Aby znaleźć na powierzchni matki-Ziemi równie nieszczęśliwy kraj jak Białoruś i równie nieszczęsny lud jak Białorusini, przykładów należy szukać daleko…

Trzeba przenieść się myślą aż do dalekiej Azji, za niebotycznie wysokie góry – i zatrzymać się w obłędnie zasobnej krainie, którą obmywają święte wody rzeki Ganges; przykładów trzeba szukać w kraju zwanym Rajem na ziemi – w Indiach. To właśnie tam zobaczymy rzeczy, które mają wiele wspólnego z Białorusią.

Tam, jak u nas, ludzie dzielą się na lepszych, gorszych i najgorszych. Tam, jak u nas, odwieczni mieszkańcy Indii stali się „nieczystymi” pariasami, którzy do „czystych”, żeby ich nie splamić, mogą podejść na nie bliżej niż dziesięć kroków – nie mają też prawa modlić się do Boga w swojej „nieczystej” mowie.

W dostatnich Indiach, gdzie ziemia obradza 200 razy w roku i gdzie natura skupiła wszystkie swoje siły, by zapewnić człowiekowi byt, pariasi rokrocznie wymierają dziesiątkami tysięcy od głodu i chorób. Tak dzieje się w dalekich Indiach nad świętymi wodami rzeki Ganges – niemal tak samo dzieje się w naszej Świętej Białorusi.

I w Białorusi odwieczni mieszkańcy i ich mowa stali się „nieczyści”.

I w Białorusi rok w rok naród umiera od chorób i głodu.

Kto wniknął w straszliwą tragedię białoruskiego narodu, kto w duszy swojej przeszedł razem z nim golgotę jego męki, tego nie zdziwi nawet to, co najstraszniejsze w życiu Białorusina. Nie zdziwi go, kiedy przeczyta w gazetach wieści, że koło Wiazynia albo na Pińszczyźnie ludzie umierają na tyfus, że na Mohylewszczyźnie ojciec zamordował swoje nieletnie dzieci, a potem swoją żonę i siebie, a zrobił to, bo w domu nie było co jeść. Nie zdziwi go też, jeśli dowie się z gazet, że na parostatku do Kongo przewieziono (ostatnie nowiny) 230 białoruskich robotników, sprzedanych po 80 rubli za głowę […] agencji emigracyjnej na pewną śmierć – bo miejscowego klimatu nie wytrzymują nawet ludy od pokoleń nawykłe do upałów.

Nie zdziwi się także, gdy usłyszy, że przesiedleńcy z Mohylewszczyzny i Mińszczyzny, zagnani w syberyjską tajgę, rozsiani w 25 różnych pasiołkach, chorują i umierają (najnowsze wieści).

Kto zna warunki życia Białorusinów i politykę kulturtregerów i opiekunów – naszych starszych „kulturowych braci” – którzy skazują Białorusinów na narodową śmierć, tego to wszystko nie zdziwi. Bo to tylko efekt, nieunikniony rezultat z góry zaplanowanej polityki, która głosi: „Bądź tym albo tym, ale samym sobą być nie możesz”. Bądź sobie Moskalem lub bądź sobie Polakiem, ale kiedy zechcesz zostać Białorusinem – wtedy umieraj; stań się nieczystym do śmierci, „chamem”.

Kto zna tę „chamską” politykę i filozofię naszych kulturników i naszych renegatów, tego, powtarzam, nie zdziwi żaden choćby najbardziej straszliwy fakt z życia Białorusinów.

Bo czy świadomego Białorusina może zdziwić fakt, że jego bracia stali się towarem, który sprzedaje się po 80 rubli na ubój do Kongo? Nie, bo właśnie to w nieunikniony sposób musi stać się z narodem znajdującym się w takiej sytuacji jak nasz.

Pod koniec XIX wieku w Ameryce miała miejsce wojna z kolonistami-milionerami, którzy ku wielkiej hańbie całego cywilizowanego świata, prowadzili handel ludźmi, handlowali niewolnikami. Amerykańska wojna wyzwoliła czarnoskórych z niewolnictwa, ale ich miejsce zajęli teraz… Białorusini!

Białorusini sami z siebie uciekają od bratniej niewoli do obcych, [a ci] sprzedają ich w niewolę, na pewną śmierć, bo, jak mówię, lżej umierać w ciszy między obcymi w cudzej niewoli niż na grobach ojców – pośród śmiechów i urągań własnej rodziny.

I odpływa nasz naród ze swojej ziemi, ze swoich chat, odchodzi od grobów ojców i pradziadów – na nieuniknioną śmierć, na obczyźnie.

Bo w domu cierpi głód na duszy i ciele, bo w domu jest wyśmiewany i pozbawiony praw gorzej niż niewolnik, bo w domu jest nieczysty – nawet dla rodzonych swych synów.

Żeby zrozumieć tragedię Białorusina, trzeba wniknąć w podświadomą psychologię narodu, trzeba zrozumieć, że każdy ojciec tylko wyczekuje dnia, kiedy jego syn lub córka wdzieje „pańską” świtkę i powie ojcu, że jest nieczysty i żeby nie zbliżał się na mniej niż dziesięć kroków.

Krzywdzony i pozbawiony praw Białorusin nie może nawet w swojej własnej mowie pożalić się Bogu, bo jego mowa jest „nieczysta”, została wyrzucona z cerkwi i kościołów – tam, gdzie ziemia zroszona jest jego własną krwią i potem.

Czy więc należy się dziwić, kiedy usłyszycie, że białoruski ojciec zamordował swoje małe dzieci, a ludzie uciekają z kraju, w którym się urodzili? 

 

Tłumaczenie: Mikołaj Gliński

 

Podstawa tłumaczenia: tekst pt. „Bjazdomnyja” z gazety „Nasza Niwa” z 21 lutego 1914 (Nr 8), oryginalnie opublikowany przez Łastoŭskiego pod pseudonimem Jury Wereszczaka (informacja za wydaniem: Wacłau Łastouski, „Wybranyja twory”, Mińsk 1997).