W czwartek rząd Donalda Tuska ogłosił projekt obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Jak wyjaśniali na konferencji prasowej minister finansów Andrzej Domański oraz ministra zdrowia Izabela Leszczyna, standardowa wysokość składki dla osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą miałaby teraz wynosić 9 procent od kwoty 75 procent minimalnego wynagrodzenia. Innymi słowy, od 2025 roku prawie wszyscy przedsiębiorcy płaciliby niższą składkę zdrowotną (około 310 złotych) niż pracownik na etacie zarabiający płacę minimalną (około 410 złotych).
Kto kogo łupi?
Obniżenie składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, którą wcześniej podniósł rząd Prawa i Sprawiedliwości, było jednym ze 100 konkretów na 100 dni rządzenia, które ogłosiła w kampanii wyborczej Koalicja Obywatelska. I rzeczywiście, jeśli przedsiębiorcy będą płacić składkę zdrowotną w wysokości niższej niż pracownicy zarabiający płacę minimalną, to już chyba nie będą mogli narzekać, że ich składki są za wysokie. Jak mówił minister Domański, niższe niż dotąd składki zapłaci 93 procent przedsiębiorców. Koszt: 4–5 miliardów złotych, według szacunków Ministerstwa Finansów.
Jednak projekt wzbudził kontrowersje. I nie jest jasne, czy poprą go Lewica oraz Trzecia Droga. W pierwszej kolejności jest pytanie o sprawiedliwość, które pojawiło się w wypowiedziach niektórych polityków z lewej strony. Czy powinno być tak, że najbiedniejsi będą się składać na opiekę zdrowotną dla osób bogatszych? Ktoś powie, że zamożni przedsiębiorcy i tak nie będą korzystać z publicznej opieki zdrowotnej, tylko wykupią usługi prywatne – może tak być, dopóki są stosunkowo młodzi albo nie zachorują na nowotwór.
Z innej flanki podeszła do sprawy Trzecia Droga. Mówi ona, że ogłoszony projekt nadmiernie uprzywilejowuje przedsiębiorców, w związku z czym… należy obniżyć składkę zdrowotną również dla pracowników etatowych. Ryszard Petru przedstawił zatem projekt obniżki składki zdrowotnej dla pracowników i przedsiębiorców, gdzie byłyby trzy stałe stawki: 300 złotych, 525 złotych i 700 złotych, zależnie od wysokości dochodu.
W praktyce byłby to jednak wyścig do dna, ponieważ takie rozwiązanie jeszcze bardziej obniżałoby wpływy ze składki zdrowotnej. W tym miejscu pojawia się więc pytanie drugie: o budżet na zdrowie. Jeśli partie koalicji rządzącej rzeczywiście chcą przeznaczać na zdrowie minimum 7 procent PKB (obecnie jest to około 6 procent), to pustoszenie budżetu zdrowotnego nie wydaje się do tego najlepszą drogą. Jeśli będziemy szli w tym kierunku, to równie dobrze można rozwiązać państwo i niech się każdy leczy sam – jest Google i Chat GPT.
Jakie rozwiązanie jest sprawiedliwe?
Jaka propozycja byłaby zatem sprawiedliwa i odpowiedzialna finansowo? Cóż, jedna opcja to wprowadzenie proporcjonalnej składki dla wszystkich – czyli zawsze płacisz procent od tego, jaki masz dochód, zarówno na umowie o pracę, jak i przy działalności gospodarczej. Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w 2021 roku proporcjonalna składka obowiązywała w prawie wszystkich krajach UE, z wyjątkiem Polski, Węgier i Grecji.
Takie rozwiązanie nie uprzywilejowuje nikogo – a przy okazji odpowiada na protesty najmniejszych przedsiębiorców, że nawet gdy mają w danym miesiącu mały dochód, to i tak muszą płacić pełną składkę. Inna koncepcja to tak zwana jednolita danina, o której mówiły w przeszłości Platforma Obywatelska i Trzecia Droga – czyli prosty system, w którym obowiązuje łączna płatność na PIT, ZUS i NFZ (10–39 procent, zależnie od wysokości dochodu, według dawnej propozycji PO).
Wojna, transformacja, ZUS. Jaka strategia państwa?
Niezależnie od szczegółowych rozwiązań, w tle tej dyskusji widoczna jest kwestia bardziej zasadnicza, która pojawia się i będzie powracać przy okazji wszelkich postulatów realizowanych przez koalicję: w jaki sposób nowy rząd powinien podchodzić do nowych wydatków państwa?
Na ten moment żyjemy w podwójnej rzeczywistości. Z jednej strony, słyszymy informacje, że Polska musi wzmacniać obronność, zarówno w sferze wojska, jak i obrony cywilnej, aby przygotować się na ewentualne zagrożenie ze strony Rosji. To zaś oznacza wielkie wydatki przez wiele lat. Do tego wiemy również, że Polska wymaga pilnej i szeroko zakrojonej transformacji energetycznej – co również jest kosztowne i wymaga programów osłonowych, aby transformacja była akceptowalna dla całego społeczeństwa. W obu przypadkach chodzi o fundamentalne warunki istnienia – jeśli nie mamy państwa i energii, to spory o składki do ZUS, że tak powiem, tracą na znaczeniu.
Z drugiej strony, trwa rozliczanie rządu ze 100 konkretów, jakby zupełnie bez uwzględnienia, w jaki sposób poszczególne postulaty mają się do poprzedniego punktu. Oczywiście, można powiedzieć – politycy obiecali, to niech się sami martwią. Ale w odpowiedzialnej debacie publicznej należałoby ustalić priorytety co do tego, co uważamy za rzeczywiście uzasadnione wydatki państwa i jakie powinny być źródła jego dochodów. I przyjąć, że w obecnej sytuacji obietnice dobrze uzasadnione należy zrealizować, a bardziej problematyczne przystosować do wspomnianych zasadniczych celów politycznych.
Wydaje się, że ogólna zasada działania powinna brzmieć mniej więcej następująco. Jeśli bierzemy istniejące fundamentalne zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa na poważnie, to dodatkowe wydatki uzasadnione są wyłącznie w celach strategicznych: w obszarach takich jak obronność, transformacja energetyczna, infrastruktura, wydolność instytucji państwowych, edukacja, nauka i zdrowie (a w tym ostatnim kontekście znaczenie mają nawet takie pozorne drobiazgi jak zakaz sprzedaży alkoholu w sklepach nocą, co pojawia się jako temat w kampanii samorządowej). Natomiast wszelkie inne wydatki co do zasady powinny wynikać albo z potrzeby odpowiedzi na palącą niesprawiedliwość społeczną, albo z możliwości rozwiązania istotnego problemu niewielkim kosztem, albo z konieczności politycznej.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Ministerstwo Zdrowia.