W ostatnim czasie ukazało się w Polsce kilka książek, których autorki poruszają problematykę spektrum autyzmu, czerpiąc z własnego doświadczenia. W „Cukrach” [2021] Doroty Kotas narratorka jest osobą z diagnozą zespołu Aspergera. „Synu, jesteś kotem” [2023] Katarzyny Michalczak przedstawia dwa głosy, wyróżnione w tekście odmiennymi czcionkami: wspomnienia matki sąsiadują z wypowiedziami syna w spektrum, co układa się w historię burzliwej i pełnej wyzwań relacji. Temat autyzmu stał się również punktem wyjścia serialu „Absolutni debiutanci”, gdzie główną bohaterką jest Lena, młoda dziewczyna w spektrum (w tej roli świetna Martyna Byczkowska), która przygotowuje się do egzaminów do szkoły filmowej.

W najnowszej książce Elizy Kąckiej „Wczoraj byłaś zła na zielono” [2024] słowo „autyzm” nie pada ani razu. Jest to literacki zapis doświadczeń autorki z okresu ciąży i wychowania, szczególnie pierwszych lat życia, obecnie dorosłej już córki z diagnozą spektrum autyzmu. Już od pierwszych stron narratorka zastrzega jednak, że w tekście będzie unikać przywoływania terminów medycznych: „Nie będę cytować rozpoznań, bo ta książka sprzeciwia się władzy. Również władzy diagnoz. Diagnoza to zasieki ochronne i klincz, poduszka i kaganiec. Jest potrzebna, gdy idziesz na starcie z biurokracją, gdy zbroisz się przeciw światu sztywnych liter i formuł, gdy zdajesz sobie sprawę, że świat społeczny to talia ról. Moja opowieść jest o czym innym” [s. 16]. 

Efektem jest książka będąca próbą opowiedzenia o świecie osoby, która myśli inaczej niż większość z nas, w sposób często trudny do zrozumienia dla samej narratorki. Opowieść składa się na portret głównych bohaterek: matki Elizy, zwanej Pingwinem (dlaczego – to całkiem długa historia), i córki, zwanej – od koloru włosów – Rudą. Ów kolor był pierwszą zapowiedzią indywidualności dziecka:

„– Jakaś krzyżówka, geny, pani Elizo, czasami się nie przewidzi.

Nikt nie przewidział, wszyscy pocieszali, a ja świetnie się bawiłam. Oblała pierwszy test przynależności, a ja myślałam: «Jeszcze wam pokaże»” [s. 12].

Osobność córki, którą narratorka przyjmuje po narodzinach z radością i wyczekiwaniem kolejnych oznak buntu dziewczynki wobec cudzych oczekiwań, okazuje się jednak wyzwaniem większym, niż się spodziewała.

Tęsknota za kontaktem

Ruda zaczyna mówić późno i z początku czyni to bardzo rzadko. Uważne śledzenie jej językowego rozwoju przez matkę jest ważnym wątkiem książki. Wyraźniej niż urodziny córki, narratorka pamięta kolejne zdania, wypowiadane przez dziewczynkę. Wyczekiwała ich z napięciem. Wspomina pierwsze słowo Rudej, wymówione na balkonie „tam”: „Dlaczego «tam»? Dlaczego nie «to»? Dlaczego nie «mama», skoro chodzę za nią jak cień?” – zastanawia się narratorka. Później potraktuje pierwsze słowo jak symbol nieredukowalnego dystansu między światami swoim i dziecka: „Pierwszym słowem rzuconym z innej orbity w kosmos nie mogło być słowo «mama». Mogło nim być słowo «tam». Proste? Piekielnie proste”. Potem z ulgą śledzi kolejne słowa i krótkie zwroty Rudej, których użycie – często zaskakujące, choć można by pomyśleć, że po prostu błędne, niezgodne z zasadami artykulacji i gramatyki – narratorka próbuje rozszyfrować jako rodzaj specyficznego języka, który ma swoją własną logikę. Odkrywa między innymi, że dziewczynka ma zdolność synestezji: brzmienie słów, ale także stany emocjonalne innych ludzi, wywołują w niej wrażenia barw, do czego odnosi się tytuł książki.

Narratorka cierpliwie usiłuje porozumieć się z Rudą, ale nie zawsze się to udaje. Często nie ma dostępu do świata swojej córki, co jest bolesnym doświadczeniem. Tym cenniejsze i bardziej niesamowite wydają się momenty, w których dziewczynka wyraża słowami swoje przywiązanie do otaczających ją ludzi. Jednym z takich wydarzeń jest nagła, zagrażająca życiu choroba dziadka. Gdy mężczyzna przebywa w szpitalu, a Eliza i jej matka w milczeniu wysiadują do nocnych godzin w kuchni, paląc papierosy i oczekując na wiadomość ze szpitala, okazuje się, że kilkuletnia Ruda też nie śpi. Nagle podnosi słuchawkę telefonu i bez wybierania numeru wypowiada swoje pierwsze zdanie. „Ai, ai, Dadziś, dzida kocha, paci” – odnotowuje skrupulatnie każdą sylabę narratorka. Tłumaczy te fragmenty, które sama rozumie – „paci” oznacza „płaczę”, „Dadziś – Dziadek” – ale zapisuje także słowa, których znaczenie pozostaje dla niej nieprzetłumaczalne. Chwila okazuje się tym bardziej magiczna, że nad ranem domownicy otrzymują ze szpitala wiadomość, że mężczyzna przeżył, jak gdyby spełniło się wypowiedziane ustami dziewczynki zaklęcie.

Z czasem pojawiają się okresy, gdy Ruda wydaje się bliższa i bardziej dostępna, możliwy jest dialog. Niektóre wyrazy stają się wręcz rodzajem sekretnego kodu matki i córki, którego używają, by dodać sobie siły w starciach z wrogością otoczenia. Takim słowem jest „is”, jak malutka Ruda wymawia nazwę jednego ze szczególnie lubianych przez nią zwierząt, lisa. Sycząca sylaba okazuje się przydatna, gdy dziewczynka broni się przed zaczepkami: „Lis katalizował przemianę. Dzięki niemu, ręka w łapę z nim, odkrywała w sobie potencjał odmienności i dumy, który pozwalał jej się nie poddać. Ruda z «isem» u boku nie musiała już być rozumiana. Ustępowali jej. Miała w sobie ten sznyt szaleństwa, któremu się ulega” [s. 40]. 

„Is” chroni również matkę, która – tuż po tym, jak zobaczyła, że grupa dzieci na szkolnym boisku wyklucza jej córkę z zabawy – próbuje uspokoić siebie i małą, powtarzając anglojęzyczną frazę wiersza, rymującą się z „is”. Jest zaskoczona, gdy okazuje się, że Ruda rozumie podwójne znaczenie „is”: to nie tylko „lis”, ale również czasownik „jest”. Słowo pomaga poczuć, że w świecie, do którego się nie pasuje, można po prostu być, nie próbując za wszelką cenę dorównać do społecznych oczekiwań.

Zdarzają się jednak również doświadczenia, które przerastają matkę i córkę. Przemoc ze strony rówieśników prowadzi do izolacji dziewczynki, która milknie na wiele tygodni. W tym czasie oddaje się malowaniu w pokoju z zasłoniętymi oknami. Leczenie szpitalne nie pomaga. W dodatku specjaliści, z którymi kontaktuje się matka, doradzają rezygnację z próby przełamania bariery komunikacyjnej, stawianej przez dziecko. Zamiast tego zalecają czekanie. Te okresy są pełne lęku o dziecko i ciągną się w nieskończoność.

Wycofanie dziewczynki z kontaktu nie zawsze jest jednak równoznaczne z kryzysem. Czasem wręcz przeciwnie, staje się dla Elizy źródłem fascynacji. Tak jest, kiedy pewnego dnia dziewczynka znienacka oznajmia, że udaje się do Krainy Moroufków – po czym biegnie do swojego pokoju. Podglądana przez matkę przez uchylone drzwi, inscenizuje zagadkowe zabawy, które będą się ciągnąć latami, a w które nie zechce nikogo wtajemniczyć, mimo stawianych jej często pytań.

Jednym z najbardziej poruszających dla mnie fragmentów książki był ten, dotyczący e-maili pisanych przez matkę do córeczki, nocami, kiedy ta spała. Kobieta wysyłała je z jednej swojej skrzynki mailowej na drugą, wyobrażając sobie, że mają adresatkę, że dziewczynka jakimś tajemniczym sposobem wyczuwa intencje piszącej. Choć list – bo w książce spośród wielu napisanych zamieszczony zostaje jeden – jest wyrazem tęsknoty za kontaktem z dzieckiem, opowiada także o wdzięczności za to, co dziewczynka wniosła w życie Elizy: poczucie, że nie trzeba za wszelką cenę starać się, by zostać zrozumianą przez innych ludzi.

„Jeszcze zobaczysz, w jakimś innym świecie myśli czy uczuć, kiedy już obie będziemy duże, usiądziemy po drugiej stronie boiska za stolikiem sędziowskim i będziemy patrzeć Twoimi oczami. Użyczysz mi Twojego ucha i Twoich zmysłów. Nie będziemy okrutne. Nie chcemy odwetu. Chcemy przewrotu, jak na sali gimnastycznej. Nie wierzę, by nie dało się postawić świata na głowie. Zorganizuje się kartki sędziowskie. W decydującym momencie, gdy będziesz w pełni sił, pokażesz mu kartkę, a ja będę podtrzymywać Ci ręce, żebyś wznosiła je odpowiednio długo.

Mam nadzieję, że ze mną wytrzymasz. Ufam, że przeczytasz kiedyś ten list. Jestem Twoim głupkiem, który próbuje robić za mądralę za nas obie, nie wiem, czy potrzebnie. Chciałabym, żebyś czasem zagadała.

Tęsknię za Tobą jak diabli, 

mama” [s. 188–189].

Zielonokrwistość

W książce poznajemy kilku barwnych bohaterów drugoplanowych. Ruda i Pingwin spotykają na swojej drodze ludzi, z którymi mogą współdzielić wrażliwość. „Sznyt szaleństwa” daje dostęp do tych sfer rzeczywistości, z którymi kontakt mają tylko nieliczni. Jedną takich postaci jest pan Wojtek – kolega dziadka Rudej. Narratorka nazywa go „zielonokrwistym”, bo ma szczególnie bliską relację z roślinami. Prowadzi z nimi nawet rozmowy, w związku z czym jego synowie są przekonani, że „staremu klepki poszły” [s. 82]. Mężczyzna zabiera Elizę i jej córkę na wyprawy w głąb lasu, które Ruda uwielbia. Jedna z nich była dla narratorki doświadczeniem głęboko leczącym: przytulenie się do drzew pomaga jej ukoić lęk. „Nie jest to kwestia wyobraźni, sprawa zaufania czy szacunku. To bilans soków, ich puls” – pisze Kącka. Wydaje się, że „las oddycha, poci się i tłoczy zieloną krew” [s. 87]. Także Ruda zapada tego dnia w głęboki sen, wtulona w pień brzozy, co przynosi jej nieoczekiwaną ulgę od niemal chronicznego w tamtym czasie niepokoju. Patrząc jak dziewczynka wchodzi w kontakt z przyrodą – z lasem, ale także niektórymi zwierzętami, o czym dowiadujemy się w innych miejscach książki – matka nie ma wątpliwości, że Ruda, podobnie jak pan Wojtek w lesie, „wyglądała na szczęśliwszą, bardziej obecną – nie przy mnie, ale przy sobie” [s. 86].

Inną postacią, która dobrze rozumie się z Rudą, jest sąsiadka, pani Janina. Ona również ma swoje dziwactwa, które mogłyby się wydawać patologicznymi natręctwami. Kobieta zbiera stare butelki po wodzie mineralnej i uporczywie zaśmieca ogródek przed blokiem zebranymi przedmiotami. Równie chętnie hoduje w nim kwiaty i warzywa, co chwasty, zgodnie z głoszoną przez siebie maksymą, że „chwast podszczypuje rośliny, by lepiej rosły” [s. 116]. Kontakt z panią Janiną jest źródłem drobnych przyjemności dla Rudej, która uwielbia bawić się jej papilotami (pani Janina zakłada je tylko wtedy, gdy ma na sobie również różowy szlafrok i ta prawidłowość sprawia szczególną frajdę dziewczynce). Z kolei Eliza snuje fantazje na temat zbierackiego zapału sąsiadki: „Kolekcja z dnia na dzień rosła i nie wiedziałam, do czego nas to zaprowadzi. Może ciułała na poduszkowiec, na okręt powietrzny, na amfibię z gąsienicami na butelkach? Przykro mi było sprowadzić tajemnicę pani Janiny do natręctwa magazynowania bez drugiego dna” [s. 117]. Sympatia jest odwzajemniona: sąsiadka zaprasza Rudą do wspólnego zajmowania się na wpół zdziczałym ogródkiem, prowadzi z nią krótkie, radosne pogawędki, a nawet pozwala małej sortować butelki według uznania, czyli – zgodnie z preferencją Rudej, oczywiście – od największej do najmniejszej.

Obok ludzi przyjaznych, w tekście wybrzmiewa również anonimowy chór głosów zebranych pod wspólnym tytułem „Rzeczy, które usłyszałam jako matka”. Autorka wskazuje ich pochodzenie, używając jedynie nazwy miasta, w którym usłyszała cytowane zdania, wymieniając stwierdzenia jedno po drugim, bez narracyjnego komentarza. Choć miejscami trudno nie uśmiechnąć się pod nosem, czytając zestawienie przeczących sobie nawzajem – a udzielanych tonem niezbitej pewności – „dobrych rad” i eksperckich zaleceń, łącznie brzmią one ponuro, czasem są zwykłą przemocą. Posłuchajmy kilku głosów z Warszawy: 

„Tak, jesteśmy w klasie integracyjnej, ale rozumie pani, to nie może być tak, że jesteśmy obarczani problemami innych dzieci”.

„Ogólnie popieram integrację, ale z ludźmi na tym samym poziomie”. 

„Niech pani nas nie terroryzuje nadwrażliwością” [s. 140–141].

Po drugiej stronie siebie

„Wczoraj byłaś zła na zielono” ma znaczenie szersze niż tematyka autyzmu albo neuroróżnorodności: mówi coś o tęsknocie za i dążeniu do kontaktu z inną osobą. Wszyscy potrzebujemy więzi z drugim człowiekiem, ale również odrębności. Prawdziwy kontakt jest możliwy wyłącznie pod warunkiem uznania i uszanowania drugiej osoby, akceptacji jej autonomii. Dopiero gdy naprawdę widzimy Inną, zaczyna się komunikacja. Nie jest to wcale oczywiste. Gdy para będąca w związku zatraca się w kłótniach, to właśnie dlatego, że nie udaje im się usłyszeć i spotkać.

Proza Elizy Kąckiej jest szczególnie poruszająca, ponieważ jest opowiedziana językiem literatury pięknej. To znaczący wybór. Portret literacki – w przeciwieństwie do dyskursu naukowego, w tym psychologicznego czy medycznego – stwarza szansę na uchwycenie jednostki w jej niepowtarzalności, pozwala opisać indywidualny koloryt konkretnej osoby. Ale „Wczoraj byłaś zła na zielono” dotyka czułej strony przede wszystkim dlatego, że pokazuje wysiłek porozumienia w sytuacji, w której być może nie będzie ono do końca możliwe. Tym samym uświadamia, jak bardzo ciekawe są inne światy – także te, których nie da się do końca oswoić i zrozumieć.

 

Książka:

Eliza Kącka, „Wczoraj byłaś zła na zielono”, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2024.