Ojciec Hektora zniknął, gdy chłopiec był jeszcze malutki, rodzice Heli właśnie jej powiedzieli, że się rozwodzą. W obu przypadkach dzieci kompletnie nie pojmują decyzji dorosłych i powodów, które za nią stoją. Dywagują nad tym, spacerując po parku i w pewnym momencie spotykają staruszkę, które postanawia im pomóc. Prowadzi ich mianowicie do „Muzeum Miłości”, zapewniając, że tam właśnie znajdą odpowiedzi na dręczące ich pytania.
Tak też się dzieje. Poniekąd. W Muzeum Miłości dzieci zostają bowiem zaproszone do udziału w grze pt. „Zwyczajne życie”. Ich zadaniem jest wcielenie się w postaci dorosłych. Kończą więc studia, zdobywają wyuczony zawód, idą do pracy, zakładają rodzinę. Aby wygrać, „muszą wykonać wiele zadań i osiągnąć najwyższy poziom szczęścia”. Nie jest to łatwe, co dzieci szybko odkrywają. Choć dają z siebie wszystko, bardzo dużo pracują, nie potrafią podołać wszystkim obowiązkom, a jednocześnie odpoczywać, utrzymywać bliskie relacje i być szczęśliwymi. Przegrywają jedno po drugim. I okazuje się, że… tak musi być. Wraz końcem gry każde dziecko otrzymuje list: „Przegrałaś w grę «Dorosłe życie». To wspaniała wiadomość! Jesteś jeszcze dzieckiem i masz mnóstwo czasu, aby się nauczyć dorosłego życia”.
Tym samym autorka próbuje przekazać młodym czytelnikom, że nie są w stanie zrozumieć dorosłych i że to całkowicie normalne. Ważne jest jednak już samo ukazanie świata dorosłych z nawarstwiającymi się obowiązkami, oczekiwaniami i wynikającym z tego poczuciem wyczerpania i stresem. Po zakończeniu gry dzieci powiedzą o nim, że „jest przereklamowany”. Jako dorośli często czuli się samotni i zagubieni: „Zamiast się cieszyć, że nikt nie każe mi jeść obiadu, nie zmusza mnie do odrabiania lekcji, nie gasi mi światła w pokoju o godzinie 20.00, martwiłam się, że nie mam własnego łóżka, pieniędzy i jakichkolwiek perspektyw”. To już jedna cegła mniej na barkach dziecka, którego rodzice się rozstają – uświadomienie sobie, że dorośli mają po prostu wiele problemów, z którymi sobie nie radzą i to nie ono (jego nieusłuchanie, złe oceny czy nieustanne kłócenie się z rodzeństwem) jest powodem rozstania.
Ale wiedza to jedno, a emocje – drugie. Nawet gdy dziecko rozumowo przyjmie nowy stan rzeczy, zostaje mu cała góra trudnych emocji do przepracowania. W książce Agi Kacprzyk dzieci zabiera ambulans emocjonalny, w którym ratownicy pomagają poradzić sobie z takimi emocjami. Dla Heli jest to żal („Pękło coś, co było dla mnie całością. Dom”), dla Hektora – złość. Ta jest bardzo silna, narastała od długiego czasu. Hektor krzyczy, rzuca przedmiotami, skacze po stercie odnalezionych listów miłosnych swoich rodziców. Targają nim bardzo silne, skrajne emocje, „Niech was szlag trafi, kochani rodzice!”.
Uwolnienie takich emocji jest oczyszczające i pozwala sięgać myślą dalej, by w końcu poszukać dobrych chwil i poczuć za nie wdzięczność. Ta nie przychodzi od razu, zwłaszcza gdy zranienie jest wielkie i bardzo boli. Poruszająca jest scena, w której Hektor odkrywa, że jego ojciec go kochał i czule pielęgnował w okresie niemowlęcym. W książce zostaje to przyrównane do podlewania miłością. „Miałem rok, kiedy odstawił konewkę i wyszedł. Dlaczego sobie poszedł? Dlaczego o mnie zapomniał?” – zadaje dramatyczne pytania chłopiec. W odpowiedzi nie słyszy zwyczajowych słów pocieszenia czy zaprzeczeń: „na pewno nie zapomniał”, tylko proste stwierdzenie: „Pielęgnowanie miłości to wielka sztuka […]. A dorośli […] czasem o tym zapominają. Albo tego nie potrafią, ponieważ nikt ich nie nauczył, że miłości trzeba szukać w sobie”.
Miłość, w tym ta własna, okazywana samemu sobie jest w tej opowieści kluczem, ponieważ bez niej nie da się wzrastać i budować dobrych relacji – ani ze sobą, ani z innymi. W książce zaznaczono – to ważne – że podlewać miłością mogą nie tylko rodzice, lecz także inni dorośli – babcia, dziadek, przyjaciele, trener czy wychowawca. Nie do końca natomiast spodobał mi się przekaz, z którego wynika, że każde dziecko rodzi się z miłości. No cóż, to po prostu nie jest prawda i nie widzę powodu, by przy szczerości innych stwierdzeń, akurat tego unikać. Warto natomiast podkreślić, że każdy człowiek przychodzący na ten świat ma prawo do miłości, zasługuje na nią i może ją w trakcie życia otrzymać.
„Czasami szczęśliwi rodzice mieszkają oddzielnie” czerpie z baśniowej konwencji – dzieci wkraczają poprzez tajemniczy portal (nigdy wcześniej niewidziane drzwi Muzeum Miłości) do innego świata, gdzie spotykają magiczne postaci, takie jak ratownicy-aniołowie. To według mnie bardzo przyjazna opcja dla wrażliwych dzieci, którym łatwiej będzie przyjąć pewne informacje podane w taki poetycki, niebezpośredni sposób.
Jednocześnie książka oferuje rodzicom konkretną dawkę wiedzy i pozwala spojrzeć na problem oczami dziecka. Mimo baśniowości tekstu autorka nie lukruje rzeczywistości i nie obiecuje złotych gór. Pokazuje na przykład, że rozwód sam w sobie nie rozwiązuje wielu problemów dziecka. Rodzice z mniejszym lub większym sukcesem układają swoje sprawy, budują nowe życia, a ono tkwi jedną nogą w każdym z nich, rozdarte na dwa domy:
„Ludzie chcą mieć jeden dom, a nie dwa. To ciągłe pakowanie się i bycie w podróży wcale nie jest fajne. Myślę sobie, że mama ma dom, tata ma dom, a ja jestem turystą podróżującym między nimi”; „Mamo, tato, rozstaliście się, żeby się więcej nie kłócić, a kłócicie się jeszcze częściej. Nie lubię, kiedy kłócicie się o mnie. […] Myślę sobie, że gdyby mnie nie było, to może żylibyście w zgodzie”.
Tekstowi towarzyszą charakterystyczne, rozpoznawalne ilustracje Aleksandry Kucharskiej-Cybuch – malarskie, liryczne, delikatne, podobnie jak sama opowieść, jednocześnie realne i bajkowe.
Książka:
Aga Kacprzyk, „Czasami szczęśliwi rodzice mieszkają oddzielnie”, il. Aleksandra Kucharska-Cybuch, wyd. Albus, Poznań 2023.
Proponowany wiek odbiorcy: 7+ (5+ według wskazania wydawcy)
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.