Głośny film „Oppenheimer” w reżyserii Christophera Nolana pokazuje, że każda innowacja technologiczna rodzi się w strefie niepewności. Nowa maszyna może zadziałać lub nie. Jej uruchomienie może przynieść pożądane, ale też nieprzewidziane skutki – i to pomimo dokładnych obliczeń, refleksji czy badań.

W filmie zgłębiony zostaje wątek wątpliwości, jakie naukowcy pracujący nad wykorzystaniem energii jądrowej do produkcji nowego typu broni odczuwali względem projektu, którego byli częścią. Poczucie winy tytułowego bohatera staje się wręcz najważniejszym tematem filmu.

Skala śmiertelnych konsekwencji użycia bomby atomowej jest przytłaczająca. W normalnych okolicznościach powinna zmusić większość naukowców do rezygnacji z udziału w projekcie. Ich wysiłki zyskiwały jednak inne znaczenie w kontekście drugiej wojny światowej. Wielu wybitnych fizyków i matematyków, którzy wzięli udział w Projekcie Manhattan, było pochodzenia żydowskiego lub przybyło z Europy, uciekając przed prześladowaniami, a później przed wojną i Zagładą.

Zarówno na poziomie indywidualnym, jak i państwowym, wiara w to, że broń atomowa może być niezbędna do powstrzymania nazistowskich Niemiec i ich sojuszników, przeważyła nad wątpliwościami moralnymi. Gdyby nie sytuacja wojenna, państwo amerykańskie prawdopodobnie nie zdecydowałoby się również na tak wielką inwestycję w naukę. Paradoksalnie więc intencja przeciwdziałania Zagładzie uzasadniła powstanie broni masowej zagłady. Tym, co ostatecznie umożliwiło stworzenie bomby, był więc szczególny splot sytuacji politycznej i możliwości technologicznych wynikających z rozwoju wiedzy naukowej.

Polityka ucisza wszelkie wątpliwości

Rewolucja przemysłowa odbywała się w innych warunkach. Wynalazki z tego okresu nie były tworzone na potrzeby globalnej wojny ani nie wymagały takiej koncentracji środków. Jednak, od bardzo wczesnego etapu wsparcie państwa – najpierw prawne, później finansowe – odgrywało kluczową rolę w rozpowszechnianiu nowych technologii produkcji (i transportu) opartych albo na silniku parowym, albo na nowej, eksperymentalnej wiedzy chemicznej. I to pomimo głośno wyrażanych obaw, że konsekwencje ich rozpowszechnienia mogą prowadzić do nieprzewidzianych skutków. Podobnie jak w przypadku bomby atomowej, kontekst polityczny umożliwił przezwyciężenie tych wątpliwości.

Przyjrzyjmy się historii rozkwitu paliw kopalnych. Kiedy Imperium Brytyjskie konkurowało gospodarczo z Francją w XVIII i XIX wieku, brytyjską przewagę przyniósł rozwój przemysłowy, a zatem optymalizacja ludzkiej pracy przy użyciu silnika parowego. Brytyjskie państwo – działające w interesie własnym, jak i w interesie rządzących nim elit gospodarczych – wspierało rozwój technologii przemysłowych i transportowych oraz powszechne wykorzystanie węgla kamiennego.

Rząd królewskiej mości wspierał gromadzenie niezbędnego kapitału oraz tworzył ramy prawne sprzyjające powszechnemu wprowadzeniu nowych maszyn. Odwrotnie niż w przypadku bomby atomowej, to nie wiedza naukowa była punktem wyjścia do stworzenia nowego urządzenia, ale powstanie tego urządzenia zainspirowało rozwój praw termodynamiki, ważnej gałęzi nowoczesnej nauki.

Warto dodać, że bardzo długo panowało przekonanie, iż dym węglowy ma działanie prozdrowotne. Rzekomo miał on oczyszczać powietrze z chorobotwórczych miazmatów. Głosy tych, którzy alarmowali o złym stanie zdrowia pracowników najbardziej narażonych na dym, były systematycznie uciszane. Tym samym, wsparcie państwa i jego instytucji – w tym towarzystw naukowych – pomogło przezwyciężyć obawy dotyczące negatywnych skutków społecznych i środowiskowych wykorzystywania węgla kamiennego.

Uciszanie sprzeciwu prowadzi do katastrofy

Innym ciekawym przykładem jest historia rozwoju francuskiego przemysłu chemicznego. Na początku XIX wieku opracowano nowe technologie wytwarzania kluczowych produktów potrzebnych na przykład w przemyśle tekstylnym; produktów, które do tej pory pochodziły ze źródeł naturalnych lub powstawały w stosunkowo małych warsztatach. Nowe technologie koncentrowały się na maksymalizacji efektywności, a nie na minimalizacji negatywnych skutków środowiskowych. Ponieważ cały czas operowały na granicy opłacalności, realne ograniczenie ich niszczącego wpływu na środowisko mogłoby zabić nową gałąź gospodarki.

Aby uniknąć protestów, fabryki lokalizowano z dala od wielkich miast, co przyczyniło się do dewastacji krajobrazu, trwałego zniszczenia winnic i ziem uprawnych. Wielu właścicieli ziemskich wytaczało fabrykantom procesy. Początkowo wiele z nich kończyło się sukcesem. Sądy stosowały bowiem otwartą interpretację prawa i uznawały szkody wyrządzone środowisku. W odpowiedzi państwo francuskie zmieniło przepisy prawne, wprowadzając bardziej restrykcyjną procedurę dowodową. Ograniczono również zakres skarg – wciąż możliwe było uzyskanie odszkodowania finansowego, ale już nie zatrzymania bądź odwrócenia zniszczeń. Ponadto, rząd angażował wybitnych przedstawicieli środowiska naukowego, a zarazem zwolenników postępu technologicznego, do tworzenia raportów, które udowadniały wyższość nowych technologii nad dawniejszymi.

Rozwiązania oparte na węglu kamiennym i chemii przemysłowej, choć budziły aktywny sprzeciw i potężne wątpliwości, w sprzyjającym im kontekście politycznym upowszechniły się. Z czasem wywarły zasadniczy wpływ na planetę, przenosząc nas w erę globalnego kryzysu klimatycznego, którą nazywamy antropocenem.

Jak nie powtórzyć błędów przeszłości

Nauka nie istnieje w próżni, a potoczne przekonanie o jej obiektywizmie szkodzi jej zamiast pomagać. Naukowcy również są tylko ludźmi, a instytucje naukowe uwikłane są w złożone sieci zależności. Nie znaczy to, że nauka jest bezwartościowa. Powinna być jednak świadoma swoich słabości.

Otwarcie muszą o nich mówić sami naukowcy, zwłaszcza gdy funkcjonują pod wpływem potężnych elit majątkowych lub gdy działają po presją silnej polaryzacji politycznej. Z drugiej strony użytkownicy i konsumenci nowych technologii powinni aktywnie pytać o konsekwencje ich stosowania.

Zasługą „Oppenheimera” jest pokazanie tego niejednoznacznego styku nauki i polityki. Nie ma tu łatwych rozwiązań. Być naukowcem to systematycznie i nieprzerwanie wątpić, podważać zastane fakty i poglądy, biorąc na siebie osobiste ryzyko. To także zmieniać zdanie, nawet jeśli kosztem jest utrata fasadowej wiarygodności.

Uczciwe wykorzystanie nauki jako pozytywnej siły w społeczeństwie wymaga argumentacji opartej na weryfikowanych dowodach i ciągłego rozważania potencjalnych skutków nowych wynalazków i teorii. Ani w przypadku bomby atomowej, ani w kwestii rewolucji przemysłowej ówczesne podmioty polityczne i naukowe nie zdołały uniknąć poważnych błędów. My wciąż mamy na to szansę.

Z pewnością nie przetrwamy bez pomocy nauki, trwający kryzys klimatyczny jest zbyt złożony. Niemniej, jak przekonywał Bruno Latour, słynny francuski antropolog, jej rola w społeczeństwie powinna być szerzej dyskutowana, a autorytet naukowców należy budować poprzez mówienie o realiach wytwarzania wiedzy, publicznie informując o swoim społecznym czy politycznym zaangażowaniu. Potrzebujemy społeczeństwa otwartego na wiedzę naukową i związaną z nią niepewność oraz nauki otwartej na dyskusje i wątpliwości zwykłych obywateli.