Opublikowanie w Polsce w roku 2023 sześćsetstronicowego tomu z obszernym wyborem esejów zmarłej prawie ćwierć wieku temu Iris Murdoch należy uznać za działanie brawurowe. Ale nie dlatego, że ta publikacja może wywołać skandal polityczny, gorącą debatę w poważnych publikatorach czy choćby kilkunastogodzinne wzmożenie na Iksie, niegdyś zwanym Twitterem. Raczej z przeciwnych powodów. Myślenie uprawiane przez Iris Murdoch jest spektakularnie niedzisiejsze. Lektura jej esejów filozoficznych to dla ludzi pamiętających XX wiek sentymentalna podróż w głąb przeszłości, do czasu, kiedy akademiccy myśliciele rozważali abstrakcyjne zagadnienia, nie obawiając się, że ktoś ich poważnie zapyta, po co, w czyim imieniu i za czyje pieniądze to robią. I że ten ktoś będzie oczekiwał konkretnej odpowiedzi. I że zrobi myślicielom publiczną awanturę za to, że uchylili się od odpowiedzi albo odpowiedzieli nie po myśli pytającego.

Przypomnę na wszelki wypadek rudymenty personalne. Iris Murdoch (1919–1999) była brytyjską pisarką pochodzenia irlandzkiego, której liczne powieści cieszyły się za jej życia wielką poczytnością zarówno w jej własnym kraju, jak i za granicą, w tym również w Polsce, obecnie zaś uległy chyba lekkiemu zapomnieniu. Napisała ich coś ze dwa tuziny, z czego większość miała nie mniej niż pięćset stron. Były to powieści obyczajowe utrzymane w całkowicie przejrzystym stylu, z linearną narracją i takąż fabułą, z wyrazistymi postaciami, bez niespodzianek formalnych. Krótko mówiąc – idealne pisarstwo dla odbiorców oczekujących czegoś inteligentnego, ale nieprzepadających za eksperymentatorstwem. Podobno Iris Murdoch po ukończeniu kolejnej powieści wysyłała ją do wydawcy i udawała się na kilkutygodniowy urlop nad morze, zaś po powrocie bezzwłocznie zasiadała do następnej. Swoich bohaterów z reguły stawiała w sytuacjach, które wymagały podejmowania ważkich moralnie wyborów i decyzji, zważała jednak, by wybory te nie były zbyt oczywiste a decyzje – zbyt jednoznaczne. Za jej opus magnum uznano powieść „Morze, morze”, za którą w 1978 roku dostała Nagrodę Bookera. Udało jej się tam skonstruować pierwszoosobowego narratora, który mówi o sobie w taki sposób, że czytelnik może się łatwo domyślić, jak podłą jest on postacią – chociaż żaden człowiek nie powie tego o sobie wprost, nawet jeśli zdaje sobie z tego sprawę. Powieści Murdoch nie u wszystkich znajdowały uznanie, co wybredniejsi krytycy kręcili nosami na ich prostotę formalną i naiwność treści, porównując je do filmów telewizyjnych. Być może brakowało jej nieco do tytanów nowoczesnej prozy, ale na tle dzisiejszej masowej produkcji powieściopodobnej jej twórczość prezentuje się jako wybitna.

Murdoch, z rysów, fryzury i sylwetki podobna nieco do Marii Dąbrowskiej, była też barwną postacią w powojennej brytyjskiej socjecie intelektualnej, w której krążyły liczne plotki i legendy o jej młodzieńczych romansach. Krótko po jej śmierci na ekrany wszedł poświęcony jej film, w którym młodą Iris grała Kate Winslet, a starszą – Judi Dench. Film zebrał sporo nagród, w tym Oskara dla aktora odtwarzającego rolę męża bohaterki, a ona sama u progu naszego stulecia raz jeszcze stała się postacią szeroko rozpoznawalną.

W Polsce Ludowej powieści Murdoch wydawano chętnie, między innymi dlatego, że pokazywała w nich wątpliwą konduitę obyczajową zachodniej burżuazji. Ale z jej pism nieliterackich dotychczas mieliśmy tylko mały tomik „Prymat dobra” wydany przez Znak w czasach, kiedy ta oficyna wydawała jeszcze piśmiennictwo akademickie, zawierający przekład jej najbardziej znanego eseju filozoficznego.

Bo poza tym, że Iris Murdoch była powieściopisarką, była też filozofką. Stanowi ona w nowoczesnej kulturze europejskiej rzadki przypadek osoby, która stworzyła teksty godne uwagi na obu tych polach, od kresu francuskiego Oświecenia pozostających raczej w separacji. I dopiero znając jej pisma filozoficzne, można zrozumieć, dlaczego postacie z jej powieści wciąż mają dylematy moralne. Otóż jej własne myślenie również dotyczyło moralności. Znakomita większość jej tekstów filozoficznych mieści się w obrębie etyki i filozofii moralności.

Formowanie intelektualne Iris Murdoch przypadło na pierwszą połowę ubiegłego stulecia, a większość jej nauczycieli pochodziła mentalnie z czasów sprzed pierwszej wojny światowej. Dla nas, żyjących i działających w środku XXI wieku, świat brytyjskich intelektualistów z Oxbridge, którzy na własne oczy oglądali Virginię Woolf albo Wittgensteina i Russella, jest światem oddalonym niemal tak bardzo, jak świat francuskich hommes de lettres wieku Oświecenia – mimo że wciąż żyją ludzie, którzy mogli ich oglądać. Metody i cele myślenia zmieniły się od końca XX wieku diametralnie – dziś myślenie bezinteresowne, skupione na kwestiach i pojęciach oderwanych od spraw bieżących, postrzegane jest często nie jako zajęcie wyjątkowo szlachetne, lecz jako zajęcie co najmniej niestosowne, a w każdym razie zbędne. Nie wdając się w rozważanie przyczyn tej zmiany, warto jednak nadmienić, że jedną z nich był zachodzący przez całą drugą połowę zeszłego stulecia, nader uporczywie prowadzony proces wewnętrznego rozkładu form tego myślenia.

Murdoch, której dojrzałość intelektualna przypadła, szczęśliwie dla niej, na czasy, gdy cieszyło się ono jeszcze sporym prestiżem, mogła snuć swoje rozważania w uczelnianych wieżach z kości słoniowej i korzystała z tego przywileju, może nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że jest on czymś nieoczywistym. Jej eseje cechuje całkowita nieobecność kontekstów pozaintelektualnych, społecznych, politycznych. Murdoch była stuprocentowym klerkiem (znaczące, że trudno byłoby urobić żeńską formę tego rzeczownika) – i to pomimo faktu, że była dobrze świadoma tych kontekstów, a za młodu nawet angażowała się w ruchy społeczno-polityczne. Jednak, idąc w ślad za swoimi nauczycielami, uznała, że myśl filozoficzna nie może być w nie uwikłana, a rozwijając ją, można jedynie czynić do nich aluzje.

Oto więc dwa reprezentatywne cytaty z wydanego po polsku zbioru: „Rzecz jasna, zadaniem filozofa jest bezstronne analizowanie pism filozofów przeszłości, a także porównywanie ich i kontrastowanie z własnymi tekstami” [esej „Metafizyka i etyka”, s. 67, tu i dalej przekład Michała Filipczuka]; „Słowa stanowią ostateczną treść i materię naszego istnienia jako podmiotów moralnych, ponieważ są najbardziej wyrafinowanym, subtelnym i precyzyjnym – jak również najpowszechniej spośród wszystkich stosowanym i zrozumiałym – systemem symbolicznym. Za pośrednictwem słów wyrażamy samych siebie, zyskując tym samym istnienie” [esej „Zbawienie przez słowa”, s. 199]. Tak może/mogła pisać tylko osoba świadomie stawiająca się na pozycji w nic niezaangażowanego, niczym niemotywowanego obserwatora/obserwatorki. Stawką takiego myślenia było osiągnięcie jakichkolwiek wyników innych niż partykularne, jego ceną – zignorowanie kontekstu instytucjonalnego i otoczenia społecznego. Co zaś najsmutniejsze – jego rezultaty na polu filozofii okazywały się wprawdzie niekiedy znaczące, ale dla świata istniejącego poza murami uniwersytetów i akademii były niemal żadne. Znajomość tych spraw ostatecznie stawała się przepustką do wyższych sfer mieszczaństwa, nie zaś do empireum wiedzy absolutnej.

Murdoch często pisała o moralności. To szczególnie ryzykowny albo nader dziaderski dziś temat, ale w jej czasie i miejscu był bezpieczny i godny szacunku. Nie szło bowiem o „moralność” jako wykładnik działania społecznego, lecz bardziej o abstrakcyjnie rozumianą moralność będącą samoistną cechą kondycji ludzkiej, niemal jeszcze w rozumieniu, jakie nadał temu pojęciu Kant. Założenia, jakie przyjęła jako oczywiste dla swojego myślenia, sprawiły, że jej rozważania teoretyczne mają się do praktycznego życia ludzkiego znacznie słabiej niż dylematy bohaterów jej powieści. Może dlatego przeszła do historii jednak jako powieściopisarka, a nie jako filozofka.

Eseje Murdoch czytałem na przemian z nagrodzoną właśnie Pulitzerem powieścią Barbary Kingsolver „Demon Copperhead” – trawestacją dickensowskiego „Dawida Copperfielda” do świata współczesnych Stanów Zjednoczonych, ale nie tych z folderu reklamowego. Obraz nędzy mieszkańców amerykańskiej prowincji w tej powieści – jednej z najsmutniejszych, jakie znam – był jeszcze bardziej dojmujący w zderzeniu z rozważaniami Iris Murdoch snutymi w komfortowych warunkach odwiecznych kampusów. Może ważniejsze niż praktyczność myślenia intelektualnego jest uświadamianie sobie wciąż od nowa, że samo to myślenie stanowi pochodną życiowej wygody – jeśli można ją uzyskać.

 

Książka:

Iris Murdoch, „Przeciw oschłości”, przeł. Michał Filipczuk, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, seria Biblioteka Myśli Współczesnej.