„Nie interesujesz się polityką? Polityka interesuje się tobą!” – w ciągu ostatnich lat mogliśmy jako społeczeństwo wyjątkowo dobrze poczuć sens tej słynnej myśli Peryklesa.

Lekcja płynąca z braku zainteresowania polityką była, jest i jeszcze przez lata będzie bolesna. Nie interesując się polityką, pozwoliliśmy jej tak bardzo zainteresować się nami, że straciliśmy zarówno rzeczy wielkie w skali państwa (jak niezależne sądownictwo), jak i małe, ale dla pojedynczych osób ogromne (jak stosunek państwa do in vitro czy ograniczenie prawa do przerywania ciąży). Polityka zainteresowała się nami – obywatelami i obywatelkami – tak bardzo, że postanowiliśmy jednak zainteresować się nią. 

Sejmflix

To zainteresowanie opisują imponujące liczby: ponad 74-procentowa frekwencja i blisko 22 milionów ludzi, którzy wzięli udział w wyborach do Sejmu i Senatu. Zainteresowaliśmy się, zagłosowaliśmy i… postanowiliśmy oglądać, co z tego wyszło. Obrady Sejmu stały się tak popularne, że zyskały miano „Sejmflixa”. Hitem stały się exposé byłego już premiera Mateusza Morawieckiego i obecnego premiera Donalda Tuska. Na żywo i w związku z tym w godzinach pracy, oglądało je odpowiednio 230 tysięcy i ponad 250 tysięcy ludzi. Kolejne setki tysięcy zrobiły to później. Kanał Sejmu na YouTubie stał się hitem internetu. Posiedzenie z 12 grudnia, a więc dnia, w którym Donald Tusk wygłosił swoje exposé, ma już 4,3 miliona wyświetleń. „Sylwester Marzeń” TVP miał więcej, ale tylko o 800 tysięcy. Można się z tego cieszyć, jednak… jeśli z naszego społecznego zainteresowania się polityką pozostanie tylko oglądanie dla rozrywki posiedzeń Sejmu, to polityka z powrotem zainteresuje się nami. 

Nie chcę narzekać na „Sejmflixa”, zwłaszcza że sama należę do tych setek tysięcy wyświetlających obrady i oczarowanych sprawnością prowadzenia obrad i błyskotliwymi ripostami marszałka Hołowni. Karnawał jednak się skończy, radość z powstania nowego rządu spowszednieje i właśnie wtedy musimy zadbać o to, żeby nie utracić zainteresowania polityką – ani w zakresie rozliczenia rządów Zjednoczonej Prawicy, ani patrzenia na ręce „Koalicji 15 Października”.

Obietnice i rozliczenia

Z pewnością liczną widownię zgromadzą posiedzenia komisji śledczych – i dobrze, bo rozliczenie nadużyć jest ważne. To sprawy medialne, a zainteresowanie nimi łatwo jest mierzyć liczbą wyświetleń obrad, artykułów opisujących działalność Sejmu i Senatu, a nawet powstających memów. Można się zżymać, że to tylko igrzyska, można się cieszyć, że społeczeństwo jest gremialnie zainteresowane procesami stanowienia prawa i jedną z form rozliczania jego łamania. Pozostaje nadzieja, że to zaangażowanie obywateli w sprawy państwowe doprowadzi do tego, że w przyszłości populistom trudniej będzie rządzić. 

Byłabym optymistką, gdybym sądziła, że przy tej okazji widzowie zechcą się dokształcić i zmienić postawy związane z funkcjonowaniem demokratycznego państwa prawa, a nie tylko pałać żądzą politycznej zemsty. Optymistką nie jestem, ale postaram się mieć nadzieję, że będzie to miało jakiś efekt dydaktyczny, choćby w postaci tego, że już nie będzie wypowiedzi „bez żadnego trybu”, wyłącznie na podstawie folwarcznych stosunków w partii rządzącej. Jeśli chcemy pozostać świadomymi i zaangażowanymi obywatelami i obywatelkami, a nie chwilowymi widzami Sejmflixa, to pomimo całej radości i wiary w zmianę na lepsze, musimy interesować się działaniami i zaniechaniami nowego rządu. I, w razie potrzeby, przypominać, szturchać, a także rozliczać. 

Oczywiście zapowiedź 100 obietnic, które miałyby zostać zrealizowane w ciągu 100 pierwszych dni rządów nowej ekipy traktuję jako swego rodzaju metaforę. Nie chodzi o to, czy minęły 3 dni, jak z ustawą o finansowaniu in vitro, czy 150, a raczej o zobowiązanie do traktowania spraw wskazanych w exposé i programie jako priorytetowe. Zarówno przy realizacji obietnic, jak i rozliczaniu z nich musimy brać pod uwagę okoliczności polityczne i – co szczególnie ważne – przestrzeganie standardów obowiązujących w państwie prawa. 

Budzą się demony

Na słynnej grafice zatytułowanej „Gdy rozum śpi, budzą się demony” Francisco Goya pokazał konsekwencje porzucenia rozumowego pojmowania świata, ulegania przesądom i wyobrażeniom, wreszcie – bezmyślnego posłuszeństwa. Brak wiedzy sprawia, że boimy się wyimaginowanych upiorów. Ten przejmujący obraz mógłby służyć zarówno jako ilustracja funkcjonowania parlamentu, jak i polskiego społeczeństwa. Demonów możliwych do obudzenia jest oczywiście wiele. Wybrałam trzy.

Pierwszego – demona ksenofobii, nacjonalizmu, braku tolerancji religijnej i szacunku dla inności – już (ponownie) obudził poseł Grzegorz Braun. Dokonał tego niemal równo w 101. rocznicę zamordowania pierwszego polskiego prezydenta, Gabriela Narutowicza. O tym, jak czyn Eligiusza Niewiadomskiego powinien nas dziś skłaniać do autorefleksji, rok temu pisała na łamach „Kultury Liberalnej” Iza Mrzygłód. O ile rządząca koalicja tego demona raczej nie będzie aktywnie budzić, o tyle musi zrobić wszystko, by przekonać społeczeństwo – niezależnie od barw partyjnych – że tłumaczenie problemów społecznych złowrogimi wpływami Żydów, Brukseli, migrantów lub obecnością Ukrainek i Ukraińców jest nie tylko absurdalne, lecz także sprzeczne z jego własnym interesem. Rząd czeka tu wiele pracy, bo tego demona budzi poczucie zagrożenia, którym łatwo sterować za pomocą mediów. Z jego pobudki skorzystałyby ugrupowania skrajne i oczywiście Rosja. 

Drugim demonem, z nieco innego porządku, jest demon fałszywej jednolitości światopoglądowej. Jego konsekwencją byłaby chęć zaspokojenia potrzeb politycznych wyłącznie bardziej lewicowo-liberalnych światopoglądowo zwolenników Koalicji 15 Października, z pominięciem racji Trzeciej Drogi. O ile w kwestiach społecznych i finansowych Donald Tusk odrobił lekcję, posłuchał bardziej wrażliwych społecznie koalicjantów i znacząco zmienił program w stosunku do tego z 2015, o tyle kwestie związane z rozpalającą emocje sferą seksualności, obecne w programach KO i Lewicy, dzielą zarówno polskie społeczeństwo, jak i – w mniejszym stopniu – samą koalicję. Z jednej strony, potrzeba tu spokojnego działania, brania pod uwagę, że z Trybunałem Julii Przyłębskiej i Andrzejem Dudą w Pałacu Prezydenckim daleko idące zmiany związane choćby z liberalizacją przepisów dotyczących przerywania ciąży mogą być trudne. Z drugiej natomiast, nie można nie robić nic i co najmniej przez ponad półtora roku twierdzić, że ma się związane ręce we wszystkich kwestiach dotykających sfery seksualności – aborcją, związkami partnerskimi, ułatwieniem procesu tranzycji czy choćby wpisywania do polskich aktów urodzenia obydwu matek, jeśli tak stanowi akt urodzenia wydany w innym państwie.

Jednocześnie nie wyobrażam sobie dyscypliny partyjnej w kwestiach dotyczących sumienia, zarówno w całej koalicji rządzącej, jak i samej KO i Lewicy. Zlekceważenie postulatów Trzeciej Drogi dotyczących aborcji osłabi koalicję i będzie policzkiem wymierzonym części wyborców. W odniesieniu do innej grupy będzie nim także niezajęcie się kwestią aborcji. Pomimo trudności nie można zamykać oczu na potrzeby społeczne, ani na to, jakie przemiany światopoglądowe zachodzą w świecie i w Polsce, ani też udawać, że obawy bardziej tradycjonalistycznej części społeczeństwa nie istnieją. Nowy rząd musi się nad nimi pochylić tak, by lęk sporej części obywatelek i obywateli nie obudził demonów pielęgnowanych przez ostatnie 8 lat, by wspomnieć tylko szczucie na osoby LGBT i złowrogiego potwora „dżender”.

Trzeci jest demon zemsty. Pokusa pójścia na skróty, szybkich „rozliczeń” z pominięciem zasad, które powinny obowiązywać w demokratycznym państwie prawa. O tym, jak ważne jest działanie zgodne z polskim systemem prawnym i minimalizacja chaosu prawnego, piszemy w „Kulturze Liberalnej” od samego początku zamachu Zjednoczonej Prawicy na niezależność wymiaru sprawiedliwości. W sierpniu 2023, kiedy wydawało nam się, że znamy skalę zniszczeń, na temat sposobów naprawy polskiej praworządności wypowiadali się wybitni prawnicy – profesorowie Mirosław Wyrzykowski i Marcin Matczak, sędziowie Krystian Markiewicz i Bartłomiej Przymusiński. Dziś wiemy, że jest jeszcze gorzej – w ostatnich miesiącach, a nawet tygodniach rząd PiS-u, ręka w rękę z pierwszą prezes Sądu Najwyższego Małgorzatą Manowską, prezydentem Andrzejem Dudą, upolitycznioną KRS i Trybunałem Julii Przyłębskiej, dokonał dalszych dewastacji.

Naprawienie zła wyrządzonego polskiemu państwu prawa będzie zadaniem trudnym, a być może bez wykorzystania sposobów na miarę PiS-u, nawet niemożliwym do realizacji. Jeszcze pięć dni przed wyborami miałam nadzieję, że państwo prawa możemy po postu odzyskać, stosując się do obowiązujących w nim zasad. Nadal chcę wierzyć, że możliwe jest to, co postulowali profesor Ewa Łętowska, pierwsza rzeczniczka praw obywatelskich, i sędzia Michał Wawrykiewicz, współtwórca inicjatywy Wolne Sądy, czyli oddanie rozliczeń i osądzenia winnych nadużyć niezależnym: prokuraturze i sądom. Obecnie, „dzięki” słynnym „bezpiecznikom” Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry, zamontowanym w prokuraturze (mianowanie prokuratora generalnego przez prezydenta), Sądzie Najwyższym (ostatnie zmiany regulaminu dające decyzyjność dobrozmianowym sędziom) i KRS, na wniosek której prezydent taśmowo powołuje kolejnych sędziów „dobrej zmiany”, będzie to trudne.

Rząd musi zrobić wszystko, by nie obudzić demona zemsty, bo uleganie mu jeszcze bardziej oddali nas od standardów, do których powinniśmy wracać – rządów prawa, szacunku wobec politycznych przeciwników, bezwzględnego stosowania Konstytucji i międzynarodowych traktatów, co do których zawiązaliśmy umowę społeczną, decydując się na wstąpienie do Unii Europejskiej. Tu nie ma miejsca ani na igrzyska, ani na korzystanie z okazji do upolityczniania wymiaru sprawiedliwości tym razem swoimi ludźmi. Jakkolwiek bezsensownie by to nie brzmiało po latach niszczenia Polski przez partię Jarosława Kaczyńskiego, jak powietrza potrzebujemy prawa i sprawiedliwości, tylko pisanych małymi literami.

Przeganianie demonów

Demonów jest oczywiście znacznie więcej. Pojawiają się, gdy społeczeństwo opanowuje strach, irracjonalny lub zupełnie uzasadniony, związany z własnym bytem. Demony wychodzą też z zakamarków rzeczywistości, gdy rządzący zbytnio pofolgują emocjom lub przeciwnie – gdy troskę o dobro wspólne, o rzeczywisty interes państwa i całego społeczeństwa zastępuje chłodna polityczna kalkulacja.

Hannah Arendt pisała, że im mniej polityki, tym więcej wolności. Miała na myśli politykę opierającą się na przemocy, którą rządzący mogą się posługiwać dzięki panowaniu nad tą częścią natury człowieka, która czyni go zwierzęciem zarządzanym przez strach. Jednakże ten sposób prowadzenia polityki ma zdaniem Arendt zasadniczą słabość: człowiek w obronie swej wolności może ten strach pokonać, stawić opór, a więc także sięgnąć po przemoc. Gdyby nie wolność, będąca immanentną częścią natury ludzkiej, prowadzenie polityki opartej na przemocy byłoby możliwe. Wymagałoby tylko starannej kalkulacji potencjalnego oporu w rachunku politycznych zysków i strat. Świat i społeczeństwa nie pozwalają być jednak skutecznym w tak prowadzonej polityce, bo są nieprzewidywalne. Tym, co je takimi czyni, jest wolność.

Jednocześnie wolność daleka jest od koncepcji anarchistycznych. Przejawia się w deliberacji i w posłuszeństwie prawu. To ostatnie nie ma jednak nic wspólnego z poddaniem się państwowej przemocy, tak jak było choćby u Hobbesa. Posłuszeństwo wobec prawa nie jest u Arendt bierne. Wręcz przeciwnie: ma się przejawiać w jego aktywnym wspieraniu, samodyscyplinie, przedkładaniu dobra wspólnego ponad własne partykularne interesy, co z kolei wynika z wewnętrznego przeświadczenia o jego słuszności. To przekonanie występuje we wspólnotach, których funkcjonowanie opiera się na deliberacji, ucieraniu się poglądów, ciągłym dialogu. 

Pisząc, że im mniej polityki, tym więcej wolności, Arendt zwracała uwagę na przemocowy aspekt polityki, który jej zdaniem zarówno zaprzeczał ludzkiej wolności, jak i był przez tę wolność unieszkodliwiany. Niestety, choć demokracja deliberatywna w ujęciu Arendt, całkowicie pozbawiona przemocy, jest piękną ideą, pozostaje ideą. Nie oznacza to, że nie możemy do niej dążyć. Takie podejście do innych ludzi i do społeczeństwa traktowanego jako pewna całość, wspólnota ludzi obdarzonych wolnością, z pewnością pozwoliłoby na przegonienie wspomnianych demonów albo przynajmniej na osłabienie ich. Wzajemna troska, zarówno o państwo, jak i społeczeństwo i pojedynczych ludzi, sprawia, że rozum nie zasypia, bo nie pojawia się strach. W myśleniu o rzeczywistości najbliższych paru lat i kondycji polskiego społeczeństwa, a także dewastacji porządku prawnego, musimy brać pod uwagę te dwa, wydawałoby się sprzeczne postulaty. Zgodnie z rekomendacją Peryklesa musimy interesować się polityką, żeby ona nie zainteresowała się nami. To polityka w znaczeniu starożytnym, zdecydowanie uwzględniająca przemoc, a nawet na niej bazująca. Jednocześnie, mając w pamięci koncepcję Arendt, powinniśmy dążyć do takich relacji społecznych, w których strach przed przemocą ustępuje wolności, z której z kolei wynika dbałość o prawo. Dbajmy więc o nie, bo jeśli nie odzyskamy państwa prawa, obudzą się znane nam demony, a przecież nie chcemy ich powrotu.