W ponad 24 godziny po najgorszym ataku terrorystycznym na terytorium Izraela nadal nie wiemy rzeczy podstawowych: ilu Izraelczyków zginęło (źródła mówią o ponad 300 zabitych, ponad 1700 rannych i dziesiątkach uprowadzonych do Gazy) i jak do tego doszło.
Wiadomo jedynie, że około szóstej rano w sobotę setki bojówkarzy Hamasu przerwały barierę wokół strefy, zdobyły bez wysiłku pobliskie posterunki wojskowe i bazę gazańskiej dywizji armii izraelskiej w Reim i ruszyły w głąb kraju, strzelając i mordując.
Niektórzy z napastników przedostali się do Izraela na paralotniach; tych, którzy przybyli na łodziach, odparła izraelska marynarka. W nocy z soboty na niedzielę, baza w Reim i stołówka kibucowa w Beeri zostały odbite, lecz nadal trwały walki o zajęty przez hamasówców posterunek policji w Sderot.
Wojska nie było
Te obrazy na zawsze wryły się w pamięć Izraelczyków: zdobyty przez Palestyńczyków czołg przy granicy, tłum depczący ciało zabitego Izraelczyka, jeniec wleczony za motocyklem, ciężarówki z hamasowcami wjeżdżające do Sderot, dron Hamasu ostrzeliwujący ambulans, setki młodych ludzi uciekających, pod ogniem hamasowców na motocyklach, z porannego koncertu rockowego pod Reim. I rozpaczliwe nagrania rozmów z telefonów komórkowych z ludźmi, którym udało się schronić w umocnionych pomieszczeniach swoich domów, opisujących strzelaninę na ulicach, łomotanie do drzwi pomieszczeń.
Kobieta w Beeri relacjonowała, że drzwi ustępują pod ciosami, a potem dodała jedynie „och”, zanim połączenie się przerwało. W sześć godzin po rozpoczęciu ataku, w zdobytych przez hamasowców osiedlach opór stawiała im jedynie lokalna samoobrona; wojska nie było. Zarazem tysiące rakiet odpalono z Gazy na Tel Awiw i Jerozolimę. Znakomitą większość zestrzeliły antyrakiety systemu „Żelazna Kopuła”, ale w zaatakowanych miastach też są zabici i ranni.
Po raz pierwszy od izraelskiej wojny o niepodległość 75 lat temu terytorium Izraela znalazło się pod okupacją wroga. I po raz pierwszy od wojny w Jom Kipur 50 lat temu arabski atak całkowicie zaskoczył Izrael.
Klęska wywiadu
Mimo że Jerozolima dysponuje w Gazie znakomitym wywiadem, nie było – jak się wydaje – żadnych ostrzeżeń przed atakiem, choć operację w tej skali trzeba było przecież szykować miesiącami. Przyszłe dochodzenie wykaże, czy Izraelczycy rzeczywiście nic nie wiedzieli – co oznaczałoby fundamentalną klęskę wywiadu – czy też zlekceważyli, jak w 1973 roku zapowiedzi nadciągającego ataku, co oznaczałoby klęskę nie mniejszą.
Dochodzenie będzie też musiało wyjaśnić, dlaczego siły na granicy z Gazą były tak nieliczne, tak łatwo dały się zaskoczyć i pokonać – i dlaczego armia tak zwlekała z odparciem napastników, jak również z informowaniem o biegu wydarzeń. Gdyby nie telefony komórkowe i niezależne media, Izraelczycy nie poznaliby w czasie realnym rozmiarów dokonującej się tragedii.
W tej sytuacji należy uznać za sukces, że „Operacja Potop al-Aksa” – jak swą inwazję, od nazwy meczetu na jerozolimskim Wzgórzu Świątynnym, nazwał Hamas – nie zachęciła innych wrogów Izraela do przyłączenia się do ataku na zdezorientowanego przeciwnika, mimo apeli dowódcy Hamasu, Saleha al-Arouriego.
Jedność na czas wojny
Jedynie z kilku meczetów w Jerozolimie wschodniej popłynęły wezwania do dżihadu przeciw Żydom – lecz przywódca izraelskich arabskich islamistów, Mansur Abbas, dał im odpór, wzywając izraelskich Arabów do powstrzymania się od przemocy. Już podczas hamasowskiego ostrzału Jerozolimy w 2021 roku Abbas, wówczas członek koalicji rządowej Naftalego Bennetta, dał podobny dowód obywatelskiej odpowiedzialności.
Podobnie postąpili przywódcy żydowskiej opozycji wobec rządu premiera Benjamina Netanjahu, Yair Lapid i Benny Ganz, którzy wyrazili gotowość przystąpienia, na czas wojny, do jego rządu, z tym że Lapid postawił jako warunek usunięcie zeń faszyzujących partyjek Religijny Syjonizm i Żydowska Potęga.
Zarazem przywódcy ogromnego społecznego sprzeciwu wobec rządowego zamachu na sądownictwo zapowiedzieli zawieszenie protestów do końca wojny. Taka jedność narodowa w obliczu kryzysu jest w Izraelu normą od czasu wojny sześciodniowej 1967 roku, gdy przywódca opozycyjnego Herutu, Menachem Begin, przystąpił do koalicji Lewiego Eszkola z Partii Pracy.
Hamas ograł Netanjahu
Odpowiedź Netanjahu poznamy dziś, lecz nawet jeśli by zgodził się usunąć faszystów, to ani im tym nie zaszkodzi, ani zapewne nie ocali swego rządu i miejsca w historii. Hamas po raz kolejny pokazał, że potrafi być na izraelskiej scenie politycznej głównym rozgrywającym.
Kampania terroru, którą islamiści rozpętali po podpisaniu 30 lat temu historycznych porozumień z Oslo, w których Izrael i świecka Organizacja Wyzwolenia Palestyny wzajemnie się uznały, uniemożliwiła realizację ich celu, jakim było zawarcie trwałego pokoju między Izraelem a Palestyńczykami w oparciu o zasadę dwóch państw dla dwóch narodów.
Hamas odpowiedział kampanią terroru, która sprawiła, że izraelska opinia straciła wiarę w pokój i zwróciła się na prawo: po zamordowaniu przez żydowskiego terrorystę premiera Icchaka Rabina władzę przejęła prawica, po wodzą Netanjahu. Dziś młody człowiek, który przed zamachem buńczucznie zapowiadał, że „dorwiemy Rabina” jest w rządzie Netanjahu ministrem bezpieczeństwa narodowego.
Pokoju nie będzie, ale odwet musi być ograniczony
Obecny atak Hamasu jest wymierzony w rysujące się trójstronne porozumienie izraelsko-saudyjsko-amerykańskie. Jego częścią miały być znaczące, choć niedające Palestyńczykom państwa, ustępstwa Izraela wobec nich. Po obecnej fali mordów izraelska opinia nie poprze jednak jakichkolwiek ustępstw, a po nieuchronnym izraelskim odwecie Saudowie nie będą mogli nawiązać z Izraelem stosunków. Już dziś potępili jedynie ogólnikowo „przemoc wobec cywili” i nie potępili agresji Hamasu, którego skądinąd niecierpią. Ale Hamasu nie potępiły także dotąd inne umiarkowane państwa arabskie, mimo wysiłków USA, by je do tego nakłonić. Najlepsza od lat szansa na pozytywny, choć ograniczony zwrot w izraelsko-palestyńskich stosunkach została właśnie zmarnowana. I Palestyńczycy, i Izraelczycy zyskali dowód, że „tamci” rozumieją tylko siłę.
Izrael będzie musiał uderzyć odwetowo w Gazę, gdzie zbombardował już liczne obiekty Hamasu (liczba ofiar palestyńskich miała by być zbliżona do izraelskiej) – ale „zrównanie Strefy z ziemią”, jak sugerował jeden z cytowanych przez „Gazetę Wyborczą” ekspertów, nie wchodzi w grę.
Nie tylko dlatego, że oznaczałoby gigantyczną zbrodnię wojenną, ale przede wszystkim dlatego, że Izrael stałby się po tym odpowiedzialny za los 1,8 miliona mieszkańców Strefy. Zaś skuteczność izraelskich operacji w Gazie ograniczać będzie obecność dziesiątków uprowadzonych tam Izraelczyków, których Hamas użyje jako żywych tarcz – a docelowo również karty przetargowej, w negocjacjach o wymianie ich na palestyńskich terrorystów, odsiadujących wyroki w izraelskich więzieniach.
Najgorsze może być przed nami
Oba scenariusze skompromitować muszą rząd Netanjahu i wzmocnić jego najbardziej skrajne elementy. W następnych wyborach faszyści nie będą już trzecią partią w Izraelu, jak w wyborach z grudnia ubiegłego roku, lecz zapewne drugą. Dla Hamasu będzie to politycznym sukcesem, dla którego warto było ponieść krwawą cenę izraelskiego odwetu. Zaś mieszkańców Gazy, którzy tę cenę zapłacą, i tak nikt o zdanie nie pyta.
Możliwy jest jeszcze groźniejszy scenariusz: że sobotni atak, jak rzekł członek biura politycznego Hamasu, Hussam Badran, to „dopiero początek”. Wyobrażalne jest, że trwający ostrzał rakietowy izraelskich miast ma na celu uszczuplenie izraelskich zapasów antyrakiet – a wówczas Hizbollah uderzy z północy, całym swym arsenałem 150 tysięcy pocisków rakietowych.
W niedzielę rano doszło na północnej granicy do wymiany ognia artyleryjskiego. Iran wyraził radość z „ciosu zadanego syjonistycznemu tworowi”, zaś rzecznik Hamasu potwierdził, że sobotni atak dokonał się z irańskim poparciem. Hamas kontroluje także większość komórek terrorystycznych na Zachodnim Brzegu, zwłaszcza w Dżeninie, gdzie sytuacja jest bliska wrzenia. Jeśli tak się stanie, oznaczać to będzie, że Izrael popełnił ogromny błąd, wierząc, że jest na tyle bezpieczny, by pozwolić sobie na wyniszczający wewnętrzny konflikt polityczny.