Dla kobiet i młodych wyborców
Marsz Miliona Serc zaczął się od wystąpień polityków na rondzie Dmowskiego. Od początku było widać dobry podział ról. Donald Tusk jak dyrygent orkiestry – z pewnością siebie kontroluje scenę, uważnie rozkłada akcenty polityczne, aby wszystkich uwzględnić; Rafał Trzaskowski dba o pozytywną atmosferę; Włodzimierz Czarzasty z Nowej Lewicy mówi do wyborców postępowych – ma dość ogniste wystąpienie, w którym wykłada wiele postulatów programowych Lewicy. Po nim przemawia również Robert Biedroń, drugi lider ugrupowania – obaj skutecznie wykorzystali okazję do zaprezentowania się opozycyjnej publiczności.
Zwracały uwagę pozytywne wypowiedzi dotyczące innych partii opozycyjnych. Tusk podziękował za „dobrą robotę” Hołowni i Kosiniakowi-Kamyszowi, którzy nie pojawili się osobiście na marszu. Czarzasty podkreślał, że opozycja jest gotowa do utworzenia wspólnego rządu trzech list – Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy. To jasny sygnał od liderów do wyborców, żeby na finiszu kampanii unikać wzajemnych ataków w gronie demokratycznej opozycji. Kluczowe znaczenie ma mobilizacja każdego opozycyjnego głosu, a wszystkie trzy listy muszą wejść do Sejmu, jeśli opozycja ma rządzić – drugorzędne różnice między partiami opozycyjnymi tracą znaczenie w porównaniu z pierwszorzędną różnicą między demokratyczną opozycją a autokratyzującym Polskę PiS-em.
Motywem przewodnim były odniesienia do kobiet i młodych wyborców, które pojawiały się w wystąpieniach bodaj wszystkich mówców. Wspomniał o tym nawet Michał Kołodziejczak z Agrounii. Nie jest to przypadek. Z badań opinii publicznej wynika, że wśród osób młodych i kobiet – a szczególnie młodych kobiet – jest najwięcej osób, które są niezdecydowane, na kogo zagłosować i czy w ogóle głosować.
W tym kontekście najważniejsze były dwa wystąpienia zamykające pierwszą część wydarzenia. Wiktoria Bartosiewicz – przedstawiona jako najmłodsza kandydatka KO do parlamentu – zachęcała najmłodszych wyborców do udziału w głosowaniu. Potem przemawiał Jerzy Owsiak, który należy do postaci odbieranych przez najmłodszych wyborców w sposób najbardziej pozytywny – jako osoba autentyczna i nieupartyjniona.
Następnie marsz ruszył w stronę ronda „Radosława”. I zaczęło się liczenie uczestników – jedna z najbardziej emocjonujących spraw wokół marszu. Po obejrzeniu filmów i zdjęć z powietrza można jednoznacznie ocenić, że mieliśmy do czynienia z bardzo dużym wydarzeniem politycznym. I można powiedzieć bez wątpliwości, że jest to duży sukces Koalicji Obywatelskiej i całej opozycji demokratycznej. Widzieliśmy tłumy ludzi zajmujące w całości Rondo „Radosława”, aleję Jana Pawła II i ulicę Świętokrzyską – niezależnie od konkretnej liczby maszerujących, tak nie wygląda porażka polityczna.
Ile zmieni marsz?
Oczywiście, nasuwa się zatem pytanie, czy marsz coś zmieni? Czy będzie to impuls wzmacniający opozycję na dwa ostatnie tygodnie kampanii wyborczej? Cóż, żeby tak się w pełni stało, musiałyby się wydarzyć dwie rzeczy. Po pierwsze, musiałaby nastąpić maksymalna mobilizacja elektoratu opozycji – każdy wyborca o sympatiach opozycyjnych musiałby rzeczywiście pójść zagłosować.
Po drugie, można by rozszerzyć poparcie albo zniechęcić do głosowania część wyborców PiS-u – poprzez pokazanie wartościowego i atrakcyjnego oblicza silnej opozycji w czasie wyjątkowego wydarzenia politycznego, na które patrzy cały kraj; moment zbiorowej uwagi, o który w dzisiejszych czasach bardzo trudno. W obu przypadkach marsz mógłby nadać ton polityczny na najbliższe dwa tygodnie.
Pierwsza rzecz wydaje się prawdopodobna – nie było przecież jasne, czy KO uda się powtórzyć sukces marszu 4 czerwca, tymczasem mobilizacja ludzi była nadspodziewana, co sugeruje dużą determinację. Również końcowe wystąpienie Donalda Tuska było skierowane niejako do wewnątrz – do wyborców, którzy już wiedzą, że są przeciwko PiS-owi.
O ile otwierająca mowa szefa PO zawierała wiele fragmentów, które mogłyby przemawiać do szerokiego grona wyborców, przemówienie finałowe było utrzymane w stylistyce bardziej KOD-owskiej; poruszało się w granicach języka, który jest przekonujący i zrozumiały przede wszystkim dla zdecydowanego wyborcy opozycji ze średniego i starszego pokolenia.
Tego obrazu dopełniała grupa popularnych artystów, którzy stali za Tuskiem na scenie i wykonali wspólnie „Kocham wolność” zespołu Chłopcy z Placu Broni; a także powtarzane często w czasie marszu hasło „uśmiechniętej Polski”, będące znakiem rozpoznawczym libkowej wspólnoty interpretacyjnej; i niezawodnym sygnałem, że mówi się do przekonanych – co samo w sobie jest oczywiście w porządku, skoro marsz był wydarzeniem również dla obecnych, a nie tylko nieobecnych i nieprzekonanych.
Wiec polityczny jako dzieło sztuki
Jednak z tych samych powodów nie jestem pewien co do sprawy drugiej – czy marszowi uda się poszerzyć siłę oddziaływania opozycji. Marsz 1 października był wydarzeniem politycznym o wyjątkowej skali – stąd można się było spodziewać ze strony Donalda Tuska przemówienia o historycznej wadze, definiującego kampanię wyborczą, zawierającego jasne apele do konkretnych grup społecznych, potężne argumenty skierowane do rozumu, serca i portfela; performans i uwodzenie.
Takie wystąpienia publiczne w najlepszym razie zawierają element poetycki oraz element inżynieryjny. Część poetycka przedstawia ludziom myśli i frazy, z którymi nie mieli wcześniej do czynienia, zachwycające i poruszające do głębi, tworzące nowe więzi, budujące tożsamość – a nawet moment wiecowego szaleństwa, gdy zgromadzony we wspólnej przestrzeni tłum wykształca na chwilę rodzaj zbiorowego umysłu.
Natomiast część inżynieryjna przynosi praktyczne sposoby na to, jak można działać dalej, żeby osiągnąć wspólne cele – już po tym, gdy ludzie wzięli odpowiedzialność i przyszli na marsz. Zapisz się na newsletter, żeby utrzymać kontakt; wpłać pieniądze na partię, skoro PiS wykorzystuje państwo do kampanii; przekaż dalej biało-czerwone serduszko w geście przyjaźni obywatelskiej.
Tych elementów w wystąpieniu Tuska trochę zabrakło, mimo że pojawiały się one w komunikacji Koalicji Obywatelskiej w ostatnich miesiącach. Tym razem jego przemówienie kończące nie było odświętne, przypominało raczej wiele innych wystąpień, które wygłaszał w ostatnich tygodniach w wielu polskich miastach, a nawet było nieco bardziej powściągliwe czy skromne od niektórych z nich – choćby na spotkaniu w Pile Tusk był ostatnio w formie olimpijskiej.
Jeśli jednak liberalno-demokratyczna wspólnota była w minionych latach zbyt pesymistyczna i rozbita – jak przekonywał w wystąpieniu szef PO – to budowanie lepszych sieci społecznych wymaga koordynacji i konwencji; w innym razie ludzie wrócą do pasywności, nie mając pewności, co dalej robić i w jakiej formule. Nie będą też mieli jasności, co ponieść z wielkiego spotkania – a byłaby dla opozycji szkoda, gdyby już za kilka dni wyborcy zapomnieli, co tam było mówione.
Z drugiej strony, już ze względu na samą skalę marsz może mieć pewne przełożenie na naszą rzeczywistość społeczną – pod powierzchnią sfery publicznej dzieją się zawsze rzeczy, których gołym okiem nie widać. Jedno wydaje się jasne: elektorat opozycyjny ma świadomość, co należy zrobić 15 października.