Polaryzacja przedustawna

Ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Polsce wywołała duże kontrowersje. We Francji została przyjęta z entuzjazmem. Według badań, 85 procent Francuzów uznało otwarcie za udane lub bardzo udane. Marudziło zaledwie 5 procent. To tylko anegdota, bo rozmowę o sporze o ceremonię powinniśmy zacząć od najważniejszego problemu. Żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku niemiecki filozof G.W. Leibniz pisał o harmonii przedustawnej. W świecie panuje porządek, dzięki odpowiedniemu planowi Stwórcy. Toutes proportions gardées, współcześnie mamy do czynienia z czymś w rodzaju polaryzacji przedustawnej. Żyjemy po uszy w otoczeniu cyfrowym, w którym „Stwórcą” jest Dolina Krzemowa. Ustanowiono tam porządek oparty na wiedzy z zakresu psychologii społecznej, socjologii oraz mechanizmów uzależnienia. Z tych zasobów wynikło niezbicie, że dla świata cyfrowego najkorzystniejsza jest właśnie przedustawna polaryzacja. Co to oznacza w przypadku olimpiady? 

Jeszcze zanim w dyskusji pojawi się temat igrzysk – czy bodaj trzyminutowego fragmentu czterogodzinnej ceremonii – już wiadomo, że nagłośnione zostaną stanowiska skrajne. Choćby 85 procent Francuzów było zachwyconych wydarzeniem, lepiej usłyszymy owe 5 procent, jeśli zareagują gniewem. Oni uzyskują przed ekranami, dzięki temu, złudzenie podmiotowości. O zmianach w budowie mózgów w związku z czasem spędzonym na produkowaniu polaryzacji napisano wiele prac naukowych. Nie są to żadne tajemnice. Ciekawe jest nieprzyjmowanie do wiadomości tych ustaleń, które powinny się przypominać, gdy mowa o produkcji oburzenia z powodu epizodziku w wyszukanej intelektualnie czterogodzinnej ceremonii olimpijskiej.

Archipelag zawieszony

Tymczasem we Francji mamy do czynienia ze zjawiskiem ciekawszym od amerykańskiego modelu polaryzacji. Oto od kilku dni przezwyciężone zostało wrażenie głębokich podziałów w społeczeństwie francuskim. Podziału, który bodaj najlepiej oddaje tytułowa metafora z książki francuskiego socjologa Jérôme’a Fourqueta „Archipelag francuski”.

Analizując różne dane na przestrzeni dekad, socjolog pokazał, jak we Francji powstawały mniejsze lub większe zbiorowości, które żyją obok siebie. W ten sposób umykają gdzieś większe kategorie „narodu”, „suwerena” czy „ludu”, czyli podstawowe kategorie, do których aspiruje się co najmniej od rewolucji francuskiej.

Tymczasem od ceremonii otwarcia mamy do czynienia z powrotem zbiorowego entuzjazmu. Dane dobitnie to potwierdzają. Ba, Paryżanie przestali zrzędzić. Kiedy kontaktuję się z moimi przyjaciółmi z CNRS, widzę, jak oni reagują na wydarzenia sportowe. Poważny naukowiec biegnie ze smartfonem do telewizora, aby pokazać kolejny triumf pływaka Léona Marchanda.

Olimpiada wraz z ceremonią otwarcia, na te kilkanaście dni, wytworzyła na francuskim archipelagu wspólnotę. W tym czasie polscy komentatorzy rozwodzili się nad tym, jak „Francja upada”.

źródło: Canva

Ludowy Wersal 

Tymczasem zakrwawiona Maria Antonina, obciętą w 1793 roku głową, zaśpiewała pieśń rewolucyjną „Ah! ça ira, ça ira, ça ira!”. Zaskakująca scena przechodziła w występ death metalowego zespołu Gojira. Długimi włosami wywijano na przepięknym budynku Conciergerie na wyspie Cité. Maria Antonina grywała na klawesynie melodię, którą następnie „ukradziono” na potrzeby rewolucji. Z kolei ostra muzyka stanowić miała podobno nawiązanie do masakry na koncercie zespołu Eagles of Death Metal w Bataclan w 2015 roku. Wówczas zginęło ponad 100 osób.

Ceremonia była zatem erudycyjna. Wyrafinowana audiowizualnie i skierowana do wewnątrz. Francuzi dokonywali interpretacji własnej historii. Załatwiali zatem własne sprawy na oczach globalnej widowni. Jak gdyby mówili: podziwiajcie nas, to jest ludowy Wersal! 

Czy to skandal? Owszem. Ceremonia była prowokacyjna w takim sensie, w jakim mówi się o sztuce awangardowej, którą można przeciwstawiać sztuce ludowej. Wersal był miejscem artystycznych eksperymentów. Dzisiaj patrzymy na ogrody Le Nôtre’a albo dzieła mistrzów malarstwa jak na klasykę z czasów króla słońce, Ludwika XIV. Wtedy to była sztuka pionierów estetycznych oraz polityczna propaganda monarchii absolutnej. Był to przyczółek kultury, który miał emanować na Francję, Europę i świat. 

Ta ambicja prymatu estetycznego pozostała zakodowana w kulturze francuskiej. „Tego jeszcze nie widzieliśmy”, powtarzali zachwyceni komentatorzy, gdy mechaniczny koń sunął po Sekwanie. W czasach schlebiania gustom miliardów widzów taka postawa jest nieprawdopodobnie elitarna. Ileś widzów na świecie od razu wiedziało, kim jest ta ścięta pani w oknie zabytkowego budynku? Czy wiedzieli, dlaczego śpiewa akurat tę pieśń? „Jak ktoś nie wie, niech się dokształci”, w duchu Oświecenia wydawali się mówić nam organizatorzy. Świadczyły o tym inne fragmenty ceremonii. Choćby wtedy, gdy wynurzały się z wody pomnikowe postacie, choćby innej ściętej niewiasty, Olympe de Gouges? Przytomnie dodawano napisy. Jednak trudno było momentami nie odnieść wrażenia, że Paryżanie zrobili to przedstawienie w pierwszej kolejności dla siebie, w drugiej – dla reszty świata. Z elitarnością i awangardowością wiązał się patos ceremonii (którego nie rozładowywała scena z Minionkami). W zabawny sposób zwracali na to uwagę komentatorzy angielskiego „Eurosportu”. Odnotowywali, że tylu ściętych głów na otwarciu igrzysk jeszcze nie widzieli. 

Zgiełk reakcji

W tym czasie rodzimi obserwatorzy skakali sobie do gardeł. Pretekstem była chybiona interpretacja piosenki „Imagine” Johna Lennona przez polskiego komentatora. A także – oburzenie na sceny z drag queen, słusznie lub nie, kojarzone z mediolańską „Ostatnią wieczerzą” Leonarda da Vinci. Z premedytacją pomijam te jałowe spory przedustawnej polaryzacji (raczej zachęcałbym do instytucjonalnej refleksji nad w większości beznadziejnymi występami naszych sportowców). 

Owszem, nad Sekwaną te rzeczy skomentowano. Jednak od kilku dni wszystko przesłaniają zdobyte – dzięki reformie sportowej – medale. Niebywałe, że w klasyfikacji medalowej Francja utrzymuje się na trzeciej pozycji. 

Archipelag przecież nie znika, lecz przez moment czuje się lepiej, jako zbiorowość. Od czasów antycznych wiadomo, że jest coś przyjemnego w tym, że nasz sportowiec zdobywa medal. Wraz z tym może przychodzić zawieszenie konfliktów politycznych, społeczny pokój. Może na dwa tygodnie, ale współcześnie to i tak wieczność.

Ciekawe, że Marine Le Pen usunęła się w cień. Rosną zaś akcje ministra spraw wewnętrznych, Géralda Darmanina. Ceremonia bowiem podszyta była strachem o możliwość ataków terrorystycznych. Nie doszło do niczego poważniejszego (zdarzyły się akty sabotażu na kolei), chociaż otwarcie igrzysk było pionierskim przedsięwzięciem logistycznym. Pół miliona ludzi miało oglądać wydarzenie nad rzeką w centrum miasta, jak nigdy w historii. Jest to więc sukces polityki bezpieczeństwa. 

Można również dojść do wniosku, że paryska ceremonia była skierowana przeciwko przedustawnej polaryzacji, która utrudnia momenty jakiejkolwiek jedności narodowej. A Francuzi wiedzą, że naród się konstruuje. Wie to francuska lewica i prawica. To wynik stuleci refleksji nad tym, czym jest właśnie „suweren”, „lud”, „naród”. Jak to podsumował dziewiętnastowieczny historyk francuski, Ernest Renan: „naród to codzienny plebiscyt”. Ceremonia była więc propozycją medialnego skonstruowania ludu w XXI wieku. Ze scen i pokładów statków przypominano, że częścią francuskiego dziedzictwa jest marzenie o inkluzywności. 

We Francji od miesięcy przedmiotem największych kontrowersji była sprawa występu popularnej piosenkarki Ayi Nakamury. Narzekano, czy głównej roli w spektaklu nie może odegrać, ktoś podobny do Edith Piaf czy innej legendy muzycznej. Od strony konserwatywnej prawicy pytano, czy muzyka Nakamury w ogóle jest wystarczająco francuska?

A realizatorzy wpadli na pomysł, by Nakamurę zestawić z Gwardią Republikańską na tle budynku Akademii Francuskiej. Istotnie – nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy – przez ten moment znowu byliśmy w ludowym Wersalu. Rejestry kulturowe zostały splecione, by wytworzyć standard na przyszłość. To był symboliczny występ dla francuskiego społeczeństwa, w którym – rzeczywiście – jest Nakamura i jest Gwardia Republikańska. I kiedy wykorzystuje się sztukę do tego, żeby połączyła te elementy – w XXI wieku wciąż konstruuje się lud poprzez sztuki piękne. Podkreślmy, to jest wyobrażenie, marzenie sceniczne, ale fakt, że przez 14 dni można wyobrazić sobie Francję właśnie w taki sposób, najwyraźniej niektórym przynosi ulgę i radość. 

Tak, to była nieprawdopodobnie ambitna ceremonia. Niesłychanie wewnątrzfrancuska i bezczelna. Świat miał patrzeć na to, jak Francja rozwiązuje swoje problemy społeczno-polityczne. I nie tylko świat. Wreszcie była to bowiem ceremonia arcyparyska – niemal apoteoza centralnej roli stolicy. Jeśli więc reszta świata trochę kręciła nosem, to może reszta Francji też trochę to robiła.