Donald Tusk zajął wczoraj miejsce w klasie ekonomicznej w samolocie do Brukseli i ruszył ratować pieniądze dla Polski z unijnego funduszu odbudowy. Jeden wyjazd, a co najmniej trzy wizerunkowe korzyści.

Pierwsza – ratownik

Rola Ratownika polega na tym, że Tusk jeszcze nie jest premierem, ale nie marnuje czasu cennego dla Polski, nie czeka, aż prezydent powierzy mu misję tworzenia rządu, tylko już teraz podwija rękawy i bierze się do roboty. Ratuje polskie finanse i demokrację po PiS-e.

Jest to rola dobrze zaplanowana i zagrana, bo rozmowy o warunkach odblokowania miliardów na KPO można prowadzić nieformalnie, zanim dostanie się formalne możliwości, aby te warunki spełnić, jeśli tylko posiada się dobre kontakty i relacje w Brukseli. Tusk pojechał więc rozmawiać i może zdziałać w ten sposób o wiele więcej niż w sprawie odblokowania pieniędzy może zrobić PiS, które wciąż sprawuje rządy.

Na wspólnej konferencji z szefową KE Ursulą von der Leyen Tusk potwierdza to wprost: „Musiałem podjąć inicjatywę, zanim dojdzie do ostatecznych rozstrzygnięć powyborczych, ponieważ trzeba użyć wszystkich, nawet niestandardowych metod, aby ratować pieniądze, które Polsce się należą”.

Pozostaje pytanie, co realnie uda mu się zrobić. Według Oko.Press, Polska może liczyć na 24 miliardy euro szybko i bez spełnienia tak zwanych kamieni milowych. Jednak ustawa o Sądzie Najwyższym ze zmianami, które Komisja Europejska mogłaby uznać za spełnienie kamieni milowych niezbędnych do odblokowania pieniędzy, utknęła w Trybunale Konstytucyjnym i teraz już nie należy liczyć na to, że uda się ją stamtąd szybko wydostać.

Być może Tusk mógłby ustalić nowe warunki, które KE uznałaby za spełnienie kamieni milowych. Może mogłaby powstać nowa ustawa, która uzdrowi polski system sprawiedliwości chociaż w części. Cześć ekspertów uważa, że liczy się tylko podpisana ustawa, ale może mogłaby też liczyć się taka tylko uchwalona przez Sejm, jeśli gwarantuje ją rząd, który zamierza naprawić zakwestionowane przez Komisję Europejską i TSUE zmiany w polskim sądownictwie.

Być może Tusk po prostu wróci uzbrojony w zapewnienie kogoś prominentnego, że jak tylko PiS odda władzę, a prezydent przestanie przeszkadzać koalicji, pieniądze popłyną do Polski – niby jest oczywiste, że tak się stanie, bo wtedy nic nie przeszkodzi koalicji wprowadzić zmian w ustawach o sądach, ale politycznie brzmi to bardzo dobrze. W dodatku takie zapewnienie staje się też narzędziem nacisku na prezydenta – teraz już los pieniędzy dla Polski zależy tylko od tego, czy będzie współpracował, czy też wetował ustawy.

Druga– ambasador

Rola Ambasadora polega na tym, że Tusk pomaga Polsce wrócić do Europy, jako premier odnowi dobre relacje ze wspólnotą.

Takie wrażenie najwyraźniej chce stworzyć lider Koalicji Obywatelskiej, bo na wspomnianej konferencji z Ursulą von der Leyen mówił: „Jestem dzisiaj tutaj, w siedzibie Komisji Europejskiej, żeby przyspieszyć proces powrotu do pełnej obecności Polski w Unii Europejskiej. Wracamy na tę drogę z pełnym przekonaniem, że taka jest wola polskich wyborców”.

Platforma podczas dwóch kadencji swoich rządów, a także wtedy, kiedy bywała w opozycji, budowała swoją pozycję partii proeuropejskiej, w odróżnieniu od eurosceptycznej prawicowej konkurencji.

Prezentując się jako polityk europejski, z dobrymi relacjami nieformalnymi z unijnymi politykami, Tusk robi to, co dobrze umie i zawsze robił. Drugorzędne znaczenie ma to, jak dobre i skuteczne są jego znajomości w rzeczywistości. Ważne, że daje Polakom obietnicę partnerskiego uczestnictwa we wspólnocie.

Trzecia korzyść – premier z sąsiedztwa

Wsiadając do klasy ekonomicznej w samolocie do Brukseli, Tusk zdaje się szczuć normalnością w twarz Zjednoczonej Prawicy. Zwykły samolot kontra kolumny rządowe i ich ofiary na drodze. Miejsce w fotelu przy przejściu kontra kordony policyjne pod domem prezesa PiS-u.

Tusk umie wywoływać takie skojarzenia. Umie prezentować się jako równy gość, taki, który chodzi na spacery z dziećmi, wnukami i psem, gra w piłkę, jeździ komunikacją zbiorową, robi sam zakupy, żyje tak jak inni, w przeciwieństwie do swojego największego rywala.

To również już znamy od dawna.

Czy Tusk jest zdolny wyjść poza własne ramy

Jaki więc będzie premier Tusk Trzeci?

Czy polityk z tak długą praktyką, z takimi silnymi cechami osobowości, z tak silnym poczuciem racji też będzie umiał się zmienić? Czy też pojedzie torami ułożonymi w przeszłości?

Nie znamy jeszcze nazwisk ministrów, koalicja negocjuje warunki współpracy, w tym obsadę stanowisk i nie podaje szczegółów. Przecieki, do których dotarł na przykład Andrzej Stankiewicz z redakcji Onetu wskazują na Elżbietę Bieńkowską, Bartłomieja Sienkiewicza, Mateusza Szczurka. A więc polityków, których znamy już z poprzednich kadencji rządów PO.

A przecież nie jest tak, że czasy się zmieniły, a partia nie. Ta partia to nie ta sama PO, którą Tusk zostawił, kiedy jechał do Brukseli objąć stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Gdyby informacje Stankiewicza potwierdziły się, oznaczałoby, że Tusk najbardziej ufa tym, którymi otaczał się przed erą PiS-u i przed Brukselą. A co z partią, która od tamtego czasu ewoluowała?

Dziennikarz Onetu pisze też, że „Tusk chce stworzyć osobisty rząd i nie zamierza zaoferować koalicjantom zbyt wiele stanowisk ministerialnych”. A to by oznaczało, że przyszły premier to już w całości Tusk, jakiego znamy – polityk, który dominuje zarówno nad współpracownikami z partii, jak z koalicji wyborczej. Czy będzie próbował to robić także w odniesieniu do koalicjantów rządowych? To by nie zapowiadało dobrej współpracy.

Może jednak Tusk, jakiego znamy, będzie pokazywał te swoje cechy, które pomagają budować, a nie walczyć. Koalicja prezentuje przed publicznością raczej dobrą współpracę, nie eksponuje konfliktów. I tego jej potrzeba – wewnętrzne walki nie pomogą sprawować rządów, kiedy w opozycji jest tak silne PiS.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: facebookowy profil Donalda Tuska.