W pierwszej chwili wydaje się, że to jest prawdziwa antologia prawdziwych przekładów prawdziwych tekstów napisanych przez prawdziwych autorów. Może tylko dziwi trochę kontrast między solidną twardą okładką a cieniutkim blokiem papieru, który w niej tkwi. Jednak już przy pobieżnym przekartkowaniu „Sadu zapiętego” staje się jasne, że mamy do czynienia z nadzwyczaj perfidnym przedsięwzięciem tekstowym, choć „perfidię” należy tu rozumieć dodatnio, zgodnie z wytycznymi na temat pojmowania istoty fikcji literackiej, które pozostawił nam Gorgiasz (ów starogrecki myśliciel twierdził, że sztuka opowiadania wymyślonych historii polega na takim oszukiwaniu odbiorców, które sprawia im przyjemność i daje korzyść poznawczą, zatem chętnie w nie wierzą, nawet kiedy wiedzą, że to nieprawda, bo w końcu cóż jest prawdą? [to ostatnie to już nie Gorgiasz]).
Sztuka uprawiania gier literackich akcentujących tę właśnie właściwość fikcji zanikła całkiem niedawno. Jeszcze dzisiejsi czterdziestolatkowie w szczenięcych latach mogli się zaczytywać wytworami wybujałego wówczas, acz już schyłkowego postmodernizmu i smakować zawarte w nich erudycyjne koncepty, bawiąc się i ucząc wraz z ich autorami, jak się unika niefajności realnego świata. Obecnie takie koncepty zdecydowanie wyszły z mody i z zakresu krytycznej uwagi czytającej publiczności. Inteligencję werbalną ćwiczy się przy pomocy zabawki zwanej „wordle”, erudycję (no dobra, „erudycję”) – rozwiązując quizy na portalach wypełnianych szumem medialnym zwanym szumnie informacją. Prezentowanie rozbudowanych tekstów wymagających autentycznego wysiłku intelektualnego uchodzi za przejaw złego smaku, wskrzeszanie hegemonii lub demonstrację klasizmu, który wyklucza. Aliści Krzysztof Bartnicki raczej nie przejmuje się tymi klimatami. Zaprojektowany przez niego zbiór o nazwie „Sad zapięty” stanowi bowiem spore wyzwanie dla osoby czytającej. Dany w nim podtytuł „Krótka antologia przekładu” trzeba uznać za zwodniczy. Krótka – owszem, antologia też, ale słowo „przekład” jest tu użyte nader niepowszednim sposobem.
Czy wszystkie osoby tłumaczone i cytowane w tej publikacji są prawdziwe? Chyba tak, chociaż chyba żadna z nich nie należy do zbioru postaci szeroko rozpoznawalnych nawet wśród miłośników literatury. Będę się jednak starał unikać dalszego chybotania w tym felietonie. Mógłbym napisać sążnistą rozprawę z analizą kilku setek składników układanki zestawionej przez tłumacza „Finnegans Wake”. W ten sposób postawiłbym jej autora na pozycji „modernistycznego mistrza zagadek”, a siebie samego na pozycji ich „uczonego odgadywacza”. Na takim pozycjonowaniu zbudowano gmach akademickiej teorii i krytyki literatury w drugiej połowie ubiegłego wieku. Był to gmach zwalisty, ale dziś zostało z niego niedużo, ponieważ rozwaliła go Godzilla afektywności. Ktoś kiedyś nakręci epicki film o tym kataklizmie.
Dość zatem będzie powiedzieć, że „przekłady” składające się na „Sad zapięty” są przekładami równie problematycznymi, co „przekład” „Finnegans Wake” (dzieła, które w intelektualnej opinio communis funkcjonuje jako emblemat nieprzekładalności). Ostatniego utworu Jamesa Joyce’a nie sposób, powiadano, przełożyć na jakikolwiek język etniczny, ponieważ ono samo nie zostało napisane w żadnym ściśle określonym języku, a to dlatego, że Joyce wyszedł w nim zbyt daleko poza granice angielszczyzny. Okazało się, że jednak można. „Przekłady” w „Sadzie zapiętym” są natomiast o tyle paradoksalne, że nie stanowią odwzorowań żadnego konkretnego tekstu oryginalnego, lecz spektra, widma całych zbiorów takich tekstów. Jest to antologia widmowa, czyli widmantologia.
Gra prowadzona w tej małej książce toczy się o oderwanie tekstu literackiego od funkcji referencyjnej w taki sposób, aby nie było ono całkowite, a zarazem aby nicią łączącą tekst z nie-tekstem były wyłącznie inne teksty. To klasyczny gest późnych modernistów i postmodernistów. Tekst w tym geście (czasem też gest w tekście) odnosi się do rzeczywistości, ale nie do rzeczywistości przeżywanej, lecz prze-czytanej w innych tekstach, których struktura zawiera bardzo wiele warstw tamtej realnej rzeczywistości. „Sad zapięty” może być zresztą widziany i czytany jako objaw długotrwałego wyhamowywania intelektu autora/tłumacza po tour de force, jakim było tłumaczenie „Finnegans Wake”. Lecz nie uogólniajmy. Przecież również na widok struktury, jaką jest (nieco wcześniejsze od „Sadu”) „Garutko sobotniej ropy” popełnione przez tęże osobę, nawet nieźle wyrobiony mentalnie odbiorca może popaść w długotrwały stupor. „Garutko”, które (która? który?) ma uwspółcześnić poemat Jana Kochanowskiego, zamiast wyłonić jego znaczenia na powierzchnię dwudziestopierwszowiecznego młodego umysłu, pogrąża je w labiryncie cytatów – co z tego, że współczesnych? Jesteśmy wciąż w gąszczu tekstów, w którym każdy krok w każdą stronę powoduje uwięźnięcie w setce kontekstów. Że już o muzyczności tego wszystkiego nie wspomnę.
Takie imprezy przypominają o niegdysiejszym szacunku wobec słowa pisanego i jego nośników – szacunku coraz mniej zrozumiałego w naszych czasach. Wszedłem ostatnio w posiadanie egzemplarza trzeciego polskiego wydania „Poza dobrem i złem” z 1912 roku. Był to kiedyś egzemplarz biblioteczny. Na jego stronie tytułowej widnieje wyraźna pieczęć o treści „NIE ŚLINIĆ PALCÓW”. Ta pieczątka odbita jest dalej co kilkadziesiąt stron. Około strony sto pięćdziesiątej ktoś dopisał na marginesie ołówkiem, wyraźnym drobnym pismem: „Nie ślinię. Skończ z tym natręctwem!”. Oto kontakt książki z czytelnikiem, czy raczej czytelnika z książką, jakich dziś już nie bywa. Ostatni jego ślad widzieliśmy w „Imieniu róży”.
Ostatnio słyszałem też jednak na własne uszy, jak jeden z najbardziej rozpoznawalnych obecnie polskich humanistów akademickich w wypowiedzi radiowej użył zwrotu „półtorej roku”. Spoglądam więc na tego niezaślinionego Nietzschego, potem na „Sad zapięty” – i mam chęć wzruszyć ramionami. Takie akcje w takim czasie. W dodatku coraz częściej dziennikarze (dziennikarze! ludzie, których zawodem jest pisanie tekstów) sumitują się przed publicznością, że napisali strasznie długi tekst. Po sprawdzeniu okazuje się, że tekst ma dziesięć tysięcy znaków. Skrót „tl;dr” staje się postrachem publicystów. Antologia Bartnickiego ma tylko 82 strony (plus dwie „nlb”, aby pozostać przy poetyce branżowych skrótów). To jednak zdecydowanie za wiele dla osób przyzwyczajonych do postów. A dociekliwym nawet półtora roku nie starczy, by ustalić wszystkie jej ukryte szczegóły i konteksty.
Może zatem publikować zawarte w niej przekłady (hehe) cząstkowo na Iksie? Tak! To chyba dobry pomysł (zachyboczmy raz jeszcze). I sprawdzać, które wpisy osiągną najwięcej odsłon i polubień. To będzie sprawdzian działania nowych (albo już nie takich nowych) mediów z kontentem innego typu. To będzie spektakularna kreacja kontentu, lepsza niż wieszanie wierszy w wagonach metra i w tramwajach, bo przecież mało kto czyta dziś słowa wiszące gdzieś indziej niż na ekranie smartfonu.
Tak widzę przyszłość „Sadu zapiętego”. Pozostaje wyjaśnić sens tytułu. Na myśl przychodzi nieśmiertelna fraza „od szczęk do pięty wszedł napięty”. Kiedyś badacze odkryją pod ostatnią warstwą limeryków i innych zabawnych wierszyków najpierwotniejszą wersję tego utworu. Wtedy okaże się, że autorka napisała „od szczęk po pięty wszedł zapięty”. Wtedy wszystko stanie się jasne.
Książka:
Krzysztof Bartnicki, „Sad zapięty. Krótka antologia przekładu”, Wydawnictwo Officyna, Łódź 2023.