Rzecz nie w tym, że – jak tłumaczyli w obu wypadkach żołnierze – omyłkowo wzięli Izraelczyków za palestyńskich terrorystów i uznali, że nadal stanowią zagrożenie. Omyłkowe śmierci z ręki własnej armii w trakcie boju się zdarzają zawsze w każdej wojnie; armia izraelska podała, że 20 procent izraelskich strat bojowych podczas obecnej kampanii w Gazie takim właśnie pomyłkom należy przypisać. Nawet bowiem jeśli zakładnicy w Gazie i cywil w Jerozolimie rzeczywiście by byli – jak mieli błędnie uważać zabijający ich żołnierze – poddającymi się terrorystami, to i tak nie wolno było do nich strzelać.
W piątek w Gazie, podczas ciężkich walk, żołnierze zobaczyli trzech mężczyzn wynurzających się z ruin budynku o kilkadziesiąt metrów od ich stanowiska. Byli obnażeni do pasa, by pokazać, że nie mają na sobie broni ani bomb, a jeden z nich wymachiwał białą flagą. W odpowiedzi żołnierze otworzyli do nich ogień, zabijając dwóch; trzeci, ranny, schronił się w ruinach, z których po hebrajsku wzywał pomocy. Dowódca rozkazał wstrzymać ogień, a wówczas ranny wyszedł z ruin – i został zastrzelony przez jednego z żołnierzy.
Zabitych zidentyfikowano następnie jako trzech uprowadzonych przez Hamas Izraelczyków, którym zapewne udało się uciec porywaczom; w okolicy znaleziono później płachtę z apelem o pomoc po hebrajsku. W tej sprawie wojsko prowadzi dochodzenie; żołnierze mieli zeznać, że czuli się przez owych mężczyzn zagrożeni.
„Jestem Izraelczykiem!”
Dwa tygodnie wcześniej przy przystanku autobusowym u wjazdu do Jerozolimy dwaj palestyńscy terroryści (akcję za swoją uznał potem Hamas) otworzyli ogień do przechodniów. Gdy zabili już trzy osoby, ogniem odpowiedział Juwal Castelman, były wojskowy, który miał przy sobie legalną broń osobistą, i zabił obu napastników. Zarazem do akcji włączyło się dwóch żołnierzy, także strzelając w kierunku terrorystów. Castelman, obawiając się, że zostanie wzięty za terrorystę, ukląkł na ulicy, odrzucił broń i podniósł ręce do góry, krzycząc: „Jestem Izraelczykiem!”. W odpowiedzi zastrzelił go jeden z żołnierzy.
Podkreślmy raz jeszcze: to, że z rąk Izraelczyków ginęli Izraelczycy, jest istotne tylko o tyle, że nadaje sprawie dodatkowego tragizmu – oraz, że sprawiło, iż wiadomość dotarła do mediów i została nagłośniona. Gdyby zabici byli rzeczywiście kapitulującymi terrorystami, zabicie ich byłoby niemniej zbrodnicze – ale zapewne nigdy byśmy się o nim nie dowiedzieli. Zabici staliby się po prostu kolejnymi ofiarami konfliktu. Ale dzięki temu nagłośnieniu wiemy już, na co może liczyć pragnący się poddać hamasowiec. Albo palestyński cywil, który nie chce być wzięty za hamasowca.
Jeden przypadek to tragedia, dwa z rzędu mogą już świadczyć o systemowym łamaniu przez armię podstawowych zasad prawa wojny. Tym bardziej, że pojawiło się wideo, na którym widać, jak żołnierze w Dżeninie najpierw dobijają rannego już, a więc unieszkodliwionego Palestyńczyka, który rzucił w ich stronę zaimprowizowanym granatem, a następnie zabijają drugiego Palestyńczyka, który był z nim i schronił się, gdy zaczęła się strzelanina.
Nie widać wprawdzie, by domniemany terrorysta i jego ewentualny wspólnik chcieli się poddać – ale też nie było powodu, by ich zabijać: nie stanowili już zagrożenia.
„Chłopaka poniosło, ale chciał dobrze”
Nie wiemy nic, kim byli żołnierze, którzy strzelali do zakładników w Gazie i do Palestyńczyków w Dżeninie. Ale zabójca Castelmana, Aviad Frija, w wypowiedziach dla mediów przypisał zabicie terrorystów sobie i koledze, zaś o śmierci Castelmana nawet nie wspomniał. Był w przeszłości członkiem „młodzieży ze wzgórz”, ultranacjonalistycznego i fundamentalistycznego ruchu zamieszanego w zamachy terrorystyczne na Palestyńczyków.
Adwokatem tych żydowskich terrorystów był Itamar Ben-Gwir, któremu swojego czasu komisja poborowa odmówiła wcielenia do wojska, stwierdzając, że danie osobie o takich poglądach broni do ręki, byłoby czymś nieodpowiedzialnym. Dziś Ben-Gwir jest w rządze Benjamina Netanjahu ministrem bezpieczeństwa narodowego i po hamasowskiej rzezi z 7 października patronuje rozdawnictwu broni wśród cywili, by mogli walczyć z terrorystami. Standardy odpowiedzialności najwyraźniej się wykruszyły.
I trwa to już od pewnego czasu. W 2016 roku ujawniono nagranie, na którym żołnierz Elon Azaria śmiertelnym strzałem dobija w Hebronie rannego i niestwarzającego już zagrożenia palestyńskiego terrorystę. Armia potępiła Azarię i postawiła go przed sądem – żadne wojsko nie może pozwolić na taką samowolę, łamiącą prawo i podważającą wojskową dyscyplinę.
Wziął go za to w obronę premier Netanjahu, argumentując, że chłopaka poniosło, ale chciał przecież dobrze. Został w końcu skazany na 18 miesięcy, z czego odsiedział połowę. Po zabójstwie Castelmana premier Netanjahu stwierdził jedynie, że takie sprawy się zdarzają: „takie jest życie”. Dopiero, kiedy się okazało – po ekshumacji zabitego – że, wbrew oficjalnemu stanowisku policji, w jego ciele znaleziono kulę, która pozwoliła stwierdzić, że zginął z rąk Izraelczyków, a nie terrorystów, zadał sobie trud zadzwonienia do rodziców Castelmana – a sprawę przejęła z rąk policji żandarmeria wojskowa, by uniknąć policyjnych matactw.
Netanjahu nie ma sobie nic do zarzucenia
Po zabiciu zakładników szef sztabu wojska generał Herzi Halewi wziął, w imieniu armii i osobiście, odpowiedzialność za ten czyn i przeprosił zań. Premier nie – podobne jak wcześniej, i inaczej niż dowódcy wojska i sił bezpieczeństwa, nie wziął odpowiedzialności za dopuszczenie do hamasowskiej rzezi.
Owa systematyczna nieodpowiedzialność premiera sprawia, że giną Izraelczycy – w hamasowskiej rzezi, w strzelaninie w Jerozolimie, w zabójstwie zakładników w Gazie. To zaś nieuchronnie oznacza, że także wielu śmierci po stronie palestyńskiej można byłoby uniknąć, gdyby państwo kierowało się zasadą odpowiedzialności.
Na Zachodnim Brzegu, gdzie izraelscy osadnicy kilkakrotnie dokonywali już pogromów Palestyńczyków, trzeba było ewakuować niemal tysiąc palestyńskich wieśniaków, bo wojsko oświadczyło, że nie może im zapewnić bezpieczeństwa. Z tego powodu ewakuowano też, spod granic z Gazą i Libanem, prawie dwieście tysięcy izraelskich cywili – im zagrażają terroryści z Hamasu i Hezbollahu, z którymi państwo toczy wojnę.
Palestyńczykom na Zachodnim Brzegu zagrażają zaś żydowscy terroryści – i jedynym powodem, dla którego państwo nie może im zapewnić bezpieczeństwa, jest to, że nie chce powstrzymać ludzi takich jak Aviad Frija. Zaś ich bezkarność na Zachodnim Brzegu oznacza też bezkarność w Jerozolimie. Przekonanie, że ucierpią tylko Palestyńczycy i trudno, takie jest życie, jest zaś nie tylko haniebne, lecz także w sposób oczywisty nieprawdziwe.
* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: www.un.org / aut. Nick Fielding.