Wszystko wskazuje na to, że atakując w Gazie konwój międzynarodowej organizacji humanitarnej World Central Kitchen, Izrael popełnił zbrodnię wojenną. W konwoju zginęło siedmiu woluntariuszy organizacji, w tym Polak, Damian Soból. Armia izraelska przyznała, że to ona ataku dokonała (nie mogła nie przyznać, bo atak przeprowadzono z drona, a Hamas nie ma lotnictwa), ale podane przez nią wyjaśnienie, choć prawdopodobne, i tak nie trzyma się kupy.

Według wojska, w konwoju, gdy wjeżdżał on do magazynów WCK w Deir el-Barah, oprócz trzech samochodów organizacji jechała także ciężarówka z żywnością, na której siedział uzbrojony osobnik. Był to najprawdopodobniej ochroniarz, mający bronić ciężarówki przed próbą grabieży, jakiej często dokonują hamasowcy i bandyci. Woluntariusze rozładowali w magazynie ciężarówkę, a następnie wyjechali tym samym konwojem, już bez ciężarówki, oraz zapewne także i uzbrojonego osobnika. Mimo to konwój, wyraźnie oznakowany logiem WCK, został zaatakowany z drona trzema rakietami, które kolejno niszczyły trzy jego pojazdy, zabijając wszystkich ich pasażerów. Nawet jeśli bieg wypadków był taki, jak podała armia – a tego nie wiemy – w niczym i tak nie usprawiedliwia to ataku.

Nie ma bowiem żadnego dowodu, by „uzbrojony osobnik” stanowił jakiekolwiek zagrożenie, a już zwłaszcza takie, które by uzasadniało narażanie, przy próbie jego zabicia, życia pozostałych członków konwoju. Mało tego – atak nastąpił, gdy konwój, już bez ciężarówki z żywnością, którą „uzbrojony osobnik” zapewne eskortował, opuścił magazyn. Armia nie podała, że były jakieś powody, by sądzić, że „uzbrojony osobnik” przesiadł się do któregoś z samochodów konwoju.

Rakiety z drona odpalano na kolejne samochody w kilkusekundowych odstępach, co umożliwiało tym, którzy ocaleli z ataku, ucieczkę do jeszcze niezaatakowanych maszyn. Obserwowano to z powietrza, ale kilka sekund to za mało na próbę identyfikacji ocalałych, by stwierdzić, czy znajduje się wśród nich „uzbrojony osobnik”. Izraelczycy strzelali więc do samochodów WCK jedynie dlatego, że wcześniej razem z nimi jechała ciężarówka, na której „uzbrojony osobnik” siedział.

Zbrodnia wojenna – trudno inaczej zakwalifikować ten czyn

Choć orzeczenie o tym, że była to zbrodnia wojenna, należy do trybunału, nie do publicysty, to trudno inaczej zakwalifikować ten czyn. Co więcej, uznanie, że „takie rzeczy się zdarzają na wojnie”, jak powiedział premier Benjamin Netanjahu, oznacza, że wprawdzie ubolewa on nad „tragicznymi i niezamierzonymi” konsekwencjami tego biegu wypadków, jednak nie widzi w nim nic szokującego. Innymi słowy, nie dziwi go, że rozkaz do ataku wydano bez żadnych podstaw. To zaś każe przypuszczać, że atak na konwój WCK nie był czymś wyjątkowym – a więc, że w Gazie armia strzela według własnego widzimisię. To zaś oznaczałoby, że mamy do czynienia nie z jedną zbrodnią wojenną, ale z praktyką, która zbrodnie takie umożliwia. Widzieliśmy to już wcześniej, gdy wojskowi zastrzelili w Szudżaiji trzech izraelskich zakładników, którym udało się uciec, a których wzięto, bez żadnego powodu, za stanowiących zagrożenie hamasowców.

Wojna, którą Izrael toczy w Gazie, jest zasadna: hamasowska rzeź z 7 października i zapowiedzi jej ponowienia, porwanie zakładników i przetrzymywanie ich w okrutnych warunkach, oraz ostrzał terytorium Izraela sprawiły, że militarna likwidacja Hamasu stała się koniecznością. Było też jasne, wziąwszy pod uwagę używanie przez Hamas mieszkańców Gazy jako żywych tarcz, że spowoduje ona tysiące cywilnych ofiar.

To, że – jak wynika z nieweryfikowalnych wszakże danych Hamasu i Izraela – cywile stanowią dwie trzecie wszystkich zabitych, nie odbiega od proporcji w innych bitwach w gęsto zabudowanym terenie, jak w Mosulu czy Rakce; według danych ONZ cywile wręcz stanowią we współczesnej wojnie dziewięć na dziesięć ofiar. Ale właśnie dlatego, że ofiary cywilne są tak prawdopodobne, konieczne jest czynienie wszystkiego, by liczbę ich ograniczyć, i Izrael przekonująco twierdził, że tak czyni. Wydarzenia w Deir el-Barah każą jednak w to wątpić. Ta konkluzja jest dla Izraela katastrofalna.

Ambasador Izraela w Polsce nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji

Zdają sobie z tego sprawę najwyraźniej i prezydent Icchak Hertzog, i szef sztabu generał Herzi Halevi, którzy w swych wystąpieniach potępili atak i przeprosili zań; Halevi zapowiedział też śledztwo przeprowadzone przez niezależną instytucję – choć jej nie nazwał. Żałować jednak należy, że nie uznali za stosowne stwierdzić, choć jest to oczywistością, że atak na konwój mógł stanowić zbrodnię wojenną. Takie słowa byłyby jednak dowodem na świadomość powagi sytuacji.

Świadomości tej najwyraźniej nie ma ambasador Izraela w Polsce, który przypomniał, że atak na konwój potępił wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak, który nie potępił wszelako hamasowskiej rzezi, a jego kolega dokonał zamachu gaśnicą na świecznik chanukowy. „Antysemici pozostaną antysemitami”, konkludował ambasador – co może jest prawdą, ale nie ma nic do rzeczy. Czy z tego, że hamasowską rzeź potępili faszystowscy ministrowie w izraelskim rządzie, Becalel Smotricz i Itamar Ben Gvir, wynika, że potępiać jej nie należy? Być może faszyści też pozostaną faszystami, ale idioci idiotami pozostaną niewątpliwie.

Słowa uznania należą się natomiast i premierowi Donaldowi Tuskowi, i ministrowi Radosławowi Sikorskiemu, którzy umieli znaleźć właściwe słowa, by wyrazić ból i oburzenie, które atak na konwój wywołał w Polsce i na świecie. Najwspanialej zaś zareagował szef WCK José Andrés, który w artykule w izraelskim „Jediot Achronot” napisał, że „Izrael jest lepszy od sposobu, w jaki ta wojna jest prowadzona”.

Jest – a w każdym razie może być lepszy, i powinien. W tym celu musi przeprowadzić bezstronne dochodzenie, a winnych zbrodni postawić przed sądem. Nie mogą to przy tym być jedynie bezpośredni wykonawcy, nie mamy bowiem do czynienia z odizolowanym incydentem. Decyzje o tym, by nie przejmować się prawem wojny, musiały zapaść wystarczająco wysoko i być stosowane wystarczająco szeroko, by spowodować śmierć i w Szudżaiji, i w Deir el-Barah, i zapewne w wielu innych miejscach.

Wiarygodność ofiar i oskarżycieli

Dla Palestyńczyków będzie zapewne oburzające – co zrozumiałe – że dopiero śmierć zagranicznych woluntariuszy sprawiła, że zarzuty o dokonywaniu przez Izrael zbrodni wojennych, stawiane wszak od początku wojny, potraktowano poważnie. Ale nie chodzi tu o narodowość ofiar, lecz o wiarygodność oskarżycieli: nie tylko bowiem Hamas z powodów oczywistych nie zasługuje na zaufanie, lecz także zinfiltrowane przezeń struktury UNRWA czy działające w Gazie, a więc pod kontrolą Hamasu, organizacje pozarządowe. Takich zarzutów nie można jednak postawić WCK, która, przeciwnie, ściągnęła na siebie lewicową krytykę za udzielanie pomocy także w Izraelu oraz za odmowę włączenia się do antyizraelskiej kampanii propagandowej.

Na krótką metę konsekwencją zbrodni w Deir el-Barah będzie i całkiem uzasadnione potępienie świata, i groźba zaprzestania przez organizacje humanitarne działalności w Gazie. To pierwsze może uniemożliwić prowadzenie wojny „aż do zwycięskiego końca”, jak zapowiedział Netanjahu, to drugie – sprawić, że cała odpowiedzialność za sytuację w Gazie spadnie na Izrael. Oba skutki byłyby dla Jerozolimy fatalne. Najgorsze jednak byłoby, gdyby sprawa ataku na konwój została zamieciona pod dywan, czy wyjaśniona jedynie powierzchownie.

Gruntowne dochodzenia po wojnie Jom Kipur w 1973 roku i pierwszej wojnie libańskiej w dziesięć lat później, ujawniły patologiczne mechanizmy w wojsku i strukturach politycznych i udaremniły wyłonienie się mafijnej kultury kłamstwa i milczenia, jaka często towarzyszy zbrodniom wojennym.

Tyle tylko, że trzeba to czynić stale: choć bowiem wiemy już, że Edmund Burke nie wypowiedział przypisywanych mu słów, że do tego, by zatriumfowało zło, wystarczy, by dobrzy ludzie nie zrobili nic, to w niczym nie umniejsza ich prawdziwości.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: instagramowy profil World Central Kitchen.