Przewodnicząca klubu poselskiego Lewicy Anna Maria Żukowska starła się wczoraj z wicepremierem i ministrem obrony z PSL-u Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem na temat ustawy o związkach partnerskich. Żukowska powiedziała, że projekt ustawy jest na finiszu i że powinien zostać ogłoszony jeszcze w tym tygodniu, co jest między innymi efektem gigantycznej pracy ministry do spraw równości Katarzyny Kotuli. Stwierdziła również, że wśród koalicjantów panuje zgoda co do kształtu projektu. Kosiniak-Kamysz powiedział natomiast, że to nieprawda. I że w przyszłym tygodniu mają się odbyć kolejne rozmowy z Kotulą.
Wymiana zdań nastąpiła krótko po opublikowaniu przez Onet wywiadu z Bartem Staszewskim. Aktywista na rzecz praw osób LGBT mówił w nim o zawodzie Lewicą, jaki przeżywają jej wyborcy, on i jego środowisko, tłumacząc w ten sposób słaby wynik ugrupowania w ostatnich wyborach. W wywiadzie stwierdził między innymi, że ministra Kotula mogła bardziej zawalczyć o ustawę o związkach partnerskich, ona jednak wolała angażować się w kampanię wyborczą. Z kolei Robert Biedroń i Krzysztof Śmiszek, jak ironizuje Staszewski, wybrali program „Rodzina na swoim” w Parlamencie Europejskim zamiast angażować się w sprawy równościowe w Polsce.
Głos Staszewskiego nie jest odosobniony. Rozczarowanie współpracą z nowym rządem wyrażali wcześniej również inni działacze na rzecz równości czy dostępności aborcji. Również wyborcy dali dowód swojego niezadowolenia z Lewicy w wyborach samorządowych i europejskich.
Można polemizować z tym, czy Kotula jako szefowa kampanii wyborczej Lewicy mogła się w tę kampanię nie angażować lub angażować się w nią mniej. Na uwagę zasługuje jednak ogólna diagnoza, że Lewica odpuściła zaangażowanie w tematy równościowe, za co płaci zniechęceniem własnych wyborców. Diagnoza ta opiera się na założeniu, że za równość czy też brak równości w Polsce odpowiada Lewica. A tak przecież nie jest.
Równość jak zwykle nie w porę
Projekty o legalizacji aborcji i związkach partnerskich obiecywał przecież przed wyborami i tuż po nich Donald Tusk. I to właśnie Tusk zaniechał nacisków w tej sprawie.
Sprawa projektu dotyczącego aborcji jest nieco bardziej skomplikowana, ale ten o związkach partnerskich poparłaby KO, a także Polska 2050, co powtórzył wczoraj Szymon Hołownia. Sprawa rozbija się o prawne uregulowanie statusu dzieci wychowywanych w tęczowych rodzinach, czyli tak zwane przysposobienie wewnętrzne – i to chcą blokować konserwatywni politycy koalicji rządzącej. Jednak dyskusja nie ma sensu, jeśli nie ma tematu. A temat związków partnerskich w głównym nurcie nie istnieje. Toczą się liczne dyskusje o bezpieczeństwie, rozliczeniach rządów PiS-u i Zielonym Ładzie, a równość, jak zwykle czeka na lepszy moment.
Gdyby Donald Tusk potraktował związki partnerskie jako temat ważny i pilny, Władysław Kosiniak-Kamysz nie odpowiedziałby Annie Marii Żukowskiej w sposób, który ma powściągać jej zapał. Bo w tej chwili sprawa wygląda tak, jakby to właśnie szef PSL-u o niej decydował – nie zgodzi się, to nie będzie. Można już nawet pominąć to, że ustawę powstrzymałby prezydent Andrzej Duda, który pewnie tylko czeka, żeby jej nie podpisać. Na razie głównym rozgrywającym w sprawach równościowych jest Kosiniak-Kamysz. Czy byłoby tak, gdyby nie dawał na to przyzwolenia Donald Tusk? Albo inaczej – gdyby zaangażował się w to, żeby poddać ustawę pod głosowanie?
Dla Tuska sprawy równościowe nie są teraz najważniejsze. Z powodów obiektywnych, jak zagrożenie ze strony Rosji, oraz oczywistych, jak oczekiwania wyborców, premier skupił się przede wszystkim na bezpieczeństwie i rozliczeniach.
Jednak Tuskowi jest też na rękę słaba Lewica. A więc i gniew wyborców Lewicy obarczających ją odpowiedzialnością za brak równości w Polsce. Gdyby naprawdę był zdeterminowany, to załatwiłby z koalicjantem sprawę ustawy o związkach partnerskich. W ostateczności można by przecież policzyć, ile osób z PSL-u musiałoby utknąć w windzie podczas głosowania, żeby ustawa przeszła. Argumenty, by dobrze liczyć, na pewno by się znalazły. Można by też poddać ustawę pod głosowanie, nawet gdyby miała nie przejść – byłaby to deklaracja woli. Jednak Tusk zdeterminowany ewidentnie nie jest. Z rozgoryczeniem elektoratu, dla którego równość to jeden z najważniejszych tematów, musi mierzyć się więc partia, która ma taki elektorat, czyli Lewica. Ta nie ustaje w wysiłkach, ale pozbawiona wsparcia wciąż „prawie finalizuje” pracę.
Czyją twarz będzie miała uśmiechnięta Polska
Tyle że dla obywateli, których te projekty dotyczą bezpośrednio, nie są to sprawy drugorzędne. Takich tematów jest więcej, a mówią o nich różne organizacje społeczne, które liczyły na dobrą współpracę z rządem po zmianie władzy, ale po pół roku czują zawód.
W Polsce nie panuje taki klimat, jakiego można było się spodziewać, słuchając płomiennych przemówień podczas ubiegłorocznych marszów 4 czerwca czy miliona serc. Polska nie jest uśmiechnięta. Częściowo tłumaczą to okoliczności „czasów przedwojennych”, ale nie usprawiedliwiają wszystkiego. Bo główną motywacją polityków są przecież kolejne wybory i to im podporządkowują swoje priorytety. A równość i wiele innych społecznych tematów, jak się okazuje wbrew wcześniejszym zapowiedziom, do nich nie należy.
Zniechęcenie i zawód głównymi siłami sprawia, że ludzie się wycofują albo zwracają ku outsiderom. Takim, jak Konfederacja, która w przeciwieństwie do Lewicy w ostatnich wyborach odniosła sukces. Oczywiście nie jest przesądzone, że jest to sukces trwały, a już na pewno, że tak by wyglądały proporcje wyników wyborczych do parlamentu. Jednak jest to znak, że obywateli kusi oferta spoza niosącego zawód mainstreamu. A przecież Konfederacja też obiecuje wolność, chociaż rozumie ją inaczej niż Lewica, KO czy Trzecia Droga.
Źle by było, gdyby wolność w tym wydaniu okazywała się coraz bardziej kusząca, podczas gdy partie demokratyczne wciąż zachowywałyby się, jakby równość była awangardą, którą można odłożyć na lepszy moment. Bo ten moment może nie nadejść, a uśmiechnięta Polska może mieć twarz Sławomira Mentzena spoglądającego znad szklanki piwa.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: kanał YouTube Lewicy.