Czy edukacja w rękach lewicy może być akceptowalna dla konserwatysty? Takie pytania zadają i odpowiadają na nie negatywnie nie tylko politycy i zwolennicy PiS-u, lecz także demokratyczni konserwatyści. Podobną obawę wyraża w rozmowie w naszej redakcji profesor Marcin Matczak. Obawia się, że powierzając edukację najbardziej progresywnej partii, koalicja otwiera drogę do rozbudzenia polaryzacji emocji o seksualizacji dzieci, co utrudni spokojne zarządzanie szkolnictwem. Matczak wskazuje również, że Lewica poprzez instytucję zajmującą się edukacją może promować swoją agendę. A szkoła powinna być obojętna ideologicznie.

Szkoła nie może być obojętna

Trudno nie zgodzić się z ostatnim poglądem. Edukacja jest powszechna, więc dotyczy wszystkich dzieci – tych, których rodzice mają progresywne, jak i konserwatywne poglądy. A wszyscy oni mają prawo ufać, że szkoła nie będzie podważać wyznawanych przez nich wartości. Tak jak rodzice progresywni nie chcą, żeby szkoła przyzwalała na dyskryminację mniejszości, tak rodzicom konserwatywnym może zależeć na tym, żeby kontrolować, czego dziecko dowie się o seksie albo w jaki sposób będzie się przy nim mówić na przykład o Janie Pawle II. Z resztą tego samego mogą chcieć rodzice progresywni.

Postulat obojętności ideologicznej szkoły wydaje się więc tak samo uzasadniony, jak i trudny do spełnienia. Bo najpierw trzeba by zdefiniować, co oznacza obojętność ideologiczna. Czy jest zachowana podczas zajęć z edukacji seksualnej? Z definicji tak powinno być – zły dotyk, świadomość rozwoju ciała czy seksualność to tematy dotyczące bezpieczeństwa czy zdrowia, a nie przekonań czy sposobu życia.

Jednak rzeczywiście łatwo rozbudzić w związku z nim lęki, alarmując o seksualizacji dzieci. Z tego powstają emocje, które nie prowadzą do celu, jakim jest edukacja, a do forsowania swojego. A już na pewno nie prowadzą do obojętności ideologicznej szkoły. A takich tematów jest więcej.

Może więc obojętność ideologiczna szkoły jest zbyt naiwnym, niemożliwym do zrealizowania postulatem i należy znaleźć inny. Znajomy nauczyciel podsuwa alternatywę – różnorodność ideologiczna. Nie uwolnimy szkoły od przekonań nauczycieli, rodziców i młodzieży, która ma nie tylko nauczycieli, ale i TikToka. Nie sprawimy, że nauczyciel katolik zostawi swoje wartości w domu, tak jak nauczycielka zaangażowana w tematy feministyczne. Młodzież nie oduczy się z kolei na czas lekcji szkolnych, że na świecie i w klasie ma rówieśników LGBT, a tego pragnęliby prawicowi konserwatyści – nie poruszać takich tematów w szkole.

Takie stawianie sprawy u innych rodziców może budzić gniew – czy nastolatek ma zostawiać w domu także własną tożsamość płciową czy seksualną, żeby ukoić lęki jakichś dorosłych? A może właśnie w szkole wszyscy powinni nauczyć się, jak żyć w różnorodnym społeczeństwie?

Czy da się chronić wszystkich

Na pytanie, jak sprawić, żeby szkoła chroniła młodzież LGBT przed dyskryminacją, znajomy nauczyciel odpowiada – niech chroni wszystkich, młodzież LGBT, z niezamożnych rodzin, dzieci bogaczy, wysokie, niskie, pewne siebie i introwertyczne. Powodów do dyskryminacji może być więcej, niż nauczyciele mogą sobie wyobrazić.

Pomijając fakt, że w liczącej ponad 20 osób klasie trudno zauważyć każde smutne dziecko i ustalić powody tego smutku, może to być dobry sposób na to, by w szkole czuły się u siebie zarówno dzieci konserwatywnych rodziców, jak i tych o lewicowej wrażliwości. Podobne podejście mają na przykład niektóre środowiska działające na rzecz dzieci w spektrum autyzmu – jeśli przyjmiemy, że dziecko robi coś dlatego, że ma do tego powody i porozmawiamy z nim o tych powodach, to dowiemy się też na przykład, że krzyczy, bo jest przeciążone sensorycznie, a nie dlatego, że chce zrobić na złość nauczycielce. Do tego nie trzeba psychiatry ani psychologa, wystarczy uwaga i dobra wola.

Minister Przemysław Czarnek próbował zrobić ze szkoły instytucję zideologizowaną. Czy udało mu się dzięki temu wychować choćby jeden patriotycznie-prawicowo zorientowany rocznik? To jest pytanie o skuteczność szkoły zaszczepiającej w dzieciach i młodzieży pewne wartości. Od czytania „Kamieni na szaniec” nie kocha się bardziej ojczyzny. Skuteczność oddziaływania na młodzież wartościami jest ograniczona i zależna od tego, czy młodzież przyjmie to oddziaływanie za swoje. Dlatego obawy o seksualizację dzieci na zajęciach edukacji seksualnej mogą się okazać nadmierne, zwłaszcza kiedy to, co nazywa się „seksualizacją”, hula na dobre na Instagramie.

Różnorodność jest odporniejsza na polityczne wstrząsy

Może więc warto przedstawić uczniom różne opcje i pozwolić się do nich odnieść, chociażby dzięki rozmowie z rodzicami. Jaką rolę w rodzinie pełni kobieta i mężczyzna – szkoła przedstawia stan debaty, uczeń weryfikuje. To nie podważa kontroli rodziców nad przekazywanymi wartościami, a dopuszcza kształtowanie autonomicznego człowieka. I taką szkołę pod lewicowym ministrem można sobie wyobrazić.

Szkołę otwartą na różnorodność, na debatę, na różne światopoglądy, tolerancyjną. Czy jest w niej miejsce na lekcje religii? Zastanówmy się, czy chcą tego rodzice i uczniowie. A kwestia finansowania tych lekcji przez państwo nie jest dyskusją o szkole, tylko o pieniądzach dla Kościoła. Dziecko religijnego konserwatysty nie ucierpi w szkole, jeśli to Kościół będzie płacił katechetom.

Pozostaje jeszcze jedna sprawa – ministerstwami rządzą politycy, ministerstwem edukacji też. Zawsze będą reprezentować jakąś opcję. A więc to zawsze będzie budzić lęki części rodziców, którzy nie będą zgadzać się z aktualną opcją polityczną na czele resortu. Jeśli jednak nieco trudny do zdefiniowania i mało realny w praktyce właśnie z powodu na polityczne władze resortu edukacji warunek obojętności zastąpimy warunkiem różnorodności, polityczne wstrząsy nie będą tak odczuwalne.

Innym sposobem ochrony szkoły przed rewolucją po każdej zmianie politycznej ekipy w kraju jest umowa, że nowa ekipa nie zaczyna od reformy, a zwłaszcza pochopnej i źle przygotowanej. Do tego jednak potrzeba kultury politycznej i zgody co do celu edukacji, której w Polsce nie ma.