W czwartek w Warszawie atrakcja: otwarto kładkę pieszo-rowerową nad Wisłą, która łączy Pragę z Powiślem. Prezydent Trzaskowski powiedział na uroczystości, nawiązując do dawnych słów Donalda Tuska, że jeśli w samorządzie nie należy robić polityki, tylko budować mosty – no to zbudował most. W wyborach samorządowych głównymi konkurentami Trzaskowskiego są Magdalena Biejat z Lewicy, Tobiasz Bocheński z PiS-u i Przemysław Wipler z Konfederacji. Główne pytanie dotyczy jednak tego, czy obecny prezydent wygra w pierwszej, czy w drugiej turze.

Po prostu Trzaskowski?

W czasie kampanii konkurenci wysuwają wobec Trzaskowskiego trzy główne zarzuty. Po pierwsze: że jest leniwy i nawet nie prowadzi kampanii wyborczej. Krytycy zwracali uwagę, że prezydent Warszawy nie wziął udziału w debatach przedwyborczych w Wirtualnej Polsce oraz Kanale Zero. Trzaskowski wziął natomiast udział w debacie kandydatów w TVP Info. Można by też powiedzieć, że jego kampanijne hasło „Po Prostu Warszawa” nie wygląda na hasło wyborcze – jest jakby zaślepką wstawioną zamiast hasła wyborczego. Ruch miejski Miasto Jest Nasze, który kandyduje w tych wyborach na wspólnych listach z Lewicą, opublikował sarkastyczną przeróbkę zdjęcia Trzaskowskiego z hasłem „Po prostu mi się nie chce”.

Patrząc politycznie, na debatach w mediach prywatnych Trzaskowski nie mógł wiele zyskać, a mógł coś stracić – na przykład, gdyby w internecie zaczął potem chodzić niekorzystny klip, szczególnie że debaty odbywały się w formule otwartej dyskusji. Można też było założyć, że jego nieobecność w tamtych miejscach nie zostanie szerzej odnotowana przez wyborców. Co innego, gdyby nie pojawił się w stacji publicznej – byłoby to większe wydarzenie. Ale tam warunki były bezpieczne, każdy kandydat miał minutę na odpowiedź na identyczne pytanie, a dyskusja była mniej dynamiczna. Trzaskowski na spokojnie promował swoje osiągnięcia i odpierał krytyki kontrkandydatów, które nie sprawiały mu zbyt wiele trudności.

Wszystko to pokazuje bardziej ogólną charakterystykę warszawskiej kampanii – w której główny kandydat chce być trochę niewidoczny („po prostu” jest), a jego kontrkandydaci mają w tych warunkach problem z budowaniem obecności – wyprowadzeniem mocnego i celnego ciosu. Takie podejście jest możliwe, ponieważ obecny prezydent startuje z bardzo mocnej pozycji początkowej – polityczny hegemon jest najbardziej skuteczny właśnie wtedy, gdy nie jest widoczny, gdy jego panowanie wydaje się wręcz naturalne i bezalternatywne, jakby przezroczyste.

Taka taktyka nie zawsze działa. Sposobem na podważenie hegemonii jest wzniecenie intensywnego konfliktu politycznego, który kwestionuje „naturalność” istniejącego stanu rzeczy. Wiemy to z polityki krajowej. Ale na poziomie samorządu dużo trudniej to zrobić, ponieważ w tematach lokalnych w grę zwykle nie wchodzą sprawy życia i śmierci, i najwyższych wartości; jest zatem mniej emocji. Do tego w Warszawie nikt nie wykonał takiego posunięcia, nie wytoczył wobec aktualnego prezydenta naprawdę ciężkich dział – i chyba nie całkiem może, jeśli nie chce się za bardzo narazić dotychczasowym wyborcom Trzaskowskiego.

Opozycja ma problem

To prowadzi do drugiego zarzutu, który pojawia się w kampanii: że Trzaskowski nie prowadzi wystarczająco dobrej polityki miejskiej. Na przykład, w tym kontekście z lewej strony pojawia się krytyka, że jest za mało tramwajów, zieleni i ścieżek rowerowych, a z prawej, że są za duże ograniczenia dla samochodów. To od razu pokazuje jednak również pewne źródło siły obecnego prezydenta, który może się przedstawiać jako kandydat skutecznie wyważający racje między przeciwnymi kierunkami politycznymi – a przy okazji nie ignoruje tych żądań, tylko wprowadza je do własnego programu.

Do tego w wielu powracających zarzutach chodzi o to, że Trzaskowski robi trochę za mało, trochę za wolno, trochę za słabo – co ogółem nie brzmi, jakby było bardzo źle, tylko jakby trzeba było trochę poprawić. Nie tworzy to więc wyraźnego podziału politycznego, który mógłby zmienić naturę kampanii. A Trzaskowski może wręcz przedstawiać na swoją korzyść, że robi rzeczy na spokojnie, nieideologicznie, bez przymusu – „po prostu”. Chyba najmocniejszy punkt konfliktowy wprowadziła do kampanii Lewica, która proponuje budowę miejskich mieszkań na wynajem. Tyle że wybrała na główny punkt programu postulat w gruncie rzeczy mało popularny, do którego dopiero trzeba przekonywać mieszkańców, a nie postulat, na którym można łatwo płynąć.

Po Prostu Polska

Zarzut trzeci: że Trzaskowski porzuci Warszawę na rzecz prezydentury Polski. To miałoby oznaczać, że za półtora roku może opuścić Ratusz, a w międzyczasie będzie prowadzić intensywną kampanię wyborczą, mając mniej czasu dla miasta. Teoretycznie taki zarzut ma pewną nośność i można by na nim coś kampanijnego zbudować. Ale w praktyce wydaje się wątpliwe, żeby Trzaskowski miał zostać ukarany przez wyborców za to, że… jest popularny. Jest to raczej jego siła. A dopóki nie będzie oficjalnie kandydatem na prezydenta Polski, to nic nie jest pewne.

Do tego dochodzi okoliczność, że pozostali kandydaci nie wyglądają, jakby mieli wyjątkowe chęci, żeby zostać akurat prezydentami Warszawy, co osłabia analogiczny zarzut wobec Trzaskowskiego. Stawką jest dla nich raczej zwiększenie rozpoznawalności i popularności własnej lub własnego obozu politycznego. W tym kontekście warto odnotować, że Trzecia Droga nie wystawiła w wyborach prezydenckich w Warszawie własnego kandydata, popierając Trzaskowskiego, mimo że jego kontrkandydatem w wyborach ogólnopolskich miałby być Szymon Hołownia.

Wszystko to pokazuje, że nie jest łatwo rzucić rękawicę urzędującemu prezydentowi miasta. W mieście nie tak łatwo wzniecić duże emocje, a prezydent może włączać do własnej agendy elementy programów konkurencyjnych, przystosowane w taki sposób, żeby były akceptowalne dla większej grupy mieszkańców. Jeśli jest zaś politykiem szeroko rozpoznawalnym i budzącym zaufanie, a także nie popełnia fundamentalnych błędów – to inne formacje mogą w istotny sposób wpływać na kurs polityki miejskiej przede wszystkim przez wprowadzanie do debaty wartościowych idei, których nie można pominąć w praktyce politycznej.

Prawdziwy sukces polegałby więc dla konkurentów Trzaskowskiego na tym, żeby wejść do drugiej tury wyborów. Z kolei dla niego zwycięstwo w pierwszej turze byłoby na pewno wzmocnieniem. Jest natomiast pytanie, czy będzie ono miało przełożenie na ewentualną ogólnokrajową kampanię prezydencką. Różnica polega na tym, że stawka będzie ogromna. Do tego zostaliśmy przyzwyczajeni, że kampanijna obecność w pojedynku z kandydatem PiS-u będzie wymagać innych środków niż w wielkomiejskiej Warszawie. Jeśli jednak koalicja 15 października wygra w międzyczasie pewnie wybory samorządowe i europejskie, to sytuacja Trzaskowskiego stanie się trochę bliższa modelowi warszawskiej hegemonii. Ciekawe, czy będzie na tyle podobna, żeby powiedzieć: „Po Prostu Polska”.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: aut. Tomasz Sawczuk.