Małgorzata I. Niemczyńska (ur. 1982 r.) to krakowska dziennikarka, reporterka i pisarka. Ukończyła komparatystykę literacką na Uniwersytecie Jagiellońskim i od lat pracuje w „Gazecie Wyborczej”. Za swoje dokonania publicystyczne została doceniona Nagrodą im. Barbary N. Łopieńskiej za najlepszy wywiad prasowy („Michał Rusinek. Wdowy należy palić” – „Duży Format”, dod. do „Gazety Wyborczej”), Nagrodą Dziennikarzy Małopolski oraz licznymi nominacjami w konkursie Grand Press i do Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej. Dodatkowo, w 2013 roku ukazała się, nakładem Wydawnictwa Agora, jej biografia „Mrożek. Striptiz neurotyka”, a kilka tygodni temu dziennikarka zadebiutowała jako powieściopisarka książką „Borys albo Jeden dzień lata” (Wydawnictwo Mando 2023). 

Silne znaki

„Borys albo jeden dzień lata” to hiperrealistyczna, skupiona na szczególe powieść o nadmorskim miasteczku, w którym od lat panuje stan wyjątkowy. Zaprezentowane w dwunastu rozdziałach losy trzynastu głównych bohaterów splatają się z sobą w misterny i nierozwiązywalny węzeł. Akcja trwa jeden dzień – od świtu do zachodu słońca, a jej miejscem jest ścisłe centrum zapomnianej przez Boga mieściny. Życie toczy się tutaj nieśpiesznie i analogowo. Nawet na przyłącze telefonicznie czeka się wiele lat – jak w PRL-u. Miejscowość nie ma ani nazwy, ani historii, a co za tym idzie – nie posiada kontekstu oraz zewnętrza. Pustka nie tylko ją otacza, ale i (szczelnie) wypełnia – stanowi jej żywioł, klimat i ekosystem. Nawet pojęcie „stanu wyjątkowego” nie posiada żadnej wyraźnej referencji i właściwie sprowadza się do tego, że w miasteczku panują godzina policyjna oraz zakaz wchodzenia na plażę.

 Kto i kiedy wprowadził ten dziwny reżim? Nie wiadomo. Raczej nie był to Borys, bo w czasach, kiedy istniała jeszcze opozycja, był jej nadzieją, ale zawiódł. Obecnie to zresztą ledwie widmo, fantom czy idol. Wszyscy o nim mówią, ale kto go ostatnio widział? I kim właściwie jest Borys? Przedsiębiorca – być może gangster. Trzęsie miasteczkiem, bo daje ludziom pracę. I w tym właśnie sensie jest ich mocodawcą.

Czy w takim razie „Borys…” jest literacką wariacją na temat lat 80.? Najpewniej nie. Nie dość bowiem, że stragany posiadają w ofercie kurkumę, pieprz, świeżo paloną kawę, oliwki, granaty, cytrusy, a główni bohaterowie tworzą wieloetniczną i wielokulturową mozaikę (Izaak, Alicja, Herman, Róża, Miguel, Miriam, Cora, Tessa, Monia, Lee, Lilith, Serafin i Nifares), to jeszcze doświadczeniami, które pamiętają już tylko najstarsi, są Internet i media społecznościowe. A jednak skojarzenie ze schyłkiem PRL-u wcale nie jest od rzeczy – po pierwsze bowiem małomiasteczkową społeczność rzeczywiście znamionują cechy ustroju totalitarnego, a po drugie duszna atmosfera zamkniętego na przybyszów z zewnątrz kurortu jest przecież metaforą nowoczesnego autorytaryzmu, jaki zaprowadziła w Polsce w ostatnich latach partia władzy. Nie bez kozery na końcu książki pojawia się informacja, że powieść powstawała od lutego 2019 roku do sierpnia 2020. 

W „Borysie…” nie brakuje chwytów hiperrealistycznych – takich na przykład jak silne znaki (imiona, symbole, towary, obiekty, instytucje i metafory), lecz jego poetykę najlepiej oddaje pojęcie „surrealizmu”. Stworzonej przez Niemczyńską realności nie poręcza żaden mit założycielski i w tym sensie jest to świat bezpodstawny – absurdalny, groteskowy, wynaturzony. To projekt, który wziął się z nicości i nigdzie nie zmierza. Pozbawiony początków i celów – trwa, lecz tylko siłą inercji: jako bezsensowny i bezzasadny, bo całkowicie sprzeczny ze stanem naturalnym, czyli chaosem, na który składają się takie czynniki jak żywioły, ruch oraz zmiana. Niemczyńska ukazuje podszewkę antropocentrycznych narracji jako nicość, pustkę i nonsens. Król nie tyle jest nagi, co – pozbawiony płaszczyka – okazuje się wytworem plotki lub teorii spiskowej.

Znaki (nie)wymierne 

Borys to emanacja niewidzialnej ręki rynku – zapewnia pracę, rozdaje pieniądze samotnym kobietom, a drobnym przedsiębiorcom pożycza gotówkę na rozwój ich biznesów. Lokalna społeczność nie tyle więc boi się go, co boi się stracić pozory tej „małej stabilizacji” czy też „małej konsumpcji”, których to właśnie on jest gwarantem. Izaak ceni sobie w pracy dla Borysa przede wszystkim to, że polega ona w głównej mierze na prokrastynacji i w jej toku można pozałatwiać własne sprawy albo wyskoczyć na obiad. W świecie wykreowanym przez Niemczyńską pracodawca jest mocodawcą, czyli patriarchą – figurą Boga, bez którego prości ludzie nie mogą się obyć, bo tylko on gwarantuje przetrwanie. Ten reżim pracy nie ma nic wspólnego z chaosem naturalnym i dlatego jest tak stabilny – ludzie przywiązani do pewnego standardu mogą dlań zrezygnować z wolności osobistej, czyli na przykład do prawa do swobodnego przemieszczania się i alternatywnego stylu życia. 

Mieszkańcy integrują się z kulturą pracy i realiami narzuconymi im przez (figurę) Borysa. Bezwiednie stają się częścią nazywanego jego imieniem reżimu. Wpadają weń – jak śliwka w kompot. Najbardziej boją się tego, co by się z nimi stało, gdyby nagle Borysa zabrakło. Żadna z dwunastu części powieści nie opowiada losu tytułowego bohatera, ale wszystkie kreślą dole postaci odeń zależnych. Fantom Borysa urasta do figury Wielkiego Innego – Wielkiego Nieobecnego, którego poddani nie wyobrażają już sobie świata bez gwarantującej sens ich istnieniom (nie)obecności:

„Czas odbijał się tu echem po wąskich ulicach, ścierał tynk z fasad niewysokich kamienic, opadał na styrany bruk. Miasto trwało nie największe, stare i zniszczone. Turyści ich nie odwiedzali, wszyscy byli swoi, nawet jeśli nie znał się tu każdy z każdym. Przyzwyczaili się do reguł – nieważne, czy pisanych. Podporządkowani nakazom, respektowali zakazy, dbali o pozory” [s. 7].

Nawet Alicja – nieletnia kochanka Borysa, bezwiednie akceptuje wszelkie narzucone jej przez patrona reguły. Godzi się na schadzki w hotelu. Nie oczekuje niczego. A kiedy tylko Borys opuszcza pokój, zaczyna sądzić, że nic tu nie wydarzyło się naprawdę. Nastolatka uważa się za „nieprzystosowaną”, a w związku z tym byłaby gotowa nawet zeznać, że Borysa nigdy nie było w hotelowym pokoju – że ich romans to tylko „jej omamy” [s. 31].

Znaki złowieszcze 

Trwa właśnie upalne lato. Żar leje się z nieba. Ubrany w lnianą marynarkę Izaak wraca z pracy do własnego mieszkania i odkrywa, że zostało ono ogołocone. I to do cna. „To nie wyglądało na zwykły rabunek. To było totalne” [s. 31]. I paraliżujące. Izaaka kompletnie zamurowało. Stracił wszystkie przez tyle lat pieczołowicie zdobywane i przechowywane rzeczy, lecz jednocześnie nie zauważył w mieszkaniu żadnych śladów włamania. Dostrzegł natomiast, że ktoś zamiótł podłogę. Słowem, „tego dnia” zastał w swoim lokum pustkę i czystość – warunki niemalże sterylne. Jak w laboratorium.

Mężczyzna udał się do sąsiadki i zadzwonił od niej na komisariat. W słuchawce głos kobiecy polecił mu, by osobiście złożył powiadomienie o zdarzeniu. Ale jak to? Przecież policjanci powinni byli przybyć do niego natychmiast i zabezpieczyć ślady! Nic z tych rzeczy. „Trwa stan wyjątkowy, są pilniejsze sprawy” [s. 15] – zbyła go funkcjonariuszka. W drodze na komisariat Izaak napotkał na podwórku dokazujące dzieciaki. Szczególne wrażenie zrobił na nim blady, zielonooki, a przy tym czarnowłosy chłopiec („najniższy i najchudszy z bandy”), który zaśmiał się „diabolicznie” – „jakby właśnie wynurzył się z piekieł”. Izaaka ogarnęła niepojętna wręcz trwoga:

„Pomimo upału przyprawił go o gęsią skórkę. Skurcz żołądka. Migotanie przedsionków. Na ułamek sekundy kosmos się zatrzymał” [s. 18].

Tego dnia niemłody już wcale mężczyzna doznał dwóch niezwykle silnych doświadczeń – ogołocenia i przerażenia. Obu równie zatrważających.

Znaki totalne 

Alicja wpadła „tego dnia” do sklepu zoologicznego, by nabyć chomika dla młodszej siostry. W całym sklepie znalazła tylko jedną klatkę z gryzoniem. Zbliżyła się do niej i zobaczyła biało-brązowego chomika kręcącego się w kołowrotku: 

„Miniaturowe łapki śmigały nieustępliwie, przypominały trochę ludzkie dłonie, pazurami czepiał się zwinnie deseczek. Robił tak już chyba kolejny kilometr. Utrzymywał równe tempo i uparcie dążył naprzód, pozostając w miejscu. Wysuwał przed siebie pyszczek z różowym nosem, jakby chciał wyniuchać cel. Alicja nie mogła oderwać od niego wzroku. Biegł, uwijał się, spieszył. Samotny długodystansowiec. Machina wprawiona w ruch siłą jego małych kończyn zaczęła rysować okręgi wokół jej źrenic. Dziewczyna zastygła nad klatką jak zahipnotyzowana” [s. 47].

I dalej: 

„Była w tym działaniu cała kolej rzeczy, przemienność pór roku i następstwo zdarzeń, absurdalność dążeń żywych – bo nie tylko ludzkich chyba. Chomik kręcił się jak wszechświat, biznes i łza w oku, błędne koło Fortuny czy piąte koło u wózka z watą cukrową. Wciągał i zasysał całą przestrzeń wokół: kanarki, rybki, człowieka… Słoiki z pokarmem i worki ze ściółką. Wyrażał tak chyba szaleństwo epoki. Obrotowa scena jego egzystencji nie oferowała niczego nowego, a jednak przemierzał ją znowu i znowu. Wszystko było «jakby», nic nie było wprost. A najbardziej ze wszystkiego: to wszystko już było” [s. 47–48].

Nagle dzwoneczek wybudził z transu coraz bardziej pogrążającą się w obłędnych myślach siedemnastolatkę. Jego dźwięk zwiastował nadejście klienta, którym okazał się śniady chłopczyk. Na jego widok Alicja przypomniała sobie o Tessie – młodszej siostrze, która czekała na nią na przydomowym podwórku. Kiedy Alicja tam dotarła, spostrzegła, że większość dzieci rozeszła się już do domów. Prócz Tessy na podwórku został już tylko czarnowłosy chłopiec, w którego oczach było coś „diabelskiego” – „co zgasło, zanim to zdążyła uchwycić” [s. 49].

Znaki obłędu

Alicja nie jada mięsa, bo zabijanie zwierząt uważa za barbarzyństwo. Z kolei warzywa i owoce trafiają do jej żołądka rzadko, bo są za drogie. Po tajemniczym wypadku, w którym zginęli jej i Tessy rodzice (oraz całkiem spora część mieszkańców miasteczka – praktycznie w każdej rodzinie kogoś ubyło), zarabia na siebie i siostrę szyciem, do którego ma smykałkę. „Tego” upalnego dnia, nakarmiwszy Tessę, wsiadła na rower i postanowiła „przewietrzyć głowę, pomyśleć o niczym […] gnać przed siebie bez planu. […] Uciec od swojego życia choć na kilka godzin” [s. 52, 54]. Skręcała w różne uliczki, lecz za każdym razem trafiała nie skręci na sześciokątny plac – w pobliże spalonego kościółka. Nim zapadł zmierz, poczuła się jak ten chomik w kołowrotku. Obłędnie. Za którymś razem zauważyła na placu motorynkę Hermana.

Herman jest młodszym aspirantem w policji i dłużnikiem Borysa – za pożyczone od niego pieniądze sprawił sobie ukochany jednoślad. Kiedy był dzieckiem, ojciec sprał go tak bardzo, że uszkodził mu lewe oko. Zaciągnął się do reżimowej policji w odwecie – chciał zrobić na złość należącemu do opozycji ojcu. Herman uważał swój granatowy mundur za zbroję. Kiedy miał go na sobie i pędził motorynką, czuł się jak rycerz na rumaku. Do jego obowiązków należało patrolowanie nadmorskich bulwarów. Aspirant sprawdzał, czy nikt nie łamie zakazu wchodzenia na plażę. Akurat „tego dnia” ów przepis próbowała złamać pewna pijaczka. I zrobiłaby to bez trudu, bo plaża była nieogrodzona i kusiła „otwartą przestrzenią” [s. 61], ale Herman okazał się szybszy oraz silniejszy.

Policjant podkochuje się w Lilith – zmysłowej koleżance z pracy, która wyszła za mąż za niejakiego Lee – chińskiego sprzedawcę waty cukrowej, z którym ma dwóch synów. Starszym jest ów śniady chłopiec, który „tego dnia” odwiedził sklep zoologiczny, a młodszy „krył coś złowrogiego w oczach, jakby kumplował się z diabłem” [s. 72]. Hermana oburza szczęśliwe życie rodzinne funkcjonariuszki. Najchętniej strzeliłby jej skośnookiemu mężowi prosto w twarz:

„Nie podejrzewał nawet, że tak naprawdę nie kocha Lilith, tylko swoją miłość do niej. Pragnąłby tę kobietę zawłaszczyć, nie dzielić się z nikim, ale w cierpieniu znajdował niejasną przyjemność, jako utwierdzało go w przekonaniu o własnej wyjątkowości” [s. 75].

Ponadto, policjant marzy o awansie, ale na przeszkodzie stoi mu opozycyjna przeszłość ojca. Z drugiej strony, jest to już naprawdę dość przebrzmiała historia, zwłaszcza że „cała opozycja wymarła albo odpuściła” [s. 77]. Inna rzecz, że tu i ówdzie szepta się o zbliżającej się wojnie. Z kim? Albo z czym? Nie wiadomo. Zresztą Herman uważa konflikty zbrojne za rzecz naturalną. Liczy, że jak tylko jakiś wybuchnie, stworzy mu okazję, by mógł wykazać się na placu boju! Po południu aspirant zdaje siebie sprawę, że pijaczka, którą spisywał rano, oraz Izaak, którego przyjmował chwilę wcześniej na komisariacie w sprawie włamania, mieszkają pod tym samym adresem. Przypadek? W reżimie Borysa nie ma przypadków.

Znaki niespełnienia 

Koło trzynastej rencistkę Różę budzi okropny kac. Następnie nachodzi ją sąsiad z góry, który twierdzi, że zrabowano mu cały majątek. Mężczyzna od dawna przykuwał jej uwagę, bo ewidentnie był „z «tych nosów»” [s. 84]. Dobrze że przynajmniej nie wionęło od niego czosnkiem. Róży nie zaskakuje stan jego mieszkania, bo z tego, co wiedziała, było puste od zawsze. Fascynuje ją coś innego – dlaczego właśnie dziś Izaak to wreszcie spostrzegł? 

Sama też ma swoje tajemnice. W przeszłości używała imienia Ewa i uczyła w pobliskiej szkole. Dla Cory, od której Alicja wynajmowała pokój, do dziś pozostaje „panią profesor”, co zresztą strasznie ją wkurza. Zwłaszcza że była uczennica pracuje u starego Miguela, do którego rencistka zagląda czasem na koniak. Róża codziennie wyszukuje w prasie lokalnej informacji o wernisażach lub wieczorach autorskich – chadza na nie w nadziei na alkohol „za frajer” [s. 86]. Nie jest to zresztą jej jedyna motywacja. Polonistka od zawsze aspirowała do kręgów kulturalnych – dobiegając czterdziestki, opublikowała tomik poezji. Wypożycza go co kilka tygodni z miejskiej biblioteki, dzięki czemu od lat pozostaje najczęściej udostępnianą książką. Inna rzecz, że ona jest jej jedyną czytelniczką.

Swoje niepowodzenie pisarskie Róża zwalała na zaniedbującego dystrybucję wydawcę, recenzentów, którzy albo ją ignorowali, albo przyrównywali jej wiersze do „flaków z olejem”, jurorów konkursów poetyckich, którzy do żadnego lauru nawet jej nie nominowali (bo była „spoza układu”), a w dodatku „woleli nagradzać kolegów”, a jakby tego było mało – „ich pupil sypiał, jak wiadomo, z jednym z sekretarzy” [s. 89]. (Dla nikogo nie jest chyba tajemnicą, że Niemczyńska nawiązała w ten sposób do jednej z licznych afer związanych z Nagrodą Literacką Nike). 

W swoim czasie Róża marzyła o spotkaniach z tłumami wielbicieli i podpisywaniu książek w prestiżowych instytucjach kulturalnych, ale w obliczu kompletnego braku zainteresowania ze strony dziennikarzy nie miała nawet szansy „skrytykować władzy lub przynajmniej odmówić wizyty w radiu publicznym, co gwarantowało w tamtym czasie rozgłos w odpowiednich kręgach”. Zawiedziona – liczyła przynajmniej na „zakaz publikacji, by przyciągnąć uwagę jako bohaterka”, lecz nie trafiła nigdy na żadną „czarną listę” [s. 89]. Żyła zatem resentymentem – chęcią odwetu na wydawcy, krytykach, a przede wszystkim Borysie, gdyż „to on rozdawał karty w mieście, a więc też był winien” [s. 90]. A może precyzyjniej – nikt nie był winien tak bardzo jak właśnie on. 

I tak jak (pół)światek literacki w porę nie dostrzegł talentu Róży, tak „tego dnia” poetka nie zauważyła niesamowitych plam na słońcu. Gdyby jednak spojrzała w niebo, zobaczyłaby „na ociekającej żarem słonecznej kuli” różnokolorowe kropeczki, które wpierw dość chaotycznie ganiały się „po świetlistej tarczy”, ale z czasem „uformowały się w kilka pulsujących rzędów, a rzędy zaczęły rysować obrazy”. W finale tego widowiska, „na słońcu ukazała się prawdopodobnie twarz smutnego klauna” [s. 95]. Nikt na to jednak nie zwrócił uwagi. Upita poetka zasnęła mniej więcej w tym samym czasie, kiedy leniwe nadmorskie miasteczko zaczęło się wreszcie budzić.

Znaki przebudzenia

Stary Miguel cierpiał na przerost prostaty i nieadekwatną do jego wieku namiętność do pięknej Cory – Mulatki. Niegdyś był aktorem teatralnym, a w początkach stanu wojennego – czynnym opozycjonistą. Jak zresztą wielu ludzi z kulturalnych kręgów. Dał kiedyś Corze do przechowania skarb – dwie płaskie tabliczki, które ponoć kiedyś mieniły się obrazami:

„Pojawiały się w nich teksty i różne obrazy, mecze leciały jak w telewizorze. Ludzie wkładali do nich zdjęcia swoich stóp i śniadań, a inni ludzie mogli je oglądać, jak również komentować. Pisali też, co myślą na dowolne tematy, nieważne, czy się na nich znali. Obrażali się i kłócili jak dzieci na podwórku, chwalili sami sobą, obwieszczali własne intymne sekrety – byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Traktowali te sprawy ze śmiertelną powagą, bo wiedli w prostokątach równoległe życie, które z minuty na minutę zasysało bardziej. Trzeba było tylko pamiętać, aby przynajmniej raz dziennie w tę małą dziurkę z boku wetknąć drut, bo inaczej wszystko znikało. Wtedy właściciele robili się nerwowi. W ciągu doby patrzyli na przedmioty w swoich dłoniach częściej, niż na żony czy mężów, na drzewa czy słońce, a nawet ruch na ulicy. Zdarzały się z tego powodu dość częste wypadki” [s. 233].

Corze przedmioty te wydawały się pozbawione sensu, bo po co właściwie ludziom zdjęcia jedzenia lub części ciała? Kobieta była więc przekonana, że Stary Miguel coś pokręcił, a z drugiej strony przechowywała te tabliczki w zamykanej na klucz szufladzie. 

„Tego dnia” Miguel spotkał na bulwarach Różę szamocącą się z policjantem, którego ojca pamiętał z czasów opozycji. Lecz z pantałyku zbił go zupełnie inny widok. Oto bowiem, kiedy pijaczka szamotała się z młodym funkcjonariuszem, pewien mężczyzna w lnianej marynarce wszedł sobie jak gdyby nigdy nic na plażę i sięgnął po leżącą na piasku muszelkę. I co ciekawsze – nikt tego nie zauważył. A co ważniejsze – w związku z tym faktem nic, absolutnie nic się nie stało.

Znaki bezinteresowności, znaki dzikości

To tylko część historii, które Niemczyńska nawlekła w korale, które następnie skręciła w ósemkę – wzór doskonałości, nieskończoności i bezwyjściowości. Ale ten bezpodstawny ciąg zdarzeń, w finale upalnego dnia, rozwija się nagle w pewną perspektywę. Kto ciekaw, niech przeczyta. Nie pożałuje. Zdradzę tylko, że wyzwolenie z zaklętego kręgu pracy oraz konsumpcji realizuje się w (po)etyce bezbronności. Mesjaszami okazują się figury bezinteresowności – straumatyzowane dziecko oraz wariat, dzięki którym świat na powrót staje się chaosem: domeną dzikości oraz żywiołów, które są źródłem witalności, namiętności i mocy życiowych.

Rzeczywistość wykreowana przez Niemczyńską jest prześniona – jak u Ledera, i dlatego tak łatwo odnieść ją do reżimów nowoczesnych – dwudziestowiecznych. Lecz jednocześnie jest to także realność epoki przebudzenia, czyli perspektywa, która majaczy na naszym horyzoncie. Niemczyńska zdaje się mówić, że prześnienie, choć w każdej epoce jest równie bezzasadne, w naszej nie stanowi już niczyjego alibi. Lata stają się coraz bardziej upalne – na dalszy sen nie mamy już zatem czasu. 

Co ciekawe, choć wszyscy bohaterowie powieści zależą od Borysa, to jednak umieją mu się postawić tylko kobiet – przede wszystkim Miriam, Cora, Alicja. Mężczyźni żyją w cieni Wielkiego (Nie)obecnego i reprodukują opresję oraz przemoc systemową, której sami od niego doświadczają. Tak działa patriarchat. Jeden tylko Lee potrafi oprzeć się paradygmatowi nowoczesnemu i stworzyć ze swoją ponętną i dziką Lilith związek równorzędny – partnerski. Jaką cenę Chińczyk zapłaci za swoją wyjątkowość? Sprawdźcie sami.

Znaki (bez)siły 

Debiut Niemczyńskiej warto zestawić z dwoma innymi hiperrealistycznymi powieściami – ze „Złodziejami żarówek” Tomasza Różyckiego (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023) i „Schronem przeciwczasowym” Georgia Gospodinowa (przeł. Magdalena Pytlak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022). Te trzy powieści udatnie odtwarzają klimat i specyfikę depresji środkowoeuropejskiej, lecz jednocześnie mobilizują czytelnika do obycia podróży po opłotkach uniwersalnej (nie)rzeczywistości. Przy czym bułgarska powieści Gospodinowa oraz opolska proza Różyckiego problematyzują wpływy, jakie pamięć i zapisane (vel nadpisane) w ciele doświadczenia „świetlanej przeszłości” [1] wywierają na ludzką tożsamość, a z kolei „Borys albo jeden dzień lata” ukazuje przede wszystkim straty, na jakie naraża się jednostka ignorująca sygnały dobywające się z jej wnętrza. Ciało, głos, afekty to przecież media dzikości, chaotyczności, witalności, spontaniczności oraz wolności.

Nowocześni mężczyźni osiągnęli mistrzostwo w maskowaniu własnego „ja” za pomocą zbroi i rozmaitych protez. Wymownym przykładem jest u Niemczyńskiej Herman, który, patrolując każdego dnia nadmorskie bulwary, nigdy nie wątpi w sens tej czynności. Widać, wystarczającym dlań sensem jest służba fantomom, widmom, idolom.

Przypisy:

[1] „Pochodzę z systemu, który sprzedawał »świetlaną przyszłość« w czasach komunizmu […]. Teraz stawka się zmieniła, a populiści sprzedają «świetlaną przeszłość»”, dodał, podkreślając, że z własnego doświadczenia wie jednak, że zarówno za pierwszym, jak i drugim czekiem nic tak naprawdę nie stoi. Obydwa okazują się puste”, zob. więcej, Amelia Sarnowska, „«Schron przeciwczasowy»: Oto nostalgia, która truje dziś Europę. «Nikt ich już nie szuka» [Recenzja]”, https://kultura.onet.pl/ksiazki/nostalgia-jako-trucizna-recenzja-schronu-przeciwczasowego-gospodinowa/cgnxfv0 [dostęp: 15.10.2023].

Książka:

Małgorzata I. Niemczyńska, „Borys albo jeden dzień lata”, Wydawnictwo Mando, Kraków 2023.