Prawo uwikłane politycznie
W ostatnich dniach część publiki szokuje niekonkluzywność prawa i prawniczych dyskusji. Każda ze stron sporu politycznego ma swoich prawników (nierzadko w randze profesora), którzy dostarczają argumentów na rzecz legalności bądź nielegalności działań nowego rządu. Widzieliśmy to przy sprawach przejęcia TVP czy wygaszenia mandatów skazanych posłów Kamińskiego i Wąsika, a teraz w sprawie zmiany szefa Prokuratury Krajowej. Wszystko wskazuje, że to dopiero początek, a przed nami jeszcze wiele sporów tego typu.
W oczekiwaniach społecznych prawo powinno przypominać matematykę. Kwalifikacja legalny–nielegalny powinna przebiegać w oparciu o zerojedynkowy algorytm. Albo Wąsik i Kamiński są posłami albo nie są. Jeśli prawnicy nie są w stanie dojść do konsensusu w tak elementarnych sprawach, to najwidoczniej prawo nic nie znaczy albo może znaczyć cokolwiek. Pytanie w takim razie, czy różni się ono czymkolwiek od polityki.
Co ciekawe, sami prawnicy w konfrontacji z tego typu uwagami milkną i nerwowo przebierają rękoma. Dzieje się tak, bo sami w toku edukacji prawniczej byli karmieni wizjami prawa, w których akcentowało się obiektywność i apolityczność prawa. Tymczasem obrazy prawa wpajane w toku studiów prawniczych zafałszowują jego rzeczywiste funkcjonowanie. Sporność i polityczne uwikłanie prawa, to jego cechy konieczne, które zasługują na uwzględnienie, a nie zapomnienie. Prawu jako dyscyplinie naukowej bliżej do literaturoznawstwa niż do matematyki.
Nieostre prawo, ale prawo
W prawie podstawowe pytanie dotyczy treści reguł. Reguły te są wyrażone w tekście prawnym (ustawie, rozporządzeniu), a ustalenie ich treści wymaga interpretacji tego tekstu, sformułowanego w języku naturalnym, a więc z konieczności nieostrego i niedookreślonego. Na tym tle brytyjski filozof prawa Herbert Harta postawił tezę o otwartej tekstowości prawa. Wyjaśnia ją na przykładzie, zdawałoby się, prostej reguły zakazu wjazdu pojazdów do parku. O ile nie ma wątpliwości, że w zakresie pojęcia „pojazd” mieści się samochód, to nie jest już jasne, czy pojęcie to obejmuje również rower, samolot czy samochód zabawkowy. Zarazem nie budzi wątpliwości, że pojazdem nie jest na przykład dziecko. Zdaniem Harta każde pojęcie ma swój rdzeń znaczeniowy (wiemy, że zakaz dotyczy samochodu, ale nie dziecka), ale i sferę półcienia (brak pewności, czy zakaz odnosi się również do samochodu zabawkowego). Interpretatorowi, który porusza się w sferze półcienia, przysługuje władza nad znaczeniem tekstu. To on, powołując się na wartości czy domniemane cele intepretowanej reguły, podejmie decyzję o ostatecznym zakresie jej zastosowania.
Istnienie sfery półcienia, a stąd pewnej dozy prawniczej władzy nad tekstem prawnym i jego ostatecznym znaczeniem, jest nieuniknione. Prawo jest ze swojej natury sporne. Sporność nie oznacza jednak dowolności, a sfera półcienia nie jest nieograniczona. Prawnicy dysponują kryteriami odróżniania interpretacji lepszych od interpretacji gorszych. Warto jednak odnotować, że nie zawsze są w tym bezinteresowni. Będą przekonywać do ustalenia takiej treści reguły, która będzie korzystna dla ich klienta, a pokusy do (nad)używania władzy nad ostatecznym znaczeniem tekstu stają się większe, gdy do drzwi prawnika zapuka nie tyle szeregowy obywatel, co siła polityczna, którą uwiera ciasny gorset prawa. W tym właśnie objawia się polityczne uwikłanie prawa i pojawiają się ryzyka związane z jego nadużywaniem dla partykularnych interesów partyjnej polityki.
Znaczenie kryzysu praworządności
Żaden spór interpretacyjny nie może trwać w nieskończoność. Jeśli bowiem prawo ma efektywnie normować życie społeczne, to musi istnieć jakiś autorytatywny sposób domykania „otwartej tekstowości prawa” i ustalania jego ostatecznej treści. Prawo to ostatecznie nie literatura: o ile spory na temat treści wiersza mogą pozostać nierozstrzygnięte, o tyle spory o treść reguł prawnych muszą kiedyś się skończyć.
Odpowiedzią jest wykształcenie się praktyk społecznych, w których prawo nabiera swoją ostateczną treść. Chodzi tu o uniwersytecką naukę prawa i sądownictwo. To właśnie sądy powołane są do tego, aby po wysłuchaniu argumentów stron reprezentowanych przez swoich prawników ocenić ich merytoryczną jakość i autorytatywnie przeciąć spór, ustalając ostateczną treść reguły. Aby proces ten przebiegał prawidłowo, system sądownictwa musi spełniać jednak pewne cechy. Na przykład sądy muszą być obsadzone osobami, które dają należytą rękojmię wykonywania zawodu. Tylko wtedy będą bowiem cieszyć się społecznym autorytetem jako bezstronnego arbitra, a nie strony politycznego sporu.
Problem, z jakim mierzymy się w dzisiejszej Polsce, jest następujący. Wymiar sprawiedliwości po ośmiu latach jego reformowania przez PiS, nierzadko niezgodnie z prawem, stracił wyżej opisane cechy. W konsekwencji nie jest w stanie spełniać swojej funkcji i dostarczać ostatecznych odpowiedzi na temat treści obowiązujących reguł prawnych. Takie są praktyczne konsekwencje kryzysu praworządności, który rozpoczął się w 2015 roku.
Upadły Trybunał
Trybunał Konstytucyjny, który w założeniu ma być ostateczną instancją w sporach polityczno-prawnych, przestał spełniać swoją ustrojową funkcję. Wynika to z tego, że jest wadliwie obsadzony. Zasiadają w nim sędziowie-dublerzy, których powołanie nastąpiło z naruszeniem prawa. Przesądził to sam Trybunał Konstytucyjny w wyrokach z 3 grudnia 2015 roku (K 34/15) i 9 grudnia 2015 r roku (K 35/15). Publiczne wypowiedzi co najmniej kilku z sędziów TK oraz ich związki z partyjną polityką, podają również w wątpliwość to, czy sędziowie ci dają rękojmię należytego wykonywania zawodu.
Sytuacja, w której sędziowie TK na łamach gazet doradzają prezydentowi skierowanie do TK ustawy budżetowej, otwarcie zapowiadając, jaki wyrok zapadnie w sprawie, to tylko jeden z przykładów zachowań sędziów TK z ostatnich dni, które pozostają w otwartej sprzeczności z art. 195 ust. 3 Konstytucji RP, ustanawiającym zakaz podejmowania przez sędziów działalności publicznej niedającej się pogodzić z zasadą niezależności i niezawisłości.
W wyniku tych wszystkich kontrowersji i przekonania, że TK stracił przymiot niezależności od partyjnej polityki, Trybunał przestał cieszyć się zaufaniem i spełniać swoją ustrojową funkcję. Świadczą o tym same liczby: według CBOS zaufanie do TK spadło z 42 procent w 2015 roku do 24 procent w 2022 roku. W 2022 roku TK wydał tylko 14 orzeczeń, co było najniższym wynikiem od 25 lat. W 2020 roku liczba skarg złożonych do TK była trzykrotnie niższa aniżeli w 2015 roku.
Jeśli spojrzeć na sprawę zmian w mediach publicznych, w normalnych okolicznościach ustawa o Radzie Mediów Narodowych zostałaby zaskarżona do TK, a ten – mając na uwadze swoje dotychczasowe orzecznictwo (zob. wyrok TK z dnia 13 grudnia 2016 roku, I K 13/16) – najpewniej orzekłby o jej niekonstytucyjności. Gdyby Trybunał działał normalnie, to równocześnie nie byłoby pokusy, żeby zmieniać władze mediów publicznych w oparciu o finezyjne, żeby nie powiedzieć naciągane, konstrukcje prawne, w obawie przed skierowaniem przez prezydenta ustawy przywracającej kompetencje KRRiT do upolitycznionego TK. W tym sensie, podstawową instytucjonalną zachętę do przywracania praworządności w oparciu o akty wykonawcze, z pominięciem procesu legislacyjnego, stanowi dysfunkcjonalność TK i utrata przez to ciało przymiotu niezależności.
Kontrola za bardzo nadzwyczajna
Równie nieciekawie ma się sytuacja z powołaną przed kilkoma laty do życia Izbą Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. Izba ta, która w ostatnich tygodniach próbowała (błędnie, o czym za chwilę) uchylić deklaratoryjną decyzję marszałka Sejmu o wygaszeniu mandatów posłów, powołana została z naruszeniem przepisów krajowych i standardów unijnych. Sędziowie do tej Izby byli powołani bez należytego udziału środowiska sędziowskiego, przez co Izba ta nie daje gwarancji bezstronności, niezależności i apolityczności. Ocena ta znalazła potwierdzenie w wyrokach TSUE (wyrok z 21 grudnia 2023 r., C-718/21) i ETPCz (wyrok w sprawie Dolińska-Ficek i Ozimek p. Polsce, 49768/19 i 57511/19). Zdaniem europejskich trybunałów, Izba Kontroli Nadzwyczajnej nie jest niezawisłym i bezstronnym sądem w rozumieniu prawa europejskiego.
Przy prawidłowym funkcjonowaniu SN również spór o Kamińskiego i Wąsika najpewniej nigdy by się nie wydarzył. Wyrok skazujący wydany przez Sąd Okręgowy w Warszawie ma charakter ostateczny. Nawet gdyby uznać, że był błędny (to znaczy przyjąć, że prawo łaski może być zastosowane względem nieprawomocnego wyroku, a SO w Warszawie powinien umorzyć postępowanie po akcie łaski, a nie wydać wyrok skazujący), to jest wiążący. Można go albo wyeliminować z obrotu, wnosząc nadzwyczajny środek zaskarżenia, albo wyeliminować jego skutki, stosując ponownie prawo łaski. Izba Nadzwyczajna SN nie mogła jednak uznać, że wyrok ten nie istnieje. Sam fakt, że próbowała to zrobić, podaje w wątpliwość jej niezależność i apolityczność, wykraczało to bowiem poza granicę kontroli i naruszyło powagę rzeczy osądzonej.
Nie ma również racji jeden z sędziów Sądu Najwyższego bardzo aktywny w ostatnich dniach na portalu X (dawniej: Twitter), który twierdzi, że w świetle treści art. 190 ust. 1 Konstytucji RP wyrok skazujący wydany przez SO w Warszawie nie obowiązuje, z uwagi na jego niezgodność z postanowieniem TK z 2 czerwca 2023 roku (KPT 1/17). Wyroki TK nie mają takiej mocy. Sfera półcienia, a stąd prawniczej władzy dyskrecjonalnej, ma zaś swoje granice. Jak widzimy, bez niezależnych sądów powołanych do ustalania prawniczej prawdy, granice te rozmywają się, a prawo staje się światem równouprawnionych narracji.
Naprawić mogą tylko politycy
Co się stanie z tak zwanymi. neo- czy nie-sędziami, którzy wszak zakładają togi, pobierają wynagrodzenie z tytułu bycia sędziami, jest sprawą otwartą. Być może całkiem prostą do rozwiązania prawniczo, ale niezwykle trudną politycznie. Jak przekonać drugą stronę sporu politycznego, że naprawa wymiaru sądownictwa, która będzie musiała się wiązać z odwróceniem przeprowadzonych reform i uchyleniem jakiejś części nominacji sędziowskich z ostatnich lat, leży także w jej interesie? Jak w ogóle w atmosferze tak silnej polaryzacji usiąść do stołu i przekonać wyborców, w tym również swoich, że od naprawy sądownictwa i odbudowy jego społecznego autorytetu, zależy nasza pomyślność jako wspólnoty politycznej?
Być może kluczem do rozwiązania problemu jest deeskalacja sporu i próba przeciągnięcia na swoją stronę sędziów-beneficjentów zmian po 2015 roku. Wszak nie każdy sędzia wybrany przez wadliwie obsadzoną KRS to partyjny aparatczyk. Wydaje się, że krokiem w dobrym kierunku byłaby walidacja nominacji sędziowskich dla osób, którym tylko tak się zdarzyło, że zostali wybrani przez wadliwie obsadzoną KRS (albowiem w okresie jej ukonstytuowania ukończyli edukację sędziowską).
Innym krokiem byłoby poszukiwanie poparcia ponad podziałami politycznymi dla „resetu” i przemyślenia sposobu wyboru sędziów do najważniejszych instytucji sądowych. Gdyby sędziowie Trybunału Konstytucyjnego byli wybierani kwalifikowaną większością (na przykład dwóch trzecich), po obowiązkowych wysłuchaniach publicznych, to szanse, że zasiadać będą w nim osoby o zdrowym dystansie do polityki partyjnej i umiarkowanym światopoglądzie, akceptowalnym dla obu stron sporu politycznego, byłyby znacznie większe. Dawałoby to szanse na odbudowywanie autorytetu TK jako arbitra, a nie strony, sporu politycznego.
Krokiem zmierzającym zaś w zupełnie przeciwnym kierunku, opartym na założeniu, że prawo konstytucyjne jest ostatecznie kwestią polityczną, a stąd ostatnie słowo na temat jego treści powinno należeć do polityków, a nie elit prawniczych, byłby powrót do rozwiązania, w którym wyroki TK nie są ostateczne (przed uchwaleniem Konstytucji RP z 1997 roku wyroki TK mogły być uchylane przez kwalifikowaną większość sejmową dwóch trzecich głosów). Wyrok aborcyjny, abstrahując w tym miejscu od kwestii formalnych (dublerzy zasiadający w składzie orzekającym), to dobry i najpewniej niejedyny przykład, że wprowadzenie tego typu mechanizmu miałoby swoje zalety.
Wiemy natomiast, że system nie naprawi się sam z siebie. Jak wskazywał w wywiadzie przed kilkoma dniami prezes Izby Pracy SN, SSN Piotr Prusinowski, fakt, iż prawo przestało spełniać swoją funkcję, nie wynika z jego istoty, a jest efektem działań polityków. I to właśnie politycy powinni go naprawić.