Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego były dużym zaskoczeniem. Przypomnijmy: KO uzyskała 37,06 procent, PiS – 36,16 procent, Konfederacja – 12,08 procent, Trzecia Droga – 6,91 procent, a Nowa Lewica – 6,3 procent głosów. Frekwencja wyniosła 40,65 procent. Jest to krajobraz znacząco inny niż po październikowych wyborach parlamentarnych – i jest ciekawe, co ta zmiana mówi nam na temat przyszłości naszej polityki.
Po pierwsze, trzeba zwrócić uwagę, że Koalicja Obywatelska po raz pierwszy od 2014 roku wygrała wybory z PiS-em. W październiku PiS zajęło pierwsze miejsce z wynikiem 35,38 procent, a KO zdobyła wtedy 30,7 procent głosów. A zatem teraz znacząco poprawiła swój wynik, co jest dużym sukcesem sztabu wyborczego i osobiście Donalda Tuska, wokół którego skupiała się kampania KO.
Jednocześnie wynik procentowy poprawiło również Prawo i Sprawiedliwość. Nie sprawdziły się zatem przewidywania, że partia może stracić w wyniku ujawnionych przed wyborami afer z okresu jej rządów. Również KO nie straciła w związku z sytuacją na wschodniej granicy, chociaż prawa strona mówiła, że mundurowi nie mają wystarczającej ochrony, a strona prawno-człowiecza krytykowała obecny rząd za kontynuowanie polityki PiS-u.
Nie chce się głosować – ale jeszcze bardziej nie chce się „tych drugich”
Po drugie, możemy zatem zwrócić uwagę na frekwencję wyborczą. Była ona, rzecz jasna, radykalnie niższa niż w październikowych wyborach parlamentarnych, gdy osiągnęła rekordowy poziom 74,38 procent. To nie było zaskoczeniem. Była też jednak wyraźnie niższa niż w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku, gdy wyniosła 45,68 procent.
Nie było jednak zupełnie tragicznie. Mało kto pamięta, że w wyborach europejskich w latach 2004–2014 frekwencja była skrajnie niska i wynosiła nie więcej niż 24,5 procent. Tym razem nie wróciliśmy do tak niskich poziomów, chociaż frekwencja należała do niższych w UE, gdzie wyniosła średnio 51 procent. Wciąż była natomiast wyższa niż w niektórych krajach naszego regionu, takich jak Czechy, Słowacja czy Litwa.
Prawdopodobnie istotnym aktorem w wyborach była polaryzacja polityczna – do wyborów chętniej poszli wyborcy głównych sił będących w konflikcie, dla których wystarczającą motywacją mogło być głosowanie anty-PiS albo anty-Tusk. Jako że były to trzecie wybory z rzędu, a ich stawka była mniejsza i mniej bezpośrednia niż wcześniej, to partie miały kłopot z mobilizacją elektoratu na podstawach innych niż silnie emocjonalne.
W tym kontekście uwagę zwraca również frekwencja w grupie najmłodszych wyborców w wieku 18–29 lat. O ile w październiku nie odbiegała ona znacząco od ogólnej frekwencji wyborczej – co było wydarzeniem wyjątkowym i świadczyło o nadzwyczajnej mobilizacji wśród młodych – tym razem była ona w granicach 25 procent, czyli wyniosła dwa razy mniej niż w najstarszych grupach głosujących.
Duże partie mogą wyciągnąć z tego wszystkiego wniosek, że polaryzacja działa, a podkręcanie emocji jest najlepszym sposobem, żeby przekonać obywateli do oddania głosu. Jednocześnie starszych wyborców jest więcej i chętniej chodzą oni głosować, stąd przekaz polityczny kierowany jest bezpośrednio do nich, co jeszcze zmniejsza zainteresowanie młodych wyborami. Do nich zwracają się w szczególności mniejsze partie, szukając dla siebie nisz.
Sukces Konfederacji – pojedyncze trafienie czy nowy trend?
Po trzecie, warto odrębnie zwrócić uwagę na wynik Konfederacji, która zajęła w tych wyborach miejsce na podium. Można bowiem powiedzieć, że obok dwóch głównych motywacji „anty” ujawniła się również trzecia, którą można umownie i roboczo określić jako „anty-UE”. Główne pytanie polega zatem na tym, czy wynik Konfederacji jest związany z charakterystyką wyborów europejskich czy jest sygnałem nowego trendu.
Jeśli partie polityczne miały teraz problem z mobilizacją wyborców, to jednym ze sposobów na przedstawienie wyrazistego przekazu, który nie wpisywałby się w emocję polaryzacyjną, był radykalny głos protestu – albo wobec UE w ogólności, albo wobec konkretnych unijnych polityk. Gdy wyborcy bardziej letnio nastawieni do polityki zostali w domu, wyborcy protestu mieli powód, żeby pójść głosować.
Była to zatem przestrzeń, którą mogła zagospodarować jedynie Konfederacja. Mogła to jednak uczynić wyłącznie w wyborach europejskich, stąd wydaje się, że wyniki wyborów parlamentarnych wyglądałyby inaczej. Na razie sukces Konfederacji ma charakter jednorazowy, ale nie można wykluczyć, że w przyszłości przekształci się w coś więcej, w razie zręcznie prowadzonej polityki w najbliższych latach. Może w tym pomóc wyjazd Grzegorza Brauna do Brukseli, dzięki czemu w kraju skrajna prawica będzie mogła próbować przedstawiać się jako mieszcząca się w granicach ogólnie pojmowanej normalności.
Trzecia Droga i Lewica w kryzysie
Po czwarte, wyraźnie widać problemy Trzeciej Drogi i Lewicy – przy czym nie pojawiły się one teraz, lecz dojrzewały przez dłuższy czas. Koalicja Polski 2050 oraz PSL-u straciła procentowo ponad połowę poparcia w porównaniu z wyborami w październiku. Partiom Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza brakowało mocnego i spójnego przekazu na wybory europejskie.
Część problemu polegała na tym, że o ile Polska 2050 pozycjonowała się w przeszłości jako siła przyszłościowa i zielona, w koalicji z PSL-em nabrała odcienia bardziej konserwatywnego. Trzecia Droga była choćby wskazywana jako powód nieuchwalenia ustaw liberalizujących aborcję i wprowadzających związki partnerskie, co popierała większość wyborców PL2050, którzy mieli w tej sprawie podobne poglądy jak wyborcy KO i Lewicy.
Do tego w następstwie przesuwania się całości sceny politycznej w kierunku bardziej eurosceptycznym, PL2050 przyłączyła się do płynących z prawej strony krytycznych głosów wobec Zielonego Ładu, mimo że data w jej nazwie pokrywa się z terminem planowanego osiągnięcia neutralności klimatycznej przez UE. Powodowało to kłopot z określeniem tożsamości ugrupowania, ponieważ trudno równocześnie walczyć z KO i Lewicą o wyborców bardziej postępowych, jak i z PiS-em oraz Konfederacją o wyborców bardziej tradycjonalistycznych oraz wolnorynkowych.
W konsekwencji po wyborach pojawiły się głosy, że należy porzucić projekt Trzeciej Drogi. Na razie wydaje się to jednak mało prawdopodobne, skoro obie partie mogłyby mieć kłopot z przekroczeniem progu wyborczego. Tego rodzaju sojusz musiałby zostać zastąpiony przez coś innego – byłoby to możliwe na przykład wtedy, gdyby Polska 2050, jako partia o słabszych strukturach, została skonsumowana przez Koalicję Obywatelską. Wówczas PSL mógłby pójść do wyborów samodzielnie albo dla bezpieczeństwa wspólnie z KO. Tego rodzaju posunięcia w najbliższym czasie mogłyby jednak zagrażać większości parlamentarnej, wydaje się zatem prawdopodobne, że Trzecia Droga wciąż będzie istnieć, a proces dezintegracji, jeśli się nie zatrzyma, to będzie powolny, do czasu, gdy nie będzie już przed nim obrony.
Jeśli chodzi o Lewicę, widać dwie główne trudności. Przede wszystkim nie miała ona kampanii wyborczej, a na krótko przed wyborami wręcz oficjalnie zawiesiła kampanię, tłumacząc to śmiercią żołnierza przy granicy z Białorusią. Wyraźnie brakowało zatem pomysłu, jak zachęcić wyborców do głosowania na tę formację – stąd mogła ona liczyć na głosy tych, którzy już sami wiedzą, dlaczego chcą pójść na wybory. Do tego w ostatnich miesiącach Nowa Lewica zachowuje się tak, jakby chciała stać się częścią Koalicji Obywatelskiej. Jeśli jednak nie dochodzi do oficjalnego sojuszu, to jest coraz mniej wyraźnych powodów, żeby głosować akurat na Lewicę, a w konsekwencji ani nie rozwija ona struktur, ani nie zyskuje poparcia.
KO zjada koalicjantów, Konfederacja wygrywa wśród młodych, rolnicy wierni PiS-owi
Wreszcie, warto spojrzeć na kilka ciekawych danych z wyników badania exit poll przeprowadzonego przez IPSOS. Przede wszystkim zwraca uwagę, że sukces KO był możliwy dzięki przepływom od Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy. Mniej więcej jedna trzecia wyborców, którzy głosowali w październikowych wyborach parlamentarnych na TD i NL, a teraz poszli na wybory europejskie, zagłosowała tym razem na KO. A zatem zyski dotyczyły konkretnie formacji Donalda Tuska, ale nie koalicji demokratycznej jako takiej. Gdyby takie wyniki powtórzyły się w wyborach parlamentarnych, to koalicja straciłaby większość.
Ciekawe jest również to, że Konfederacja zajęła pierwsze miejsce w najmłodszej grupie wyborców 18–29 lat, osiągając 30 procent. Warto przy tym pamiętać, że w tej grupie frekwencja była najniższa, a w wyborach parlamentarnych wynik Konfederacji przypuszczalnie byłby inny. Jest też dość widowiskowe, że Konfederacja osiągnęła wśród kobiet wynik wyższy niż Lewica, mimo że tradycyjnie osiąga (i tak było również tym razem) zdecydowanie wyższe poparcie wśród mężczyzn niż kobiet.
W następstwie niedawnych protestów rolników, a także w kontekście prób rządu, by pozytywnie na nie odpowiedzieć, było też ciekawe, jak zagłosuje ta grupa wyborców, która od dawna w zdecydowanej większości głosowała na PiS. Obyło się bez zmian, blisko 60 procent rolników zagłosowało na partię Jarosława Kaczyńskiego. Drugie miejsce zajęła Konfederacja z wynikiem 15,6 procent, co oznacza poprawę w stosunku do wyborów parlamentarnych, a trzecia była Koalicja Obywatelska z wynikiem 12,1 procent.
Zwycięstwa słodko-gorzkie
W Parlamencie Europejskim zobaczymy wielu nowych posłów, ale interesujące politycznie jest również to, kto nie zdobył mandatu. Z Koalicji Obywatelskiej miejsca w PE nie wygrała była prezydentka stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która startowała z drugiego miejsca w Warszawie. Z list Lewicy mandatu nie uzyskał Maciej Konieczny, który był jedynką w dużym okręgu na Śląsku i w ostatniej chwili zastąpił Łukasza Kohuta, który przeszedł do KO. Europosłami nie będą również Włodzimierz Cimoszewicz i Marek Belka.
Jeśli chodzi o PiS, w Brukseli zabraknie wieloletniego europosła Ryszarda Czarneckiego, a także silnie wspieranego w kampanii przez prezydenta Dudę jego współpracownika Wojciecha Kolarskiego. Niektórzy zastanawiali się, czy tacy kontrowersyjni kandydaci jak Daniel Obajtek i Mariusz Kamiński uzyskają poparcie wyborców – ale ostatecznie nie było z tym problemu; z wyjątkiem Jacka Kurskiego, który miał słaby wynik i nie dostał się do PE. Być może wyrozumiałość wyborców, nawet w warunkach polaryzacji, ma jednak pewne granice.