Policja i prokuratura wciągane w politykę
W przeszłości bywały wybory, w których celem konkurujących partii było skręcanie do centrum, aby zdobyć poparcie mitycznych „zwykłych wyborców”. Jednak tym razem władza staje się w kampanii wyborczej coraz bardziej radykalna – aby wzbudzić w owych „zwykłych wyborcach” lęk, a następnie gwarantować bezpieczeństwo. W konsekwencji w naszej polityce pojawia się coraz więcej przymusu i agresji.
Zwróćmy uwagę na dwa niedawne wydarzenia. W mediach tradycyjnych i społecznościowych oburzenie wzbudziło zatrzymanie przez policję posłanki PO Kingi Gajewskiej – która została bezprawnie i siłowo doprowadzona do radiowozu przez policjantów, ponieważ mówiła przez megafon o aferze wizowej w pobliżu wiecu premiera Morawieckiego. Policja nie może zatrzymać posła bez zgody marszałka Sejmu, chyba że zatrzymuje go na gorącym uczynku przestępstwa. Podczas zatrzymania wiele osób informowało policjantów, że mają do czynienia z posłanką, co widać na opublikowanych nagraniach – a policja nie przedstawiła uzasadnienia zatrzymania. Co więcej, wydała następnie przedziwne oświadczenie, że policjanci nie mieli świadomości, że mieli do czynienia z posłanką, a poza tym to w ogóle nie było zatrzymanie, tylko doprowadzenie do radiowozu.
Drugą sprawę odnotowało chyba mniej osób. Zbigniew Ziobro powiedział mianowicie, że prokuratura otworzyła śledztwo w sprawie nieprawidłowości w wydawaniu wiz w latach… 2009–2015. Dzieje się to w odpowiedzi na zarzuty dotyczące afery wizowej w MSZ obecnego rządu. Minister sprawiedliwości i prokurator generalny powiedział: „Ostrzegałem Donalda Tuska, by nie rzucał pochopnie słów o wielkiej aferze związanej z wizami i korupcją, bo może skończyć się to tak, że sam złapie się za rękę”. Czyli zasugerował, że ściganie przestępstw nie zależy od tego, czy doszło do przestępstwa, tylko od tego, że prokuratura mści się na swoich wrogach. Duszno.
Warto zwrócić uwagę, że w obu przypadkach obrońcy tych działań odwoływali się do tego samego rodzaju wyjaśnienia. W sprawie Gajewskiej: „Przecież mogła nie przeszkadzać”. W sprawie wiz: „Przecież mogli nie prowokować rozdmuchiwaniem afery”. Taka perspektywa kompletnie pomija istotę sprawy, którą jest zasada ograniczenia władzy – władza publiczna może działać jedynie wtedy, gdy ma do tego podstawę, a nie wtedy, gdy ma takie widzimisię. Takie ograniczenia tworzy się właśnie po to, żeby minimalizować możliwość używania siły przez instytucje państwa pod wpływem prywatnych motywów.
Policja może więc zatrzymać posła jedynie pod ściśle określonymi warunkami. A prokuratura powinna po prostu ścigać przestępstwa, a nie czekać z ujawnianiem rzekomych afer na kampanię wyborczą.
PiS i kampania politycznej agresji
We wspomnianych dotąd przypadkach chodziło o praktyczne nadużywanie władzy w celu ograniczania wolności i zastraszania konkurencji politycznej. Ale ważna jest również agresywna retoryka rządu. W ostatnich tygodniach zwraca ona uwagę w szczególności w dwóch obszarach. Po pierwsze, PiS atakuje Koalicję Obywatelską jako antypolską albo niemiecką. Jarosław Kaczyński powiedział, że Donald Tusk to „prawdziwy wróg narodu” i „uosobienie zła”, czyli diabeł.
Tusk słusznie próbuje czasem rozbrajać takie ataki – niekiedy dowcipem, jak to diabeł. Ostatnio opublikował w mediach społecznościowych film, w którym usprawiedliwia nieobecność uczniów w szkole na lekcji niemieckiego, ponieważ byli w tym czasie na spotkaniu publicznym z szefem PO. Poprzez wyśmiewanie PiS-owskiej narracji można ukazać absurdalność zarzutów.
Ale to nie zmienia faktu, że systematyczne wykluczanie danej grupy ze wspólnoty politycznej i z narodu przez władzę to głęboka patologia, która ma poważne konsekwencje. Szef klubu parlamentarnego PO Borys Budka właśnie został zaatakowany fizycznie w centrum handlowym w Katowicach – a napastnik miał wulgarnie krzyczeć, żeby wyjeżdżał do Niemiec.
Drugi obszar to agresja PiS-u wokół filmu „Zielona granica” Agnieszki Holland. Trwa nagonka władzy na reżyserkę i aktorów. Jarosław Kaczyński powiedział, że „Agnieszka Holland wpisuje się po prostu w dzieje swojego środowiska, środowiska, które wywodzi się w Komunistycznej Partii Polski, z ludzi, którzy służyli Stalinowi”. Dariusz Matecki z Suwerennej Polski porównał twórców filmu do niemieckich kolaborantów z czasów drugiej wojny światowej – w tym osób, które zostały skazane na śmierć.
Ale PiS wykazuje agresję również wobec zwykłych Polaków. Atakowani są nawet widzowie, którzy chcą pójść do kina obejrzeć film. Kolejni politycy PiS-u, w tym prezydent Andrzej Duda, powtarzają hasło „Tylko świnie siedzą w kinie”, które pochodzi z okresu okupacji w czasie drugiej wojny światowej. MSWiA ogłosiło natomiast, że chce puszczać przed seansem własny komunikat w kinach studyjnych – co przypomina praktyki cenzorskie z dawnego reżimu. Cóż, PiS jest partią ludową, ale tylko dopóki lud zgadza się z władzą.
Jak to zatrzymać?
Nie ulega wątpliwości, że premiera filmu w okresie kampanii wyborczej jest prezentem dla PiS-u. Ocena samego obrazu – który może się podobać albo nie – nie ma w tej sprawie żadnego znaczenia. Debatowanie o dziele, którego prawie nikt nie widział, a któremu zarzuca się szkalowanie polskiego munduru, po prostu pomaga podgrzewać emocje, odwracać uwagę rzeczywistych problemów władzy – i ustawiać PiS w pozycji obrońców bezpieczeństwa i polskości. Nic więc dziwnego, że w czasie wystąpienia w Pile Donald Tusk zrobił bardzo wyraźne rozróżnienie na ludzi odpowiedzialnych za problemy z migracją w Polsce – czyli Kaczyńskiego, Morawieckiego i Błaszczaka – oraz wojsko i straż graniczną, które należy uwolnić od polityki.
To nie zmienia faktu, że coraz bardziej obrzydliwa kampania agresji, którą PiS rozpętuje w ostatnich tygodniach, trwałaby niezależnie od filmu. Dochodzi do takich absurdów, że z plakatem o świniach w kinie występuje Łukasz Mejza, kandydujący z PiS-u polityk, który zasłynął z oszukiwania rodziców śmiertelnie chorych dzieci. Albo europosłanka Anna Zalewska z PiS-u, której ekipa miała okradać kontenery PCK.
Niektórzy pisali, że władza po prostu przesadza w kampanii wyborczej – że wszystko to przez nadmierne kampanijne emocje. Ale nie o to chodzi. Nie jest też tak, że radykalizują się „obie strony” – opozycja ma nieporównanie mniej narzędzi niż rząd, a do tego to na władzy spoczywa obowiązek utrzymania pokoju społecznego. Tymczasem problem polega właśnie na tym, że w przypadku PiS-u to nie jest wypadek przy pracy, tylko działania spójne z ideologią i modelem rządzenia Jarosława Kaczyńskiego, czyli radykalizacji konfliktu i koncentracji władzy, która ma coraz mniej ograniczeń. Kompletny obłęd, którego nie da się zatrzymać bez zmiany rządu.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: facebookowy profil Prawa i Sprawiedliwości.