I to nawet jeśli nie uwzględni się faktu, że start był przeraźliwie trudny: 30 lat temu dokonano tu najbardziej być może intensywnego ludobójstwa XX wieku: w ciągu dwóch miesięcy Hutu wymordowali około 800 tysięcy swych tutsyjskich sąsiadów. I choć mieli do dyspozycji niemal wyłącznie maczety (brytyjska firma Chillinton sprzedała do Rwandy wówczas 581 ton tych przydatnych narzędzi; nikt nie spytał, czy w Rwandzie doszło do jakiejś apokaliptycznej ekspansji dżungli, którą by trzeba nimi karczować), to osiągnęli wydajność – 100 tysięcy zamordowanych na tydzień – jaką niemiecka machina Zagłady uzyskiwała tylko w szczytowych momentach.
Niemal dwie trzecie Rwandyjczyków urodziło się już po ludobójstwie, więc w sposób oczywisty nie mogą go pamiętać. Ale hasło: Kwibuka! (w języku kinyarwanda: Pamiętaj!) jest wszechobecne. W całym kraju stoją pomniki ofiar, o ludobójstwie uczy się w szkołach. A zarazem nie wolno, w życiu publicznym, dzielić populacji Rwandyjczyków na Hutu (85 procent), Tutsich (14 procent) i Twa (1 procent) – to przestępstwo ścigane z kodeksu karnego. „Kwibuka” oznacza więc zarazem „Pamiętaj!” i „Zapomnij!”. Zupełnie jak biblijny nakaz, by Żydzi wymazali z pamięci imię śmiertelnego wroga Amaleka, i zarazem zawsze pamiętali o jego zbrodniach [Pwp 25 17:19]. Nie do wykonania – i nie do obejścia. Zaś Amalek i tak mieszka po sąsiedzku.
W trzynastomilionowej Rwandzie wszyscy oczywiście wiedzą, kto jest kto, choć Tutsi i Hutu to nie są, jak się często pisze, „plemiona” czy „grupy etniczne”, lecz coś w rodzaju kast społecznych: Tutsi to hodowcy, Hutu – rolnicy. Część z nich różniła się wyglądem, jak w Polsce niektórzy ludzie mogli wyglądać „z pańska” lub „z chłopska”. W przedkolonialnej Rwandzie królowie byli zawsze Tutsi, lecz klany obejmowały obie kasty, a ich wodzowie mogli pochodzić z każdej.
Zdarzało się przechodzenie z kasty do kasty i małżeństwa mieszane, choć nie było to normą. Dopiero jednak za czasów belgijskich kolonizatorów tożsamość, uznaną za „etniczną”, wpisano do dowodów osobistych i uczyniono z niej kategorię polityczną: rządzić mieli Tutsi, bo byli bardziej podobni do Europejczyków. Postkolonialna Rwanda w zasadzie odreagowywała, często zbrodniczo, tę nierównoprawność.
Zbrodnia i odwet
W ludobójstwie uczestniczyły, na rozkaz władz i duchowieństwa, setki tysięcy zwykłych Hutu; inaczej nie osiągnięto by takiej wydajności. Ludobójczy reżim obaliła głównie tutsyjska partyzantka RPF, której jednym z dowódców był Paul Kagame, przyszły prezydent Rwandy i przewodniczący Unii Afrykańskiej. Kontrakcja spowodowała ucieczkę ponad 3 milionów Hutu, obawiających się zemsty. Istotnie, w odwetowych mordach RPF zginęło do 40 tysięcy ludzi.
Świat nie zareagował na ludobójstwo, bo katastrofalna interwencja w Mogadiszu na początku lat dziewięćdziesiątych zniechęciła do angażowania się w Afryce, a odbywające się równolegle z ludobójstwem pierwsze postapartheidowe wybory w RPA narzucały nową, optymistyczną afrykańską narrację.
Aresztowano ponad 100 tysięcy podejrzanych, ale w sytuacji, gdy łącznie 40 procent ludności już uciekło lub zostało wcześniej zamordowane, trzymanie ich w więzieniach było niewykonalne. Orzekano w uproszczonej procedurze kary więzienia i uwalniano skazanych, żeby nie doprowadzić do załamania gospodarki. Dziś mordercy i członkowie rodzin ofiar spotykają się na ulicy, w sklepie, w pracy. Są specjalne, sponsorowane przez rząd „wioski pojednania”, w których sprawcy i ofiary żyją obok siebie.
Mimo że pokonany reżim Hutu, uciekłszy do Konga, organizował ataki partyzanckie w Rwandzie, sytuacja się dość szybko unormowała. Kagame, od 1994 roku premier, od 2000 – prezydent, wybierany z poparciem 98 procent głosujących (w nadchodzących w czerwcu wyborach ma zdobyć ten sam wynik), osiągnął to, zastraszając przeciwników i nagradzając zwolenników.
Przeciwko wrogom państwa – w kraju i za granicą
Jego policja morduje wrogów szefa państwa, także i poza granicami kraju, a jego armia dokonuje łupieżczych interwencji w sąsiednim Kongo. Ale interwencje te mają także na celu ochronę tamtejszych Tutsich przed tamtejszymi Hutu (obie grupy są transgraniczne), zaś większość Rwandyjczyków zapewne istotnie popiera prezydenta, który zapewnił krajowi rozwój, Tutsim dał zwycięstwo, a Hutu ochronił – po tuż powojennym odwecie – przed zbiorowymi prześladowaniami.
Tylko jak o tym mówić, gdy nie można mówić o tym, kto jest Tutsi, a kto Hutu? Dla Hutu funkcjonuje bezwzględny szklany sufit, pozbawiający ich realnej władzy: wszystkie czołowe stanowiska zajmują Tutsi. Nie ma możliwości dyskusji o powojennych mordach Hutu, bo żyją jeszcze i często są u władzy ich sprawcy. Zarazem, ideologia „podwójnego ludobójstwa”, promowana za granicą przez część hutyjskiej diaspory, głosi, że reżim Tutsich był równie, a może i bardziej zbrodniczy, jak poprzedzający go reżim hutyjski.
To sprawia, że domagający się pełnego wyjaśnienia masakr Hutu (tuż po wojnie skazano jednak za udział w nich 48 oficerów RPF) są z automatu oskarżani o negowanie ludobójstwa Tutsich, i często aresztowani. Taki los spotkał na przykład Victorię Ingabire, która usiłowała kandydować przeciwko Kagamemu w poprzednich wyborach prezydenckich.
Tabu dożywotniego prezydenta
Zarazem z przypominania – istotnie haniebnej – bezczynności świata uczynił Kagame skuteczne narzędzie polityki międzynarodowej. 40 procent budżetu kraju pochodzi z zagranicznych dotacji, wypłacanych z poczucia winy. Podobnie, znaczna część rozwoju gospodarczego opiera się na chińskich kredytach i inwestycjach. Oba mechanizmy zasilania działać będą jednak tak długo, jak długo kraj pozostaje stabilny.
Dlatego jedynym tematem w Rwandzie, który jest jeszcze większym tabu niż powojenne masakry i obecny podział władzy, jest to, co czeka kraj, gdy prezydent, de facto dożywotni, odejdzie. 66-letni Kagame nie wychował następcy, a kandydatów na to stanowisko czeka skrócenie o głowę lub paniczna ucieczka, a czasem i jedno, i drugie. A choć niemal nic nie może zostać powiedziane, to niemal nic również nie zostało zapomniane.
Gdy Kagamego zabraknie, Tutsi mogą uznać, że Hutu zechcą powtórzyć rok 1994, co uzasadniałoby wyprzedzające uderzenie w nich. Dla Hutu zaś samo istnienie takich obaw u kasty sprawującej władzę może zadziałać jak samospełniająca się przepowiednia. Na tym, być może, polega ostatecznie paradoks realnej zapewne popularności Kagamego: że póki żyje, paradoks Amaleka może pozostać nierozwiązany.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr.