Szanowni Państwo!
Chociaż Polaków tradycyjnie dzieli przede wszystkim polityka, ostatnio podzielił nas również komediowy serial „1670”, będący hitem Netflixa. Akcja dzieje się we wsi Adamczycha, należącej w „mniejszej połowie” do szlachcica Jana Pawła. A skecze parodiują polskość z czasów pozornie I Rzeczpospolitej, a tak naprawdę z III RP.
Dla jednych to serial pełen sucharów, a dla innych – świetnych żartów ze szlachty czy duchowieństwa, a w rzeczywistości z nas samych i naszych przekonań. Jedni mówią, że jest klasistowski, a inni denerwują się, że widocznie nie wolno się swobodnie śmiać, bo zaraz przyjdzie lewica z interwencją. Jest natomiast ciekawe, jak wiele osób ma potrzebę wypowiedzieć się, co sądzi o serialu o skłóconej Polsce, i co powinno, a co nie powinno bawić.
Satyra to popularna forma portretowania społeczeństw – w Polsce z długą tradycją. W PRL-u była sposobem na obchodzenie cenzury, by komentować politykę. Po roku 1989, kiedy wszystko można było mówić wprost, wiele straciła na celności i ostrości. Jednak kabarety czy stand-upy wciąż cieszą się dużym zainteresowaniem, nie mówiąc już o całej kulturze memów.
Jak pokazują reakcje na serial „1670” – jest to forma ryzykowna. Bo żart mówi coś o tym, kto się z niego śmieje, jak również o tym, kto żartuje. Jeden i drugi może spotkać się z zarzutem, że jest „wąsatym wujem”, albo zadufanym w sobie inteligencikiem, który z nieuprzywilejowanego wuja szydzi. Śmiech może być również sposobem poniżania – może wyśmiewać słabszych, jeśli stanowią mniejszość albo jest na to przyzwolenie. W ten sposób zbiorowa szydera może przekształcać się w słowny lincz.
Do tego dochodzą media społecznościowe. Współczesne czasy pozwoliły zdemokratyzować satyrę, co jednocześnie otwiera nowe możliwości tym, którzy tworząc żarty, okazują siłę. W tym kontekście śmiech może stać się narzędziem dającym przewagę, jak hasło „uśmiechnięta Polska”, które ma w zamyśle skupiać nowoczesnych, przyjaznych, otwartych Polaków – w odróżnieniu od zamkniętych, opanowanych przez lęki i nienawiść.
W aktualnym numerze „Kultury Liberalnej” przyglądamy się uśmiechniętej Polsce – z czego się śmieje i czy chce tworzyć wspólnotę, czy szczerzyć kły?
Maciej Łubieński, współtwórca kabaretu „Pożar w Burdelu”, a ostatnio współscenarzysta przedstawienia „Jak się starzeć bez godności”, wspomina, jak około dziesięć lat temu, w czasach „Pożaru…” pisał żarty z lewicowych mieszkańców Warszawy. „To właśnie były jaja z nas, śmialiśmy się z siebie samych […]. Ale to były czasy niewinne, jeszcze przed PiS-em. […] Przed tym, co się dzieje na kampusach, na uniwersytetach. Straszne jest to tempo zmian, nie nadążam. Podam ci przykład: w latach dziewięćdziesiątych mówiło się «murzyn», słowo «czarny» było obraźliwe. Dziś jest na odwrót. Kiedy przy córce użyłem słowa «murzyn», spojrzała na mnie jak na Hitlera. A ja nienawidzę rasizmu jak mało kto […]. Zdaje mi się, że mamy tendencję do życia problemami, które niekoniecznie są nasze. Kiedy zginął George Floyd, nasze dzieci chodziły pod ambasadę amerykańską protestować przeciw rasizmowi amerykańskiej policji. A we Wrocławiu policja zabiła Igora Stachowiaka i żadnych protestów wrażliwej młodzieży nie było”.
Przypominamy też poświęcony humorowi i ironii numer „Kultury Liberalnej” z 2009 roku. Czytając tamte rozmowy, można porównać, co pozostało niezmienne, a co do czego żarty się skończyły.
Francuski filozof Alain Finkielkraut w rozmowie z Jarosławem Kuiszem mówi o niebezpiecznym śmiechu. „To śmiech, który zaklasyfikowałbym jako jednocześnie demokratyczny i barbarzyński. […] Ten śmiech objawia się dziś ze szczególnym okrucieństwem. […] To nienawiść do tego, co inne, oraz nienawiść do tego, co nas przerasta. Wielkie szalbierstwo naszej nowoczesności. Rodzi się on z humoru, który tylko udaje humorystyczność, a tak naprawdę bierze się z innych źródeł. […] Żyjemy w społeczeństwie demokratycznym, nie atakujemy więc osób niepełnosprawnych jako takich, ale na przykład przyznajemy sobie nieograniczone prawo do napadania na polityków. Politycy są obiektem niewiarygodnej przemocy. Śmiech, który ich dotyka, jest dozwolony, nieograniczony i przytłaczający. Atakujemy ich, bo ucieleśniają władzę. A to kolosalne zakłamanie. Tu odnajdujemy barbarzyństwo, o którym mówiłem: politycy stali się kozłami ofiarnymi naszego społeczeństwa”.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”