Indie nie powinny podejmować żadnych nowych zobowiązań w sprawie ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Te, które podjęły w ubiegłym roku podczas COP27 w Egipcie, wystarczają całkowicie. Tak przynajmniej twierdzą induscy eksperci, określając stanowisko New Delhi wobec zagadnień zakończonego właśnie szczytu klimatycznego w Dubaju.

Indyjskie deklaracje z Egiptu mówiły, iż do 2030 roku połowa energii elektrycznej wytwarzanej w Indiach pochodzić będzie ze źródeł zeroemisyjnych, natomiast w 2070 roku Indie osiągną zeroemisyjność. Kraj ten jest trzecim pod względem emisji gazów cieplarnianych państwem świata, więc perspektywa 50 lat oczekiwania na indyjską zeroemisyjność może budzić obawy. 

Trzeci emitent na świecie

Na taki stan rzeczy składa się nie tylko fakt, iż ponad 70 procent energii elektrycznej produkowanej przez Indie pochodzi z elektrowni korzystających z węgla kamiennego. Istotnym emitentem gazów cieplarnianych jest również sektor rolniczy, a szczególnie zacofane rolnictwo indywidualne, które odpowiada za ogromną emisję dwutlenku węgla pochodzącego ze spalania w gospodarstwach odchodów zwierzęcych oraz traw i gałęzi słabej jakości energetycznej. 

Niezmodernizowana wieś indyjska daleka jest od idyllicznego wyobrażenia o czystym i rześkim powietrzu. Przekonałem się o tym wielokrotnie, dusząc się w indyjskich wioskach zanieczyszczeniami pochodzącymi ze spalonych odchodów. Używane są one powszechnie w paleniskach pozbawionych jakichkolwiek filtrów i służących do ogrzewania domostw oraz gotowania strawy. Podobnie jest zresztą i w miastach, w których gazy cieplarniane emitowane są zarówno przez gospodarstwa domowe, jaki i przemysł. 

Jednocześnie, w wielu indyjskich metropoliach włodarze tych megamiast skutecznie ograniczyli emisję spalin motoryzacyjnych. Już na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych cały publiczny transport autobusowy w Delhi przestawiony został na zasilanie gazem ziemnym (CNG), czyli paliwem, które w Polsce zaczęło zasilać komunikację miejską dopiero kilkanaście lat temu. Właściwie wszystkie riksze motorowe i większość taksówek w stolicy jest napędzana dzięki CNG. 

Wciąż jednak na liście Fundacji IQAir przedstawiającej 50 miast z najbardziej skażonym powietrzem, aż kilkadziesiąt to miasta indyjskie.

Świadomość zagrożenia 

W Indiach istnieje świadomość, że zmiany klimatyczne uderzą przede wszystkim w kraje szeroko rozumianego Południa.

Podniesienie poziomu wód oceanicznych będzie skutkowało zalaniem niektórych archipelagów oraz obszarów nadmorskich, które już dzisiaj narażone są na katastrofalne powodzie. Przyśpieszone topnienie himalajskich lodowców spowoduje trudne do kontrolowania powodzie oraz lawiny błotno-ziemne, a w przyszłości wysychanie rzek zasilanych wodą pochodzącą z Himalajów. Brak wody już dziś jest odczuwalny na wielu obszarach północnych Indii oraz w Pakistanie.

Nierówna odpowiedzialność

Warto jednak spojrzeć na całe zagadnienie z perspektywy indyjskiej. Indusi są przekonani, że potęga cywilizacji euroamerykańskiej zbudowana została dzięki rewolucji przemysłowej. 

Rozwój ten przez dziesięciolecia w minimalnym stopniu liczył się z wymogami środowiska, a niczym nieskrępowany postęp był istotą działalności gospodarczej. Dlaczego zatem – pytają Indusi – mamy teraz ograniczać nasz rozwój, skoro jesteśmy daleko w tyle za cywilizacją przemysłową Zachodu. 

A jeżeli nawet mamy w jakiś sposób ograniczać swoją aktywność przemysłową, to z pewnością nie tak, by odbiło się to na poziomu życia naszych obywateli. Owszem, chcemy inwestować w zielone technologie, ale większość z nich powstała w świecie zachodnim. 

Indyjska perspektywa

Skoro zatem troska o środowisko naturalne jest obowiązkiem całej wspólnoty ludzkiej, to dlaczego, kupując te technologie na Zachodzie, musimy za nie płacić horrendalne pieniądze. Jesteśmy ciągle państwem na dorobku i podobnie jak inne kraje Południa oczekujemy wsparcia Zachodu w tym procesie. Tego wsparcia – twierdzą politycy z Południa – ciągle jest zbyt mało.

Politycy i eksperci mają także własną odpowiedź na fakt, że Indie są trzecim na świecie emitentem gazów cieplarnianych. Owszem, może i kraj jako całość emituje najwięcej CO2 po Chinach oraz Stanach Zjednoczonych, ale ma to być wyłącznie efekt ogromnej populacji indyjskiej, która przekracza już miliard trzysta milionów ludzi. 

Aby uczciwie podejść do kwestii emisji gazów cieplarnianych, trzeba – zdaniem Indusów – spojrzeć na emisję tych gazów przypadającą na głowę mieszkańca. I tutaj okazuje się, że różnica jest kolosalna. Na głowę jednego mieszkańca Stanów Zjednoczonych przypada 14,5 tony CO2 rocznie, mieszkańca Chin – 8,9, natomiast na jednego Indusa – 1,9 tony CO2 rocznie.

Z takich danych w Indiach wyprowadza się prosty wniosek – tak, emitujemy dużo gazów cieplarnianych, ale jest to efekt liczby mieszkańców naszego kraju, nie zaś szaleńczego rozwoju gospodarczego, który powoduje, że sytuacja klimatyczna globu się pogarsza. Nie możemy być karani – mówią Indusi – za to, że jesteśmy najliczniejszym państwem świata. 

Skoro mówimy o równości wszystkich mieszkańców globu, to sprawiedliwe będzie rozpatrywanie problemu emisji CO2 z perspektywy emisji per capita. Dopiero wtedy widać wyraźnie, które społeczeństwa, dbając o swój dobrobyt i intensywny rozwój, zapominają o trosce o środowisko.

Cywilizacja wzrostu czy przetrwania

Dodatkowo, Indie od lat prowadzą własne badania nad zielonymi technologiami. To w południowych Indiach, w stanie Kerala, działa od kilkunastu lat międzynarodowy port lotniczy, który w całości zasilany jest energią solarną. W wielu regionach kraju budowane są biogazownie, a część z nich jest dotowana przez państwo, tak żeby działały na korzyść lokalnych społeczności. 

W himalajskim Ladaku ludność miejscowa może kupować po preferencyjnych cenach panele solarne oraz zasilane z ich pomocą akumulatorowe lampy. I tam realizowane są projekty budowy niewielkich elektrowni wodnych zasilających energią wysokogórskie wioski. 

Stawianie sobie przez Indie niewygórowanych i odległych celów na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych nie może jednak być argumentem, że oto najludniejsza demokracji świata nie myśli o przyszłości planety. To nieprawda, choć jednocześnie za jeden z celów stawia sobie podniesienie poziomu życia mieszkańców subkontynentu.

Historia ostatnich kilkudziesięciu lat pokazuje, że niepohamowany rozwój stoi często w sprzeczności z troską o planetę. Otwarte zatem pozostaje pytanie – czy wygra cywilizacja wzrostu, czy cywilizacja przetrwania.