Nataliya Parshchyk: Jak zaangażowała się pani w wojnę?
Tetyana Hrubenyuk: Do 2014 roku, jak wszyscy zwykli ludzie, studiowałam, pracowałam, podróżowałam. Nie miałam większych problemów, w mojej rodzinie wszyscy żyli i mieli się dobrze. Szczerze mówiąc, nie od razu zorientowałam się, że wybuchła wojna. Nie angażowałam się za bardzo na Majdanie. Nie dlatego, że mnie to nie obchodziło. Przeciwnie – brałam od początku do końca udział w pomarańczowej rewolucji, a po niej przeżyłam wielkie rozczarowanie. Dlatego nie do końca wierzyłam w to, że po Majdanie będzie inaczej. Mieszkam w Kijowie, więc przyjeżdżałam na Majdan jedynie po to, by zostawić w namiotach ciepłe ubrania, jedzenie, lekarstwa.
Jednak dobrze pamiętam sierpień 2014 roku. Byłam z przyjaciółmi na motorach i zatrzymaliśmy się na kawę. Zaczęliśmy rozmawiać o wydarzeniach w Iłowajsku [tam doszło do pierwszych walk między ukraińskim wojskiem a regularnymi jednostkami armii rosyjskiej. Między 7 a 31 sierpnia 2014 roku zginęło tam 368 ukraińskich żołnierzy – przyp. red.]. Kolega powiedział, że musimy coś zrobić. Wpadliśmy na pomysł, aby odwiedzić szpital wojskowy. I tak zostałam wolontariuszką.
Co pani robiła?
W szpitalu było wielu młodych mężczyzn w wieku 20–25 lat. Gdy człowiek jest bezpieczny, zdrowy, śpi we własnym łóżku, nie potrafi sobie wyobrazić tego, co się dzieje w szpitalu wojskowym. Zorganizowaliśmy tam piknik. Stałam nad stołem i płakałam, próbując pokroić chleb, warzywa, kiełbaski. Było mi wstyd, że nie przyszłam tam wcześniej. Następnego dnia powiedziałam w pracy szefom, że od tej pory będę pracować do obiadu, a po południu – jeździć do szpitala.
W 2014 roku wolontariusze robili wszystko. Brakowało personelu medycznego, środków przeciwbólowych. Pomagaliśmy przyjmować rannych z karetek, nosiliśmy jedzenie i wodę. Woziliśmy żołnierzy na spacer, zmienialiśmy bandaże. W 2014 roku nikt nie był przygotowany na tak dużą liczbę rannych. Ale rok 2022 pokazał, że może być gorzej.
Chłopaki głównie żartowali. To ich ratowało. Później zrozumiałam, dlaczego lekarze mają czarny humor – jeśli w takich okolicznościach nie zaczniesz żartować, zwariujesz.
Jeden chłopak miał amputowaną nogę. Dostał protezę, ale nie chciał się nauczyć z nią chodzić, wolał jeździć na wózku. Jego mama cały czas płakała. Powiedziałam mu – jeśli nie chcesz chodzić, odetnijmy ci drugą nogę, po co ci ona?
Innym razem 8 marca chłopaki postanowiły zorganizować stolik w kawiarni dla wolontariuszek. Przyszłyśmy z przyjaciółką odebrać żołnierza, Jurę Weselskiego. Był tak ładnie ubrany, w dżinsy i marynarkę. Usłyszałyśmy tylko chrupnięcie! Jego proteza się złamała. Wyobraźcie sobie scenę: drugie piętro, schody, dwie dziewczyny ściągają spodnie wojownika, żeby wyjąć protezę, bo on nie może dalej iść. Wsiadamy do taksówki, ja mam w ręku lej protezowy, a koleżanka trzyma protezę na kolanach i jedziemy, co tam. Bez humoru nie da się żyć.
Przyzwyczaiła się pani do widoku urazów?
Wcześniej rzadko widywałam choćby krew. Ale w szpitalu strach odchodzi na dalszy plan. Zdajesz sobie sprawę, że możesz pomóc. Nigdy nie straciłam przytomności, chociaż widziałam naprawdę straszne urazy, otwarte amputacje.
Pracowała pani jako wolontariuszka w szpitalu i jeździła na front. Kiedy pojawił się pomysł założenia fundacji Revived Soldiers Ukraine i centrum rehabilitacyjne Next Step Ukraine?
Założycielka fundacji, Iryna Vashchuk, pochodzi z Irpienia i od wielu lat mieszka w Stanach Zjednoczonych. Kiedy w 2014 roku wybuchła wojna, Iryna natychmiast zaangażowała się w pomoc. Organizowała w USA zbiórki dla ciężko rannych żołnierzy, głównie sparaliżowanych chłopców z Ukrainy. W 2015 roku założyła fundację Revived Soldiers Ukraine w USA, a w 2018 otworzyła w Irpieniu centrum rehabilitacji dla ciężko rannych.
Kiedy zaczęła się wojna na pełną skalę, dyrektor fundacji Revived Soldiers Ukraine, żołnierz, natychmiast pojechał bronić Kijowa. Został ciężko ranny w głowę, ale, dzięki Bogu, przeżył. Wtedy Iryna zaprosiła mnie do kierowania fundacją w Ukrainie. Dlatego dzisiaj jestem tutaj, w spokojnej Warszawie, przywiozłam czterech żołnierzy, którzy lecą do USA na protezowanie i leczenie.
Ludzie w Polsce są wspaniali. Dobrze się komunikujemy, zwłaszcza gdy widzą mnie z chłopakami. Dima – 20 lat, kandydat na mistrza sportu w boksie. Ma wysoką amputację. Saszka Czumak, który walczy od 2014 roku, również ma wysoką amputację i staramy się uratować jego drugą nogę.
Wolontariusze, którzy pomagają od 2014 roku, znają się. Znałam też wtedy Irynę, ale miałam swój kierunek działań – pomoc na froncie, a od 2015 roku pomoc ukraińskim jeńcom. Pamiętam pierwszą paczkę, którą do nich wysłaliśmy. Nasza Anna Gvozdiar napisała na grupie dla wolontariuszy, że jest pozwolenie na wysłanie ciepłych ubrań, papierosów i leków dla naszych jeńców w Doniecku.
Te paczki docierały do nich?
Tak. Otrzymałam listę rzeczy, które mogę wysłać i do ilu osób. Chłopcy, którzy wrócili z niewoli, pomogli mi skompletować pierwsze zakupy. Nauczyli mnie, co jest dozwolone, a co nie, jak to poprawnie spakować.
Zabieracie też żołnierzy do USA na protezowanie. Co należy zrobić, żeby z tego skorzystać?
Najpierw żołnierz musi się zgłosić do państwowego programu protetycznego, a potem dopiero możemy rozmawiać o zabraniu go do USA. Naszym priorytetem są skomplikowane przypadki, na przykład bardzo wysokie amputacje – podwójne i potrójne. Są żołnierze, którzy w ogóle nie mają kończyn. Są też wojskowi, którzy częściowo stracili wzrok. Chcemy dać im szansę na przywrócenie do życia w jak największym stopniu.
W Ukrainie jest kilkadziesiąt organizacji zajmujących się protetyką.
Obecnie jest ich już ponad siedemdziesiąt. Mogę jednak polecić tylko te, które znam od wielu lat. Pracują z rannymi żołnierzami od 2014 roku. Mam pewność, że ich protez można używać bez obaw.
Protezowanie to tylko część rehabilitacji. Czy powinno istnieć inne wsparcie, na przykład psychologiczne?
Wszystko zależy od osoby. Można mieć nawet pięćdziesiąt modnych protez, ale jeśli człowiek nie ma zamiaru być aktywny w życiu, jeśli wygodniej jest mu tylko budzić współczucie, to nic nie pomoże.
Czy są takie przypadki?
W Irpieniu, czasami przychodzą do naszego ośrodka mężczyźni nastawieni do wszystkiego sceptycznie. Wtedy siadam z nimi sam na sam i rozmawiam.
Co pani im mówi?
To są dość osobiste rzeczy. Mieliśmy żołnierza z Azowa po tym, jak został zwolniony z niewoli. Na początku było dużo agresji w komunikacji z nim. Nie podobało mi się to, ponieważ jesteśmy przede wszystkim przyjaciółmi i pomocnikami naszych chłopaków. Zapytałam go, co jest nie tak. Odpowiedział, że wszystko jest w porządku. Mówię więc: „Oczywiście, że jest, bo zakwaterowaliśmy cię, masz możliwość chodzenia na zajęcia, ale nie chodzisz, bo nie jesteś w humorze. Zabierasz czas i przestrzeń komuś, kto też tego potrzebuje. Zrozum, nie jesteś jedynym obrońcą, są was setki tysięcy, szanuję was wszystkich, ale chcę szacunku dla siebie. Nie chcemy pogorszyć twojej sytuacji, chcemy ci pomóc”. Został u nas, potem bardzo dobrze się dogadywaliśmy.
Czy to dzięki doświadczeniu w wolontariacie umie pani komunikować się z wojskowymi? To jest trudne.
Jeśli ktoś nie ma w tym doświadczenia i nie rozumie, czym jest wojna – pomoc się nie uda. Także psychologom. Na przykład, w 2017 roku kilku chłopców wróciło z niewoli w ramach wymiany. Przyszły do nich dwie młode dziewczyny, psycholożki. Po 15 minutach wyszły z sali i wydaje mi się, że wtedy to już one potrzebowały psychologa. Z żołnierzami powinien pracować doświadczony specjalista albo ktoś, kto ich dobrze rozumie. Mnie ufają, bo jako wolontariuszka jestem osobą bliską. Nie walczyłam wspólnie z nimi, ale jeździłam na front, opiekowałam się rannymi, byłam w okopie. Dla nich jestem „swoja”. Dlatego mnie powiedzą, co im zrobili w niewoli. Nie powiedzą jednak rodzinie, żeby ją chronić.
Jeden z żołnierzy przywiózł z niewoli drobne kawałki papieru, na których pisał ołówkiem wiersze. Powiedział, że chce mi je przeczytać. Płakałam nad nimi. Potem je opublikowaliśmy. Jednak żona nie poznała tych wierszy, dopóki nie powiedział jej, że zamierzamy wydać książkę.
Powiedziała pani, że traktują panią jak swoją. Co można zrobić, żeby zmniejszyć ten podział na „swoich” i „obcych”?
On zawsze będzie istniał. Cywile nie są gotowi zaakceptować wojskowych. Nawet krewni wojskowych często nie potrafią przyjąć swoich bliskich po powrocie z niewoli czy frontu. Mój brat był jeńcem wojennym po Mariupolu. Matka czekała na niego: „Boże, moje dziecko wkrótce wróci, wierzę w to, modlę się”. Prosiłam ją, żeby zapomniała o dziecku, które miała. On wróci zupełnie inny i trzeba być gotowym zaakceptować go takim, jakim będzie.
Piszę w grupach dla krewnych jeńców wojennych – nie traćcie czasu na płacz i marudzenie na Facebooku. Idźcie do psychologów i przygotujcie się na przyjęcie swoich bliskich. W Kijowie wsparcie dość szybko nabrało rozpędu. Jest gdzie szukać pomocy.
Do końca życia będę wdzięczna każdemu, kto walczy. Ktoś mi powiedział, że może nie urodziłam się, by walczyć na wojnie. Ale czy mój brat urodził się, by w wieku 20 lat walczyć na wojnie? Czy zmarła młoda ratowniczka medyczna była stworzona do wojny? Nikt nie urodził dziecka, by walczyło na wojnie.
Jak udało się otworzyć centrum Next Step Ukraine we Lwowie?
W Ameryce jest wystarczająco dużo darczyńców. Znają nas od lat. I doskonale zdają sobie sprawę z potrzeb. Przed inwazją na pełną skalę w naszym ośrodku rehabilitowano 50–70 osób rocznie. W czerwcu 2022 roku wznowiliśmy pracę i do końca lipca 2023 roku rehabilitację przeszły już 152 osoby. Niestety zdarza się, że musimy odmówić. Mamy wypełniony harmonogram, a każdego dnia dostajemy nowe zgłoszenia.
Nasz ośrodek nazywa się Next Step Ukraine, ponieważ najpierw przywoziliśmy chłopaków do Stanów na rehabilitację w Next Step Los Angeles. To jednak jest bardzo kosztowne, zwłaszcza kiedy rośnie liczba potrzebujących. Dlatego Iryna znalazła sponsorów w USA, aby otworzyć w Ukrainie centrum neurotraumatyczne. Do USA zabieramy bardzo ciężkie przypadki.
W Europie istnieje wiele klinik i ośrodków realizujących programy państwowe z ministerstwem zdrowia Ukrainy. Ale przy tak wielu rannych i amputowanych będzie dużo pracy zarówno w Europie, jak i w USA. Zajmujemy się wyłącznie protetyką wojskową. Ale kiedy wróciliśmy do pracy po wyzwoleniu Irpienia, przez pierwsze dwa miesiące przyjmowaliśmy bezpłatnie na rehabilitację osoby cywilne. Mieliśmy dzieci, kobiety i mężczyzn z amputacjami.
Czy przebywała pani wtedy w Kijowie?
Tak. Wojskowi napisali do mnie, że wkrótce się zacznie. Plecak miałam już spakowany od stycznia, mama była po kursie pierwszej pomocy. Każdy, kto był jakoś zaangażowany w wojnę od 2014 roku, nie miał wątpliwości, że dojdzie do pełnej eskalacji. Kiedy Rosjanie podchodzili już od strony Browarów, kazałam sąsiadom otworzyć piwnicę. Przyniosłam butelki wody, karimaty dla dzieci, kilka staz taktycznych (opasek uciskowych) i małą apteczkę dla seniorów. Wyszłam na zewnątrz i patrzyłam, jak ludzie ładują swoje walizki, futra i gdzieś jadą. Zrozumiałam, że wszyscy z lewego brzegu pojadą na prawy i powstanie korek. Zdecydowałam, że nigdzie nie jedziemy.
Nikt nie wiedział, co się dzieje. Po prostu rozdawali broń z autobusów. To było jak w filmie „Jestem legendą”, w którym jakiś wirus pozabijał ludzi, a pozostałych pozamieniał w bestie. Jedziesz samochodem, wiatr wyje, na drogach są pojedyncze samochody. Znaliśmy wszystkie wolontariackie auta w Kijowie.
Jak centrum rehabilitacyjne przetrwało okupację Irpienia?
Nasza pierwsza siedziba znajdowała się tuż obok szpitala wojskowego w Irpieniu i nic tam nie zostało. Mieliśmy szczęście, bo jesienią 2021 roku przeprowadziliśmy się do większego miejsca i tam nie było tak ciężkich walk.
Przed okupacją udało nam się wywieźć najdroższy sprzęt. Wojskowi z obrony terytorialnej zabrali naszych podopiecznych do Lwowa. W mieszkanie dla podopiecznych, na szczęście już puste, trafił pocisk, całkowicie spłonęło.
Czy widzi pani postęp technologiczny w zakresie protez od 2014 roku?
W 2014 roku one po prostu nie istniały. Nikt nie spodziewał się i nie był przygotowany na wojnę. Ani szpitale, ani centra protetyczne. Teraz mogę z dumą wymienić co najmniej kilka klinik w Ukrainie, które robią dobre protezy. Osobiście znam wojskowych, którzy noszą protezy wykonane w ramach programu państwowego i walczą z nimi na froncie.
Mamy tak wielu młodych chłopaków, którzy chcą biegać, pracować, studiować, ożenić się, mieć i wychowywać dzieci. Od początku wojny 2014 roku pojawiło się mnóstwo naszych chłopaków na protezach. Dobrze, że ich widać, bo pokazują, że życie nie kończy się po amputacji.
Łatwo dostać protezę w Ukrainie?
Państwowy program nie zapewnia protez bionicznych [nowoczesne protezy, które odzwierciedlają naturalny ruch kończyn – przyp. red.], tylko mechaniczne. Można mieć bioniczną nogę od razu, ale nie ze środków publicznych. Wyjaśniam wszystkim naszym żołnierzom, dlaczego najpierw muszą wziąć państwową mechaniczną protezę. Trzeba nauczyć się ją zakładać, kikut musi się do niej przyzwyczaić. Proteza nie jest czymś, co można założyć i natychmiast iść, biegać. Trzeba się uczyć na czymś prostszym.
My poprzez nasz program zapewniamy protezy bioniczne. Jednak państwo, które zapewnia protezy za darmo, nie może zapłacić za bionikę w USA. Dlatego sami szukamy funduszy.
Rosjanie minują ogromne obszary ukraińskich terytoriów. Co powoduje najwięcej obrażeń wśród wojskowych i cywilów?
Miny lądowe, pociski. Gdy Irpień został wyzwolony, ludzie potrzebowali lekarstw, jedzenia, moi przyjaciele chcieli od razu jechać z pomocą. Zadzwoniłam do ludzi ze Służby Bożej, tak nazywamy Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy. Powiedzieli, że w żadnym wypadku, bo na drogach leży mnóstwo min. W czerwcu przyszedł do nas na rehabilitację mężczyzna, cywil, który szukał ciała swojego zięcia i wybuchł na minie. Leżał w śniegu, dobrze, że wojskowi go znaleźli. Niestety, rozminowywanie naszych terytoriów będzie ogromnym problemem przez dziesięciolecia.
Jak żołnierze radzą sobie z traumą?
Kiedy ludzie pytają Dimę, jak stracił nogę, odpowiada, że przegrał w karty. Bardzo często dzieci w szpitalach pytają, „gdzie jest twoja noga?”. Ktoś odpowiada, że zgubił. A potem dzieci pytają mamę, jak wujek mógł zgubić nogę? A ja też mogę ją zgubić?
Od 2014 roku wzrosła liczba chłopców popełniających samobójstwa. Nigdy nie wiadomo, co siedzi w głowie człowieka. Po każdej wojnie są samobójstwa, alkoholizm, narkomania, rozboje. Nie będziemy wyjątkiem. Nic dziwnego, że istnieje syndrom afgański, syndrom wietnamski.
Będzie ukraiński?
Będzie. Ci faceci i dziewczyny będą nierozumiani, nieakceptowani. Boję się i boli mnie to jednocześnie. Mój brat jest na zwolnieniu lekarskim. Mieszka ze mną i często widzę, że w jego pokoju pali się światło do rana. Po dwóch tygodniach w domu powiedział, że tej nocy nie śniły mu się grady [system rakiet wielokrotnego startu – przyp. red.]. To był dla niego najbardziej przerażający dźwięk, jaki słyszał w Mariupolu. Te pociski idą jeden po drugim. Brat często o nich śnił w niewoli, wydawało mu się, że do niego strzelają.
Staniemy przed wieloma problemami. Obejmują one protetykę i rehabilitację. Ale także traumę. A ukraińskie społeczeństwo nie jest gotowe na przyjęcie tylu weteranów, obrońców i ich problemów.
Na froncie wszystko jest jasne. Tu przyjaciel, tam wróg. Kiedy wracają do cywilnego życia i widzą całą tę beztroskę, nie rozumieją, co się dzieje.
Jak chcieliby, żeby było?
Trzeba ich zapytać. Mój brat nie chce się z nikim kontaktować. Jeśli gdzieś wychodzimy, to tylko we dwoje, z mamą albo idzie ze swoimi przyjaciółmi.
Wojskowymi?
Tylko wojskowymi. Z tymi, z którymi służył, którzy zostali ranni lub trafili do niewoli i zostali wymienieni.
Czy budynki i przestrzeń miejska w Ukrainie jest dostosowana dla osób z niepełnosprawnościami?
Nikt nic nie zrobił od 2014 roku. Szpitale stają się miejscami bez barier. Ale nie ma tak, żeby żołnierz mógł jeździć sam przez cztery godziny po mieście, jak Sasha po Warszawie. Opowiada, że nikogo nie prosił o pomoc, wszystko było dla niego dostępne. W Ukrainie nie ma czegoś takiego.
Poczuł różnicę między przestrzenią Warszawy a, na przykład, Kijowa?
Mówimy o dużych miastach, a co z chłopakami ze wsi? Jednak nawet w dużych miastach, jeśli żołnierz po amputacji nogi mieszka w сhruszczowсe [to zazwyczaj pięciopiętrowe budynki bez piętra technicznego, windy masowo budowano w ZSRR za rządów Nikity Chruszczowa, stąd ich nazwa – przyp. red.] na czwartym piętrze, to co ma robić? Nic, jest zamknięty w czterech ścianach. Albo wciąż musi kogoś prosić o pomoc.
Nie każdy może kupić mieszkanie na parterze.
Można zmuszać inwestorów, którzy chcą budować wieżowce, by pierwsze piętra oddawali osobom z niepełnosprawnościami. Ale nie, żołnierze zostają porzuceni. W Irpieniu, w Gostomelu, mieszkało wielu wojskowych, jednak teraz, gdy trwa wojna, nikt nie będzie inwestował w budownictwo.
Ja sama nawet nie naprawiam klimatyzatora w domu, bo nie wiem, czy jutro coś do mnie przyleci. Wolę przekazać pieniądze na fundację, kupić coś chłopcom. Oczywiście trzeba też żyć, coś robić, planować.
Skąd czerpie pani siłę?
Jeżdżę na motocyklu. Ale teraz nie mam czasu. Od 2014 roku wyrobiłam sobie odporność. Kiedy jednak mój brat był w niewoli, ciężko było żyć codziennością, ciężko było pracować. Ponieważ było to…
Paraliżujące?
Wręcz przeciwnie, kiedy jestem zestresowana, pracuję jeszcze ciężej. Ale jest to bardzo trudne psychicznie. Niby wszystko kręci się wokół pracy, ale wciąż myślę – czy mój brat żyje? Zwłaszcza ciężko było przez pierwszych sześć miesięcy, kiedy nie mogliśmy go znaleźć, nie wiedzieliśmy, czy jest żywy, w jakim jest stanie. Bardzo się obwiniałam. Najtrudniejsze było to, że nie możesz płakać w pracy, bo są tam chłopaki, trzeba im pomagać, a nie obciążać ich. Wracasz do domu i też nie możesz uwolnić emocji, bo mamie serce pęka. Zamykasz się pod prysznicem i płaczesz, żeby mama nie słyszała, bo już nie możesz tego znieść i musisz to wykrzyczeć.
Doskonale rozumiem rodziny osób zaginionych, rodziny czekające na powrót swoich bliskich z niewoli. Albo rodziny, które dowiadują się, że ich mąż lub syn nie żyje, ale nie mogą zabrać ciała. Nikomu tego nie życzę. Teraz mi jest trochę łatwiej, mój brat wrócił. Ale wciąż mam wielu przyjaciół w niewoli.
Czy można wpływać na proces wymiany?
Niestety nie. Brata wyciągali i zostawiali przed bramą. Stał w upale przez 6 godzin. Potem kazano mu wracać do koszar, mówiąc, że Ukraina nie chce go przyjąć. To powszechna praktyka od 2015 roku, presja psychologiczna, chłopcy, którzy byli wymieniani, mówili nam o tym. Czekamy więc z niecierpliwością na wszystkich.
*Ilustracja ikony wpisu © Solomia Ortynska
This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.