Nawet na wielkich murach Kremla nie starczyłoby miejsca, aby wypisać wszystkie pejoratywy, jakimi rosyjskie media i elity określiły Polskę w ostatnich latach. Najnowszą odsłoną tej antypolskiej propagandy jest tekst „Rosja i Polska – uwagi na 4 listopada” opublikowany w „Rossijskoj Gazetie”. Widnieje pod nim podpis byłego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa. Złośliwi mogliby powiedzieć, że przemyślenia tam zawarte płyną nie z głębi rosyjskiej duszy, lecz kieliszka.

Rosja nie pozbyła się polskiego kompleksu

Tekst potwierdza diagnozę Juliusza Mieroszewskiego postawioną przed niemal pięćdziesięciu laty: Rosjanie wciąż cierpią na „kompleks polski”. Jego zdaniem wśród rosyjskich elit politycznych panowało przekonanie, że jeśli tylko Polacy odzyskaliby niepodległość, „wkroczyliby na imperialny szlak, z którym zawsze się identyfikowali”.

Dla Rosjan bowiem „polski imperializm jest nurtem historycznym wiecznie żywym” – jak określił to Mieroszewski w swoim najbardziej znanym artykule opublikowanym w paryskiej „Kulturze”. Gdyby mógł on przeczytać tekst opublikowany w „Rossijskoj Gazetie” w przeddzień obchodzonego w Rosji „Dnia Jedności Narodowej”, upamiętniającego koniec wielkiej smuty w 1612 roku, miałby wszelkie prawo do satysfakcji z powodu trafności swoich obserwacji. Jednocześnie jednak poczułby pewnie niepokojące mrowienie w kręgosłupie.

Artykuł Miedwiediewa równie dobrze mógłby posłużyć jako manifest rosyjskiej specjalnej operacji pacyfikacyjnej przeciwko Polsce. Brzmi jak horror klasy C? Wystarczy zapoznać się z tekstem – lista przewin Polski wobec Rosji jest liczna: począwszy od gnębienia prawosławia przez polską szlachtę, przez niewdzięczność wobec rosyjskich monarchów gwarantujących liczne swobody Królestwu Polskiemu (1815–1830), po rzekomą politykę eksterminacji prowadzoną wobec czerwonoarmistów w trakcie wojny polsko-bolszewickiej oraz niewdzięczność za wyzwolenie w trakcie drugiej wojny światowej. Najnowszą krzywdą skrupulatnie odnotowaną w katalogu jest wsparcie Warszawy dla Kijowa. A tego Rosja nie powinna zostawić bez odpowiedzi.

Tekst dzieli się na dwie części: polityczną i historyczną. Ta druga podporządkowana jest całkowicie tej pierwszej. Wyliczanie błędów historycznych w tej argumentacji nie ma większego sensu: intencją ghostwriterów Miedwiediewa było bowiem takie spreparowanie opowieści o przeszłości, by ta uzasadniała obecne lub przyszłe działania Kremla.

Kluczowa teza tekstu brzmi następująco: w relacjach polsko-rosyjskich nie ma miejsca na normalizację – jest ciągły konflikt, aż do zwycięstwa jednej ze stron. To nic innego jak odtwarzanie myśli najważniejszego rosyjskiego historyka Nikołaja Karamzina, żyjącego w XIX wieku, wyrażonych między innymi w dziele jego życia „Historia państwa rosyjskiego”.

To on przekonywał cara Aleksandra I, że wrogość państwa polskiego wobec Rosji jest wielowiekowa i naturalna. „Nigdy Polacy nie będą dla nas ani szczerymi braćmi, ani wiernymi sprzymierzeńcami” – pisał Karamzin w memoriale „Zdanie obywatela rosyjskiego”. „Ona [nienawiść do Rosjan – przyp. BG] na długi czas, jeśli nie na zawsze, zakorzeniła się w świadomości polskich elit i polskiego społeczeństwa” – twierdzą podobnie do Karamzina ghostwriterzy Miedwiediewa.

Strach przed „Rzeczpospolitą pustych frazesów”

Obecne rosyjskie elity nadal patrzą na Polskę z „balastem historycznym”, o którym pisał Mieroszewski. Ich zdaniem Warszawa wspiera Ukrainę nie dlatego, że chciałaby mieć za swoją wschodnią granicą silny, demokratyczny i zintegrowany ze strukturami europejskimi kraj, a dlatego, że chce restauracji Rzeczpospolitej. Najlepiej tej w granicach z XV wieku, które kończyły się w odległości 200 kilometrów od Moskwy.

Ta Rzeczpospolita w oczach Rosjan jest oczywiście przedstawiona karykaturalnie: jako pełna pustych frazesów, pozerstwa, anarchii i jednocześnie nacjonalizmu polanego katolickim sosem. To też zresztą jest kontynuacją spuścizny rosyjskiej myśli politycznej z XIX wieku. Tak o Polsce pisali słowianofile: Aleksiej Chomiakow, Michaił Pogodin czy poeta i dyplomata w służbie imperium Fiodor Tiutczew.

Oni też sięgali po liczne inwektywy, podobnie jak autorzy tekstu Miedwiediewa. Polska jest w nim określana jako „hiena” czy historyczny „przegryw” cierpiący na „kompleks nieudacznika”. Poziom emocjonalności jest nie mniejszy niż wówczas, gdy Karamzin pisał o „zgrzybiałej Rzeczypospolitej”, którą Rosja wzięła „mieczem”, bo takie było jej prawo.

Ta emocjonalność nie jest jednak wyrazem pewności siebie. Bierze się ona ze strachu. Bo Warszawa, mobilizując – wraz z częścią państw Europy Środkowo-Wschodniej – inne kraje do wsparcia dla Ukrainy, przeciwdziała temu, o czym pisał Karol Pozzo di Borgo, rosyjski ambasador we Francji za czasów Aleksandra I:

„Głównym celem podboju Polski było zapewnienie narodowi rosyjskiemu liczniejszych stosunków z resztą Europy i otworzenie mu obszerniejszego pola i zarazem szlachetniejszej i bardziej znanej areny, na której mógłby rozwinąć swe siły i talenty”.

Żadnych bratnich uczuć

Nie ma żadnego znaczenia to, że Polska nie ma zamiaru odbudowywać dawnej Rzeczpospolitej. Dla Kremla nie liczy się rzeczywistość, ale to, co można z niej spreparować. Skoro Rosja mogła w imię historii rozpętać wojnę z Ukrainą, to czemu nie miałaby z tego samego powodu ukarać Polski?

Jeśli coś takiego miałoby się wydarzyć, proszę nie mieć żadnych złudzeń żywionych przez Joachima Lelewela czy Maurycego Mochnackiego: lud rosyjski nie jest otumaniony przez władzę i nie żywi żadnych braterskich uczuć.

W Rosji łzę uronią nieliczni, a większość będzie dumna z „imperium narodzonego ze zwycięstw”, o którym pisał Karamzin.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.