W filmie „Kler” Wojciecha Smarzowskiego jest scena, w której ksiądz denerwuje się na wieść o tym, że trwający latami remont dachu kościoła uda się doprowadzić do końca. Chodzi o to, żeby zbierać, a nie o to, żeby zebrać i zakończyć zbieranie. Cieknący dach jest po to, by mobilizować wiernych do hojności, by zbijać kapitał. Nie opłaca się tego kończyć, bo nie będzie już powodu do mobilizacji.
Podobnie wygląda sprawa aborcji po wyroku trybunału Julii Przyłębskiej, praktycznie zakazującego wykonywania tej procedury w Polsce. Politycy odpowiadają na społeczną potrzebę zmiany drakońskiego prawa. Jedni odwołują się do części społeczeństwa, która popiera prawo kobiet do samodzielnej decyzji, inni do tej, która wolałaby powrót do stanu sprzed wyroku. Obiecują, że każdy dostanie to, czego chce, jeśli tylko właściwie zagłosuje w najbliższych wyborach.
Remont ustawy o przerywaniu ciąży
Przed wyborami parlamentarnymi Lewica zapowiadała legalizację aborcji. Projekty w tej sprawie składała z resztą i popierała już od dawna. Zapowiadał to też Donald Tusk, podkreślając znaczenie prawa do wolnego wyboru, a jednocześnie pokazując swojemu elektoratowi, że aby ten wybór mieć, nie muszą głosować na Lewicę. On, Tusk, też wyremontuje ludziom cieknący dach, jakim jest ustawa o przerywaniu ciąży, musi tylko zebrać na tacę stosowną liczbę głosów.
Intencję swojej zbiórki przedstawiła też Trzecia Droga – trochę dlatego, że została wywołana do tablicy przez KO i Lewicę, a trochę w odpowiedzi na potrzeby tych, którzy boją się zbyt szybkich zmian prowolnościowych. To ludzie, dla których decyzja o aborcji nie podlega w oczywisty sposób wolnemu wyborowi, bo traktują zarodek, a potem płód, jak rozwijające się życie. Dla nich obietnica odejścia od zakazu aborcji w umiarkowany sposób jest bardzo ważna i to od nich na tacę zbiera Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz.
Politycy znowu wychodzą z tacą
Teraz zaczyna się kolejna kampania wyborcza i mimo wielu ważnych tematów sprawa aborcji wraca po raz kolejny. Pewnie dlatego, że ugrupowania koalicji rządzącej idą do wyborów samorządowych osobno i muszą zbierać głosy na coś do załatwienia, ale też na coś, co je od siebie odróżnia. Tą sprawą jest aborcja – niezałatwiona i różnicująca.
Oczywiście nie oznacza to, że Lewica i KO wstrzymywałyby z się z przegłosowaniem ustawy aborcyjnej zgodnie z projektami, które (osobno!) złożyły w Sejmie. Takiej ustawy nie poparłaby jednak (przynajmniej częściowo) Trzecia Droga, a prezydent z pewnością by jej nie podpisał. Aborcja stała się więc wiecznie cieknącym dachem kościoła z filmu Smarzowskiego.
Kolejna zbiórka na tacę właśnie się zaczęła. Temat wywołał ostatnio Włodzimierz Czarzasty w programie „Fakty po faktach”, tłumacząc, że nie należy oglądać się na prezydenta, tylko uchwalać. Wspomniał, że głosowanie na projektem blokują jednak Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz.
Hołownia odpowiedział na to, że należy jak najszybciej odwrócić postanowienie Trybunału, a docelowo rozpisać referendum w sprawie wolnego wyboru. W zapowiedziach nie pojawiło się więc nic nowego, został za to wskazany cel zbiórki głosów. To, że legalizacji aborcji nie da się przeprowadzić w tym Sejmie i z tym prezydentem, wiadomo od 15 października. Jednak dopiero teraz stało się jasne to, że zacznie ona pełnić rolę cieknącego dachu w kościele. Należy tylko czekać, aż swoją zbiórkę ogłosi Donald Tusk.
Być może nadzieją jest referendum
Co to znaczy dla osób, które potrzebują w Polsce aborcji? Jeśli Lewica i KO zgodziłyby się na referendum, sprawa mogłaby zostać załatwiona szybciej, niż doszłoby do zmiany na stanowisku prezydenta. Gdyby jednak Polacy nie zagłosowali za legalizacją aborcji do 12. tygodnia ciąży, mogłoby to utrudnić powrót do tematu w przyszłości i znalezienie właściwego rozwiązania. Byłaby to niewygodna sytuacja dla KO i Lewicy. Okazałoby się bowiem, że obiecywały coś, czego obywatele nie chcą.
Z kolei, jeśli nowym prezydentem Polski zostanie ktoś, kto podpisze ustawę liberalizacyjną, to pozostaje kwestia tego, że ustawa ta musi zostać najpierw uchwalona, a Hołownia i Kamysz są przeciwko temu.
Wszystko wskazuje więc na to, że dach będzie ciekł, więc politykom ze wszystkich stron będzie opłacało się zbierać na remont, który odbędzie się najwcześniej za cztery lata, po nowych wyborach parlamentarnych. Pozostaje pytanie, czy ktoś będzie jeszcze chciał oddawać głosy na ten wciąż niezrealizowany cel.
W tej sytuacji referendum może okazać się ryzykownym, ale jedynym sposobem na remont. Tym bardziej, że jest szansa na to, że się uda – według części badań (IPSOS dla Oko.press i TOK FM, IPSOS dla More In Common) wskazuje na to, że poparcie dla wolnego wyboru deklaruje nieco więcej niż 50 procent Polaków.
* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: Pexels.