Po zakończeniu szczytu grupy G20 prezydent Francji Emmanuel Macron powiedział, że spotkanie przywódców grupy potwierdziło izolację Rosji na scenie światowej. Również amerykański doradca do spraw bezpieczeństwa Jake Sullivan docenił pracę wykonaną na szczycie, chwaląc wspólną deklarację potępiającą wszelkie próby zmiany granic za pomocą siły i ataków na sąsiadów.

Za to rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow uznał, że szczyt okazał się sukcesem jego gospodarzy – Indii, a także krajów rozwijających się. Wszyscy zadowoleni? Oficjalnie tak, choć wiele wskazuje na to, że realne efekty szczytu każdy z uczestników widzi inaczej.

Zasłona dymna dla realnych interesów

Wspólnota zachodnia może być rozczarowana faktem, że w deklaracji końcowej Rosja nie została wskazana jako winna agresji wobec Ukrainy. Rosja natomiast z całą pewnością odczuła dyplomatyczny ostracyzm, którego doświadczył w New Delhi minister Ławrow. Z kolei Pekin, okazując w ten sposób dystans wobec krajów zachodnich, unikał szczególnej widoczności podczas obrad szczytu. W związku z tym, w gruncie rzeczy ugodowa deklaracja końcowa posłużyła za zasłonę dymną, dla kolosalnych różnic interesów pomiędzy poszczególnymi uczestników spotkania.

Celem tekstu nie jest jednak podsumowanie wydarzeń szczytu G20, a raczej zastanowienie się nad jego znaczeniem dla Indii oraz ich obecności na arenie międzynarodowej. New Delhi od lat bowiem stara się odegrać istotną rolę na scenie globalnej, wzmacniając tym samym swoje roszczenie do stałego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Spotkanie wieńczące indyjskie przywództwo w G20 było dla władz indyjskich doskonałą okazją do zamanifestowania swoich mocarstwowych ambicji.

Sprzyjała temu cała oprawa szczytu. Media indyjskie, które zwykle nie poświęcają nadmiernej uwagi wizytom zagranicznych dostojników państwowych, tym razem z zapałem wyliczały osobistości, które wzięły udział w szczycie. Podkreślano przy tym, że ich obecność świadczy o uznaniu potęgi i znaczenia Indii na świecie.

Oczywiście delegacje, które przybyły do New Delhi nie miały szansy zobaczyć indyjskiej codzienności. Na czas szczytu, indyjska stolica przeistoczyła się w swoistą twierdzę. Nie chodzi tu o środki bezpieczeństwa, które przy tego typu spotkaniach są zupełnie naturalne. New Delhi zostało specjalnie przygotowane na przyjęcie światowych przywódców, którzy zobaczyć mieli nowoczesne miasto. Schludne i czyste, bez tysięcy straganiarzy na ulicach, bez żebraków i błąkających się po mieście psów.

Jednocześnie, zaprezentowano miasto bogate w miejscowe artefakty, ukazywane na setkach bilbordów, a miejscu obrad, członkowie delegacji mogli się raczyć kuchnią z najdalszych zakątków Indii, a także podziwiać niezwykłe indyjskie rękodzieło. Jego twórcy zwiezieni zostali z całych niemal Indii zgodnie z indyjską dewizą „jedność w różnorodności”.

Jedność bez różnorodności

Bystre oko zagranicznych reporterów natychmiast zauważyło jednak, że symbole umieszczone na bilbordach wywodzą się jedynie z tradycji hinduistycznej. Zabrakło na nich na przykład zabytków i artefaktów z okresu panowania w Indiach dynastii Wielkich Mogołów.

Chwalono się więc różnorodnością, ale tylko w obrębie tradycji hinduistycznych. Kompletnie pominięto natomiast tradycje muzułmańskie, chrześcijańskie, a nawet plemienne. Tego typu działania mają na celu stworzenie wizerunku współczesnych Indii jako kraju będącego bezpośrednim kontynuatorem dawnych hinduistycznych królestw.

Kilkadziesiąt, a nawet kilkanaście lat temu goście zagraniczni z pewnością odwiedziliby Tadż Mahal, dzieło jednego z mogolskich władców. Obecnie o takich odwiedzinach nie ma mowy. Okresy dominacji Wielkich Mogołów czy brytyjskiego kolonializmu są postrzegane przez współczesnych zwolenników Indii hinduistycznych jako czasy okupacji i regresu kraju.

Ale choć Indie były brytyjską kolonią, to oprócz eksploatacji brytyjski kolonializm przyniósł subkontynentowi także modernizację. Taka narracja nie pasuje jednak do obrazu jednorodnej i zakorzenionej w tysiącletniej przeszłości cywilizacji indyjskiej.

Z pewnością Indie zrzucają z siebie dawne brzemię zależności kolonialnej i w tym obszarze mogą stać się wzorem dla krajów globalnego Południa mających kolonialną historię. W tworzeniu takiego wizerunku ma posłużyć również coraz częściej przywoływana starożytna nazwa Indii – Bharat. Nie bez przyczyny prezydentka Draupadi Murmu podpisywała zaproszenia na szczyt G20 jako „President of Bharat”. Tabliczką z tą nazwą stała również podczas obrad przed premierem Narendrą Modim.

Gra o globalne Południe

Powyższe rozważania skłaniają do postawienia tezy, że z punktu widzenia narodowo nastawionych polityków indyjskich, szczyt G20 miał być dla Indii trampoliną, która pozwoli im przyjąć rolę lidera wśród państw globalnego Południa. Obecnie pomiędzy światowymi potęgami trwa bowiem rywalizacja o wpływy w tym obszarze. Do tej pory jej głównymi graczami były (i nadal są) Stany Zjednoczone, Unia Europejska, Chiny i Rosja. Teraz do tej grupy dołączają Indie.

Indie widzą szansę w sytuacji, w której Rosja uwikłana jest w wojnę z Ukrainą, Chiny pozostają w coraz zaostrzającym się konflikcie gospodarczym z USA, a Unia Europejska nie potrafi określić swojego miejsca na globalnej scenie. Choć zmagają się z wewnętrznymi konfliktami społecznymi i politycznymi, a jedna czwarta ludności wciąż żyje tam poniżej progu ubóstwa, Indie przechodzą przyśpieszoną modernizację i już niebawem mogą stać się trzecią gospodarką świata, wyprzedzając Japonię, Niemcy i Wielką Brytanię.

Szczyt G20 w New Delhi był dla Indii okazją do zamanifestowania swojego nowego miejsca na politycznej mapie świata. Wola Indii do przewodzenia Globalnemu Południu objawiała się między innymi zwieńczonym sukcesem dążeniem do przyjęcia do G20 Unii Afrykańskiej. New Delhi wspierało również inicjatywy na rzecz tworzenia bardziej inkluzywnego światowego systemu gospodarczego, artykułując przy tym potrzeby i żądania państw Południa.

Czy Indie mogą stać się liderem globalnego Południa? W przeciwieństwie do Chin czy Rosji, które od lat pretendują do tej pozycji, Indie współpracują ze światem demokratycznego Zachodu. Z jednej strony rozumieją więc interesy Południa, a z drugiej są zakotwiczone w świecie zachodniej demokracji. To może być dla nich szansa.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr / profil G20 India.