Tomasz Sawczuk: Czy jest pan zadowolony z treści umowy koalicyjnej? 

Adam Bodnar: Przede wszystkim, to pierwszy raz w historii Polski, gdy mamy umowę koalicyjną, która jest – moim zdaniem – wystarczająco szczegółowa, uzgodniona w dialogu i jawna dla wszystkich. Po drugie, jest bardzo ważne, że temat przywrócenia praworządności znalazł się tak wysoko, w jej drugim punkcie. 

Trzecia rzecz: proszę zauważyć, że jest cały odrębny rozdział umowy o rozliczeniach, z dość szczegółowym wskazaniem typów spraw i metod rozliczeń. Oczywiście, ktoś mógłby oczekiwać większej precyzji, ale kierunek jest właściwie nakreślony i chyba nie ulega wątpliwości, co będzie z tego wynikało dla dalszych działań koalicji.

W debacie publicznej na temat przywracania praworządności i rozliczania nadużyć rysuje się podział na „gołębie” i „jastrzębie”. Jakie jest pana stanowisko wobec tego podziału? 

Niniejszym odmawiam klasyfikowania siebie w ten czy inny sposób. Bo gdy tylko nie wypowiadam się ostrożniej, to zaraz spotykam się z przymiotnikami, że jestem łagodny, delikatny, w ogóle miękki. A to jest niezgodne z prawdą. Każdy, kto śledził moją działalność jako rzecznika praw obywatelskich, doskonale wie, że byłem w stanie wykorzystać każdą możliwą szczelinę, gdy tylko dało się wcisnąć nogę w drzwi i zabrać głos – i nieraz pokazywałem determinację w wykorzystywaniu wszelkich procedur sądowych dostępnych RPO przeciwko destrukcji państwa prawa albo rozwiązywaniu problemów takich jak uchwały przeciwko „ideologii LGBT” czy przejęcie Polska Press przez PKN Orlen. 

Chciałbym natomiast powiedzieć, że trzeba zrobić wszystko, absolutnie wszystko, żeby przy przywracaniu praworządności nie łamać zasad praworządności. Jeżeli ustawodawstwo, konstytucja, działania w ramach uprawnień władczych rządu, dają szansę na rozwiązanie istniejących problemów, to trzeba zrobić wszystko, co się da – i jak najszybciej się da. Ale jednocześnie zdawać sobie sprawę z tego, że w niektórych przypadkach trzeba będzie nastawić się na dłuższy marsz. Nie można tworzyć miraży i obiecywać obywatelom czegoś, co jest niemożliwe, albo może prowadzić do nieprzewidzianych dramatycznych konsekwencji.

Andrzej Duda będzie prezydentem do 2025 roku. W pana ocenie – do jakiego stopnia można przywracać praworządność bez uchwalania nowych ustaw? 

Wierzę, że niektóre ustawy będzie można uchwalić; że to nie będzie tak, że prezydent będzie wszystko wetował. Poza tym mam wrażenie, że z czasem będziemy się dowiadywali o różnych nadużyciach, także ze strony samego prezydenta, w kontekście destrukcji wymiaru sprawiedliwości w ostatnich latach – o pewnych nadużyciach, które być może nie były do tej pory jawne. Mam wrażenie, że budowana jest teraz wizja prezydenta jako wszechwładnego mocarza, który w ogóle nie odpowiada przed opinią publiczną, w ogóle się niczym nie przejmuje i będzie wetował niezależnie od okoliczności. Jeżeli jednak zaraz wyjdą na jaw różne okoliczności, które będą kompromitowały zaangażowanie prezydenta w kontekście niszczenia praworządności, to może wtedy nie będzie taki skory, żeby z tych wszystkich wet korzystać. Może będzie chciał uniknąć punktów spornych albo pokazywania, jak bardzo broni swojego dawnego podejścia. Tego bym jeszcze nie przesądzał. 

Uważam natomiast, że koalicja rządząca powinna najzwyczajniej w świecie zrobić w kontekście ustawodawstwa wszystko, co do niej należy. Czyli przyjąć kilka podstawowych ustaw związanych z sądownictwem – ustawy dotyczące TK, KRS, SN, ustroju sądów powszechnych oraz prokuratury – a także ustawę dotyczącą nadzoru nad służbami specjalnymi. Należy również przyjąć szereg ustaw szczegółowych: znowelizować postępowanie w sprawach nieletnich, kodeks karny, przyjąć wreszcie ustawę o biegłych sądowych, znieść instytucję ubezwłasnowolnienia i zastąpić ją systemem wspierania w podejmowaniu decyzji. Jeśli prezydent będzie wetował, to trzeba będzie powtórzyć przyjęcie danej ustawy – i tak aż do skutku. Być może w niektórych przypadkach będzie to trwało trochę dłużej.

Jeżeli ustawy nie zostaną podpisane, to oczywiście wciąż można przeprowadzić część zmian. Można w ogóle zmienić atmosferę wokół wymiaru sprawiedliwości, przystąpić do Prokuratury Europejskiej. To może być ważne z punktu widzenia wysłania sygnału do Brukseli – wykorzystywanie środków unijnych jest pod kontrolą. Można też wpłynąć – nie chciałbym teraz szerzej o tym mówić – na pewne zmiany personalne w kontekście funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. To wszystko będzie już stanowiło dużą poprawę. 

PiS wciąż ma wysokie poparcie społeczne. Czy pana zdaniem można tak naprawiać sądownictwo i rozliczać nadużycia ostatnich lat, żeby Polacy mieli ogółem poczucie, że chodzi o sprawiedliwość i zmiany na lepsze, a nie, że to jest czysto partyjna zemsta?

Myślę, że tak. Widzę, że pojawia się teraz taka teza w debacie, że zaraz wszyscy rzucą się na rozliczanie i to będzie jakiś dramatyczny proces; i jak my w ogóle nie szanujemy pozostałej części narodu, która może myśleć inaczej. Po pierwsze, niektóre instytucje są zabetonowane – tak jak prokuratura – i najpierw trzeba doprowadzić do ich sprawnego działania. Po drugie, pozostałe instrumenty, które są do dyspozycji – te polityczne, jak komisja śledcza czy Trybunał Stanu – będą wykorzystywane, ale ich sposób działania jest taki, że nie zawsze powoduje to natychmiastowe konsekwencje prawne. 

Natomiast wydaje mi się, że najważniejsze jest w tych rozliczeniach koncentrowanie się na czystych przypadkach nadużycia władzy i nadużyciach finansowych – żeby ludzie czuli, że chodzi tu przede wszystkim o odpowiedzialność za łamanie prawa. A do tego chodzi też o ich własny interes w postaci finansów publicznych. Bo dlaczego my jako podatnicy mamy płacić za nadużycia? Jeżeli będziemy do tego w ten sposób podchodzili, a jednocześnie unikali narracji, że to jest zemsta, to trzeba podkreślić, że odpowiedzialność za nadużycia to standard w każdym normalnym państwie demokratycznym. 

Czy pana zdaniem Trybunał Stanu będzie miał praktyczne znaczenie, jeśli chodzi o rozliczenia nadużyć władzy w ostatnich ośmiu latach? Niektórzy mówią, że to jest wadliwa instytucja. Z drugiej strony, w kampanii wyborczej było sporo takich zapowiedzi.

Wydaje mi się, że mamy konkretne zobowiązanie w stosunku do wyborców. Mianowicie, wielokrotnie spotykałem się z tezą, że obywatele nie są w stanie zapomnieć, że Zbigniew Ziobro nie został w przeszłości postawiony przed Trybunałem Stanu, bo zabrakło kilku głosów. Ludzie to bardzo pamiętają. I uważają, że to znak słabości i braku determinacji. Trochę na takiej zasadzie, że oni się tam mediach spierają, ale jak przychodzi co do czego, to tak naprawdę są zblatowani. 

Moim zdaniem wydarzyło się tyle złego – choćby Pegasus, wybory kopertowe, Fundusz Sprawiedliwości – że po prostu trzeba te procedury wreszcie uruchomić. I doprowadzić do tego, żeby one były sprawne. W granicach tego, co jest w ustawie o Trybunale Stanu i Konstytucji, po prostu trzeba będzie te postępowania przeprowadzać. 

Porozmawiajmy o Trybunale Konstytucyjnym. Julia Przyłębska powiedziała ostatnio w telewizji publicznej, że przyszłej koalicji nie chodzi o praworządność, tylko przejęcie władzy. Jak pana zdaniem należy traktować Trybunał Konstytucyjny w obecnej postaci? Czy to jest tak, że ewentualny problem prawny dotyczy wyłącznie tak zwanych dublerów czy całego składu Trybunału? Na przykład profesor Wojciech Sadurski twierdzi, że całość składu TK jest nieprawowita.

Bardzo szanuję poglądy profesora Sadurskiego, który ma wielki wkład w budzenie naszych sumień i pokazywanie, na czym polegały niedemokratyczne mechanizmy władzy w ostatnich ośmiu latach. Natomiast wydaje mi się, że w poglądzie pana profesora brakuje jednej rzeczy, a mianowicie: jak to zrobić? 

Po pierwsze, brakuje mi wyraźnej podstawy prawnej do przyjęcia odpowiedniej uchwały Sejmu, która odwoływałaby wszystkich sędziów. Po drugie, jak wdrożyć taką uchwałę? Po trzecie, czy na miejsca tych wszystkich odwołanych sędziów znalazłoby się 15 nowych chętnych, którzy chcieliby w takim Trybunale później zasiadać? Profesor Sadurski rzucił pomysłem, natomiast trochę nas zostawił samych w sprawie wykonania. Być może mam zbyt słabą wyobraźnię, jak można taki proces wymiany wszystkich sędziów doprowadzić do końca w bardzo krótkim czasie.

A pana pogląd?

Mój pogląd jest niezmienny i dość typowy, powtarzany przez wielu komentatorów i ekspertów od lat. Problem dotyczy trzech dublerów – potrzebna jest uchwała Sejmu o ich odwołaniu. Następnie, albo powołanie na ich miejsce nowych sędziów, albo wprowadzenie do Trybunału tych, którzy zostali wybrani w 2015 roku, czyli panów Ślebzaka, Hausera i Jakubeckiego. I następnie przyjęcie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym – przy czym tutaj jest ryzyko weta, ale to nie znaczy, że nie należy jej przyjąć. 

Natomiast, niezależnie od ustawy trzeba liczyć na rezygnację niektórych sędziów i doczekać do końca kadencji niektórych pozostałych. Już w 2024 roku przypada koniec kadencji Piotra Pszczółkowskiego i Julii Przyłębskiej. A do tego niektórzy z obecnych sędziów Trybunału mogą „odkryć”, że są prawnikami, a nie osobami czekającymi na sygnał z Nowogrodzkiej. I myślę, że już wkrótce, nawet bez zmiany ustawy, zacznie pojawiać się w Trybunale większość, która jest najzwyczajniej w świecie niezależna, ale przede wszystkim zdolna do wyboru nowego prezesa TK. 

Czyli szykowałbym się raczej na drogę organiczną, a jednocześnie starał się działać w taki sposób, żeby Trybunał nie zatruwał zanadto życia publicznego. Tutaj może być istotna rola prokuratora generalnego, który ma obowiązek stawać we wszystkich postępowaniach. Takie uczestniczenie w postępowaniach przed Trybunałem ma potencjał ograniczania szkodliwej działalności. Gdy byłem rzecznikiem praw obywatelskich, to do wielu spraw przyłączałem się właśnie po to, żeby być tym uczestnikiem od wewnątrz i w ten sposób mówić cały czas „sprawdzam” – i nieraz to się udawało. Było to bardzo stresujące i nietypowe, ale tak należy do tego podejść – czyli bardziej realistycznie niż poprzez szukanie nietypowych rozwiązań.

W umowie koalicyjnej mamy zapowiedź „unieważnienia wyroku Trybunału Konstytucyjnego” w sprawie aborcji. Rozumiem, że dotyczy to problemu ważności orzeczeń wydanych z udziałem dublerów. Ale co to sformułowanie oznacza i czy można coś takiego zrobić zgodnie z prawem? 

Myślę, że teraz będą trwały analizy, w jaki sposób można się pozbyć skutków tego wyroku – jeśli to w ogóle jest „wyrok”, a nie orzeczenie TK; czy można to zrobić w sposób techniczno-prawny, czy raczej poprzez podjęcie różnych działań odwracających skutki tego wyroku.

Ale czy w pana ocenie ten wyrok istnieje?

Na poziomie teoretycznym można mieć wątpliwości, czy ten wyrok istnieje, skoro w jego wydaniu uczestniczyli dublerzy. Problem jednak w tym, że wyrok został opublikowany w Dzienniku Ustaw i doprowadził do wykreślenia z systemu prawnego konkretnego przepisu. Zatem, niezależnie od jego oceny teoretycznej, wyrok wywołuje określone skutki prawne.

Czyli co to znaczy w praktyce? 

Wydaje mi się, że można próbować odwrócić skutki tego wyroku. W tym sensie to „unieważnienie” wpisane do umowy jest być może pojęciem wskazującym określony kierunek, a nie rozwiązanie. Na przykład uważam, że potrzebne są: kompletna zmiana podejścia do kwestii aborcji w odniesieniu do kobiet, które muszą przejść zabieg chirurgiczny w okresie ciąży, wprowadzenie dostępności tabletek „dzień po” bez recepty, do tego kontrolowanie, kto w Polsce korzysta z klauzuli sumienia i czy szpitale finansowane przez NFZ zapewniają dostęp do aborcji. 

I wreszcie ostatnia kwestia, chyba najważniejsza, to szerokie stosowanie interpretacji rzecznika praw pacjenta, że wada genetyczna płodu może powodować zagrożenie dla zdrowia psychicznego kobiety. Konsekwentne stosowanie tych zasad może spowodować zmianę atmosfery i rzeczywistą większą dostępność legalnej aborcji. A jednocześnie postulowałbym, żeby partie koalicji rzeczywiście usiadły do stołu i zaczęły dyskutować na temat tego, jak aborcję uregulować długoterminowo. W mojej publicystyce sugerowałem stworzenie panelu obywatelskiego na ten temat. Można wrócić do tego pomysłu, skoro postulaty Koalicji Obywatelskiej i Lewicy, do których mi blisko, nie zyskają większości parlamentarnej.

A jeżeli istniejący Trybunał Konstytucyjny będzie orzekał o niekonstytucyjności ustaw uchwalanych przez nowy parlament, to jak należy na to patrzeć? To są normalne wyroki czy nie? 

Myślę, że pytanie jest takie, czy Trybunałowi uda się zgromadzić odpowiednią większość i czy w toku tego procesu nie dojdzie do pogłębienia sporu dotyczącego praworządności. Trzeba przede wszystkim doprowadzić do tego, żeby trzej sędziowie dublerzy przestali orzekać w Trybunale, gdyż ich orzekanie jest niezgodne z Konstytucją i z europejską konwencją praw człowieka, o czym przesądził Trybunał w Strasburgu w wyroku Xero Flor przeciwko Polsce.

Spójrzmy na Krajową Radę Sądownictwa – tutaj umowa koalicyjna mówi: „dołożymy wszelkich starań, aby przywrócić konstytucyjny i apolityczny kształt KRS-u i Sądu Najwyższego”. Co pana zdaniem trzeba zrobić w sprawie Krajowej Rady Sądownictwa, żeby tak się stało? 

Trzeba przyjąć ustawę o KRS i przywrócić model, który obowiązuje w Polsce od 1989 roku, w którym 15 sędziów zasiadających w Radzie jest wybieranych przez samych sędziów, a nie polityków.

Czyli w tej sprawie potrzeba ustawy?

Nie bardzo widzę, jak można byłoby to zrobić inaczej.

Słyszałem pomysł, żeby uchwalą Sejmu unieważnić wybór członków KRS przez PiS.

W tej sprawie rysują się dwa stanowiska. Z jednej strony postulat unieważnienia wyboru przez Sejm, popierany przez profesora Safjana. Z drugiej strony profesor Strzembosz postuluje zmianę ustawową i wszczynanie postępowań dyscyplinarnych w stosunku do sędziów – członków KRS. Jest mi bliżej do drugiego stanowiska, tym bardziej, że działania poprzez uchwałę sejmową mogłyby prowadzić do bliżej nieokreślonych konsekwencji prawnych i politycznych.

I co wtedy?

W kontekście takich rozwiązań musimy sobie zdawać sprawę, że wszystko byłoby możliwe do uporządkowania w Polsce, bez kłopotu, gdyby była większość konstytucyjna. A koalicja rządząca ma większość zwykłą i nie ma nawet większości do uchylania weta prezydenta. 

Po drugie, mierzymy się z ośmioma latami budowania i cementowania nowego systemu. A jednocześnie chcemy efekt osiągnąć tu i teraz, natychmiast. Musimy zdawać sobie sprawę ze wszystkich niebezpieczeństw i racjonalnie brać je pod uwagę. I nawet jeżeli w niektórych sytuacjach największym priorytetem jest przywrócenie rzeczywistego znaczenia Konstytucji, to pytanie jest takie, czy jesteśmy w stanie to prawo wyegzekwować bez odwoływania się do środków nadzwyczajnych? 

Dlatego uważam, że w kontekście Krajowej Rady Sądownictwa trzeba przyjąć ustawę, a jednocześnie w taki sposób ograniczyć działalność KRS, żeby nie powodowała w międzyczasie większych szkód. Czyli na przykład nie ogłaszać nowych konkursów na wolne stanowiska sędziowskie. To jest akurat kompetencja ministra sprawiedliwości. A wreszcie – podejmować działania, które mogą skutkować tym, że niektórzy sędziowie obecnej Krajowej Rady Sądownictwa zaczną rezygnować albo zmieniać postawę, po prostu zachowywać się bardziej jak sędziowie, a nie osoby, które mają namaszczenie polityczne. Niezbędne jest także wszczęcie postępowań dyscyplinarnych w stosunku do sędziów, którzy przyjęli nominację do nowej KRS – jako prawnicy musieli być świadomi, że uczestniczą w pracach organu, który jest wadliwy konstytucyjnie.

Jak pana zdaniem należy podejść do sędziów powołanych przez neo-KRS? Tutaj mamy dwa główne pomysły: zbiorcze cofnięcie na poprzednie stanowiska, co proponuje Iustitia, albo indywidualna weryfikacja, co postuluje Fundacja Helsińska. 

Diabeł tkwi w szczegółach. Zasadniczo mamy trzy kategorie sędziów. Pierwsza to absolwenci Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Oni nie mieli wyboru w sprawie tego, kto ich nominuje na stanowisko sędziowskie. W związku z tym przyszła KRS powinna potwierdzić ich nominacje – chyba że pojawiły się okoliczności wskazujące, że ktoś się sprzeniewierzył ślubowaniu; wtedy musi być wentyl bezpieczeństwa. 

Druga grupa to sędziowie, którzy otrzymali w tym czasie awans. Tutaj najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie, nawet jeżeli może krzywdzić poczucie dobra niektórych sędziów, to po prostu uznanie, że byli na swoistej nieuprawnionej delegacji do wyższej instancji i należy ich cofnąć do sądu, z którego przyszli. Przecież to nie oznacza, że ich się pozbawia statusu sędziego. Co więcej, nikt im nie broni startować w nowych konkursach. Trzecia grupa to osoby, które w ostatnim czasie dostały się do sądu – na przykład wcześniej byli prokuratorami, adwokatami czy pracownikami naukowymi. Tutaj po prostu trzeba zrobić nowe konkursy.

Czyli w tej ostatniej kategorii oni tracą status sędziów?

Niektórzy mogą stracić status sędziego, jeśli postępowanie przeprowadzone przez KRS wykaże, że nie mają rekomendacji niezależnego organu konstytucyjnego do pełnienia tej funkcji. Trudno mi sobie wyobrazić, jak inaczej można osiągnąć w tym przypadku jakiś poziom sprawiedliwości.

Nie może być tak, że wielu sędziów ponosiło gigantyczne ryzyko zawodowe, rzuciło na szalę całą swoją karierę zawodową, było zawieszanych lub ściganych dyscyplinarnie, a w tym samym czasie wielu prawników zachowywało się na zasadzie: mamy nowy ustrój polityczny i czerpiemy z tego garściami, bo nikt nas nie rozliczy. Neo-KRS i jej procedury stały się tego symbolem, a prezydent to zatwierdzał, wspierał i legitymizował.

Trzeba więc przyjąć ustawę, ona musi być zweryfikowana pod kątem zgodności z odpowiednimi standardami przez Komisję Wenecką. Musi maksymalnie uwzględniać podejście wszystkich środowisk prawniczych. W toku tego procesu mogą pojawić się różne dyskusje i wątpliwości – nigdy nie mierzyliśmy się z taką sytuacją, w której musimy naprawiać żagle na łodzi w czasie sztormu. I oczywiście musimy sobie zdawać sprawę z tego, że prezydent będzie to wetował. Ale prędzej czy później i tak musimy to zrobić, a każdy sędzia w Polsce musi mieć pełną nominację od prawowitej Krajowej Rady Sądownictwa, ponieważ inaczej nie pozbędziemy się problemu systemowego. 

Z tego punktu widzenia procedury zanadto zindywidualizowane, a nie automatyczne, jak dobre by one nie były, mogą prowadzić do takiej sytuacji, że nigdy się z tego nie wygrzebiemy. Należy też zawsze pamiętać o jednej kwestii – nie może się to odbywać ze szkodą dla obywateli. Zasada bezpieczeństwa prawnego, a więc w tym przypadku trwałości wyroków, powinna być co do zasady respektowana. 

Jest jeszcze Sąd Najwyższy – w tej chwili około połowa sędziów w SN została nominowana przez neo-KRS. Ostatnio widzimy próbę zmiany regulaminu sądu, do której dąży prezydent Andrzej Duda, a która miałaby lepiej zabezpieczyć tak zwanych nowych sędziów. Z kolei prezes Manowska powiedziała kilka dni temu, że „nie cofnie się ani o krok”. Co to oznacza dla przyszłości tej instytucji? 

To jest wszystko próba siłowania się, ustawiania się w debacie, robienia z siebie ofiary. Bo środowisko „neosędziów” się nie spodziewało, że taka sytuacja nastąpi. Ich wybory życiowe były motywowane tym, że historia się skończyła, mamy nowy model władzy, będzie jak na Węgrzech – że to już zostało zabetonowane na zawsze. I nikt z nich prawdopodobnie nie dopuszczał, że może nastąpić zmiana. 

Dlatego te obecne deklaracje przypominają mi trochę postawę, którą przyjmuje teraz Mateusz Morawiecki w sprawie tworzenia rządu. Jest to próba pokazania, że mają jeszcze jakiś moralny mandat. Ale nie mają takiego mandatu, bo musieli mieć świadomość wyborów prawnych, jakich dokonali. Pani Małgorzata Manowska doskonale wie, jakie kontrowersje towarzyszyły jej wyborowi na pierwszą prezes Sądu Najwyższego, komu zawdzięcza swoje nominacje, z kim wcześniej pracowała, z jakim obozem politycznym była związana. I cóż, używając swojego autorytetu, wynikającego wyłącznie z zajmowanego stanowiska, usiłuje bronić swojej pozycji. A ostatnio jeszcze podważa nawet nominacje ławników do Sądu Najwyższego, tylko dlatego, że nie chcą oni orzekać razem z neosędziami.

I co z tym zrobić?

Trzeba robić swoje, patrzeć, jak się sytuacja rozwija, być naprawdę zdeterminowanym i powiedzieć: zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby do końca kadencji doprowadzić do tego, że praworządność będzie poukładana. 

I tu chcę powiedzieć ważną rzecz: umowa koalicyjna nie jest na rok, tylko na cztery lata. Nie rozliczajmy więc rządzących za to, co zrobią w pół roku – zobaczymy, co będzie za cztery lata. Zapewniam, że będzie gigantyczna determinacja. Myślę też, że im zmiany będą bardziej konsekwentne i przemyślane, tym społeczeństwo będzie to lepiej odbierało, a wiara w stabilność systemu prawnego będzie odzyskiwana.

Czy pana zdaniem możliwe jest zbudowanie na przyszłość lepszych bezpieczników dla demokracji i rządów prawa? I czy w tym celu potrzebna byłaby nowa konstytucja?

Na pewno czeka nas debata konstytucyjna. To nie ulega wątpliwości, ponieważ dużo się zadziało w Polsce. I to nie tylko ze względu na bezpieczniki, ale też na to, że warto byłoby w Konstytucji uregulować nowe prawa, odnieść się do nowych wyzwań – technologicznych czy związanych ze zmianą klimatu. 

Natomiast uważam, że to nie jest kluczowe i powinniśmy spojrzeć na sprawę z trochę innej perspektywy. A mianowicie, co zadziałało w kontekście odzyskania demokracji w Polsce, a co nie działało, jak powinno? Odpowiedzi pokażą nam, co warto wzmacniać, a gdzie mamy kłopot. Społeczeństwo obywatelskie zdecydowanie na plus, podobnie jak członkostwo w Unii Europejskiej. Bez tego nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy. Na plus samorządy lokalne, postawa indywidualna przedstawicieli niektórych zawodów, zwłaszcza sędziów, adwokatów, prokuratorów. 

A co na minus?

Uniwersytety mogłyby mieć mocniejszą pozycję w czasie tego konfliktu. Do tego niektóre instytucje okazały się zbyt słabo uregulowane i należałoby je wzmocnić. Następna rzecz: chociaż społeczeństwo obywatelskie działało, to czy całe społeczeństwo wiedziało, co się dzieje? Niekoniecznie – a więc szwankuje edukacja obywatelska. Podobnie media – wiele mediów odegrało istotną demokratyczną rolę, ale jednocześnie wiele innych zostało szybko podporządkowanych; czyli jest pytanie o to, jak wzmacniać wolne media. Warto zrobić w ten sposób całościowy audyt, w kontekście tego, co udało nam się osiągnąć. Bo to, co wydarzyło się 15 października, to jest gigantyczny sukces.