi demokracji
Lęk przed tym, że PiS wygra wybory, mógłby też usprawiedliwiać zawieszenie zasad. Przecież rzeczywiście kolejna kadencja może okazać się końcem demokracji. Rzeczywiście potrzebna jest mobilizacja, świadomość zagrożenia. W ten sposób można zrozumieć, dlaczego ci, którym na tym zależy, starają się stworzyć szczególne warunki dla partii, która do walki o ich państwo nie staje na równych zasadach, bo PiS wykorzystuje państwowe pieniądze, instytucje i media, żeby zwiększyć swoją szansę na wygraną. Jednak to jest mechanizm rewolucyjny, a rewolucja zazwyczaj nie przynosi demokracji ani władzy wolnej od nadużyć.
Jeśli opozycja wygra wybory, musi przywrócić praworządność, wolne media, uczciwą konkurencję partyjną. Radykalna walka o dobro nie staje się uzasadniona, jeśli ma swoje ofiary. I nie jest czysta, jeśli nie można jej odróżnić od działalności internetowych trolli.
* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: Wallpaper Flare.