Na kilka dni przed rytuałem zbiorowego fałszerstwa, dla niepoznaki nazywanym wyborami prezydenckimi, rzecznik rosyjskiego prezydenta Dmitrij Pieskow ogłosił, że: „Rosyjska demokracja jest najlepsza na świecie”. Jest w tym coś perwersyjnego. I nie mam tu na myśli nadużywania przez Rosjan przedrostka „naj-”. Do tego Rosja zdążyła nas już przyzwyczaić. Dziwi jednak przywiązanie rosyjskich elit i części tamtejszego społeczeństwa do słów „demokracja” i „wybory”. No bo po co wydawać bimbaliony rubli na organizację konkursu, którego zwycięzca jest z góry znany?
Zaskoczenia nie było, bo i być nie mogło. Władimir Putin uzyskał rzekomo 87 procent głosów w „wyborach” prezydenckich, które odbyły się w Rosji w dniach 15–17 marca. Do Saparmyrata Nyýazowa, pierwszego prezydenta Turkmenistanu, zabrakło mu jeszcze trochę. Ten w wyborach prezydenckich w 1992 roku zdobył 99,5 procent głosów.
Jednak, to zestawienie jasno pokazuje, jaka jest obecnie trajektoria putinowskiego reżimu. „W miarę postępu budowy dyktatury, poziom fałszerstwa drastycznie rośnie” – moglibyśmy podsumować obecną sytuację, parafrazując jedno ze stalinowskich haseł.
Trzeba jednak przyznać, że jeśli chodzi o fałszerstwa, putinowski reżim i jemu podobne nie mają dzisiaj łatwo. Moce obliczeniowe komputerów, sztuczna inteligencja i metody statystyczne sprawiają, że dyktatorzy mogą się czuć jak uczniowie przyłapani na ściąganiu przez nauczyciela matematyki.
Specjaliści zdołali policzyć, że z niemal 65 milionów głosów rzekomo oddanych na Putina tych „dorzuconych” mogło być między 22 a 31,6 miliona. Taka skala manipulacji pozwala wierzyć, że również frekwencja – rzekomo rekordowa w najnowszej historii Rosji – 77,44 procent została, jak mawiają Rosjanie, nieźle „namalowana”.
Kreml manifestuje pewność siebie
Ucieczkę w kierunku bliskowschodniej satrapii i brak jakiegokolwiek zażenowania podawaniem tak absurdalnych liczb powinniśmy odbierać jako deklarację pewności siebie. I trzeba przyznać, że Kreml ma ku niej powody.
Zabójstwo Aleksieja Nawalnego w kolonii karnej usunęło najpoważniejszego rywala politycznego Kremla. Do tego sytuacja na froncie w Ukrainie wygląda z perspektywy Rosji obiecująco. Dlatego reżim rosyjski wysyła sygnał o swojej determinacji nie tylko poza granice kraju, lecz także do własnego społeczeństwa. Alternatywy nie ma i nie będzie. To także psychologiczne samozapewnienie o szerokim poparciu dla wybranej ścieżki.
„Rosyjskie wybory” a Ukraina
Rytuał „wyborczy” jest potrzebny Kremlowi z jeszcze jednego powodu. Wykorzystuje go, by dyskredytować Kijów i państwa go wspierające. W tym roku – zgodnie z kalendarzem – powinny się odbyć również wybory prezydenckie w Ukrainie. Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że tak się nie stanie, ponieważ z przyczyn obiektywnych ich organizacja jest bardzo trudna.
To nie przeszkodzi Kremlowi w kierowaniu do krajów tak zwanego globalnego Południa przekazu zestawiającego rzekomy stan rosyjskiej i ukraińskiej demokracji. Rosyjscy dyplomaci zaczęli już zresztą to robić w mediach społecznościowych. Pytają retorycznie o to, jak państwa wolnego świata mogą jednocześnie mówić, że w Rosji, w której odbyły się wybory, nie ma demokracji, a Ukrainę uważać za kraj demokratyczny, mimo to że wyborów tam nie będzie, a być powinny?
„Wybory” umożliwią przyszłe represje
Cały rytuał został zaplanowany przez Kreml również po to, by wyłowić z rosyjskiego społeczeństwa te jednostki, które mają na tyle odwagi, by zademonstrować swoją antyputinowską postawę. Cała historia ze zbieraniem podpisów dla kandydatury rzekomo antyestablishmentowego Borysa Nadieżdina wyglądała jak osobliwy sposób badania opinii publicznej.
Piszę „rzekomo antyestablishmentowego”, gdyż trudno uwierzyć w szczerość intencji człowieka, który przez lata brylował w najważniejszych publicystycznych programach rosyjskiej telewizji i który utrzymywał (dzisiaj, jak twierdzi, już nie utrzymuje) kontakty z Siergiejem Kirijenką, byłym premierem Rosji obecnie odpowiedzialnym za okupowane terytoria w Ukrainie. Niezależnie od tego, listy podpisów zostaną z pewnością wykorzystane przez Kreml do indywidualnych represji, mających na celu dalsze zastraszenie aktywnych członków społeczeństwa.
Rosjanie są zmęczeni putinizmem
I ostatnia kwestia, której nie należy lekceważyć – pomimo gorących zapewnień płynących z Kremla o wyjątkowości Rosji, Putin wciąż nie odważył się znieść instytucji wyborów. Wygląda na to, że on i jego współpracownicy wciąż nie są mentalnie gotowi na to, by opuścić grono państw, w których wybory są organizowane. W ten sposób straciłby opium karmiące znaczną część rosyjskiego społeczeństwa. Rosjanie – jakkolwiek to paradoksalnie zabrzmi – są przywiązani do tego rytuału.
A co to wszystko oznacza dla nas? Zazwyczaj bywa tak, że jeśli ktoś bardzo głośno i uporczywie deklaruje coś na swój temat, to należy do tego podchodzić sceptycznie. Skala zbiorowego fałszerstwa pokazała, że po dwóch latach wojny rosyjskie społeczeństwo wygląda na zmęczone putinizmem. Nie oznacza to jeszcze, że zmęczenie przerodzi się w niezadowolenie i polityczny aktywizm. Ale stanowi sygnał o tym, że w Rosji wszystko nie wygląda tak dobrze, jak przedstawiają nam to jej władze.
Test „nowo wybranego” prezydenta przyszedł bardzo szybko. 22 marca w podmoskiewskim Krasnogorsku doszło do zamachu terrorystycznego. Zginęło co najmniej 137 osób. Do zamachu przyznało się Państwo Islamskie Prowincji Chorasan. Trzy dni wcześniej Putin publicznie zbagatelizował ostrzeżenia na temat możliwego zamachu, które otrzymał między innymi od Stanów Zjednoczonych.
Czy po czymś takim jakikolwiek rozsądny analityk Federalnej Służby Bezpieczeństwa zakwestionowałby słowa swojego przywódcy, mając twarde dowody potwierdzające ostrzeżenia USA? Tradycyjna historia o dobrym carze i złych bojarach w tym przypadku nie zadziała. System pokazał swój słaby punkt. Okazał się nim sam Putin.
* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.
This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.