Tragiczna śmierć sześciorga Izraelczyków, zamordowanych przez Hamas w kilka dni po tym, jak kilometr dalej w Rafah armii izraelskiej udało się oswobodzić kolejnego uprowadzonego, izraelskiego Araba, nie wywołała w świecie wielkiego poruszenia. Choć odpowiedzialność Hamasu za te zbrodnie nie ulega wątpliwości, wielu Izraelczyków obwinia za nie rząd Benjamina Netanjahu. Terroryści potwierdzili, że po czerwcowej operacji w Nuseirat, w której wojsko uwolniło czterech zakładników, będą zabijać uprowadzonych, jeśli pojawi się ryzyko ich uwolnienia. Część opinii publicznej uważa, że to nieustępliwość premiera uniemożliwia zawarcie z Hamasem porozumienia o zwolnieniu pozostających jeszcze przy życiu zakładników, w zamian za uwolnienie Palestyńczyków, skazanych w Izraelu za terroryzm, i zgodę na zawieszenie broni, a następnie wycofanie się wojska z Gazy.
Najgorszy premier w historii
Przez kraj przeszły wielusettysięczne demonstracje protestacyjne, największe od ataku Hamasu 7 października, i odbył się pierwszy od półtora roku strajk generalny. Protestujący twierdzą, że premier sabotuje zawarcie porozumienia z uwagi na swych faszystowskich koalicjantów, którzy żądają toczenia wojny aż do zwycięstwa.
Zwracają uwagę, że Netanjahu dodał do wynegocjowanych już przez Stany Zjednoczone i Katar warunków porozumienia nowe żądanie: trwałą izraelską kontrolę granicy Gazy z Egiptem. Gdyby nie te dodatkowe warunki, twierdzą, porozumienie zostałoby już zawarte, a uprowadzeni wolni, a nie zamordowani. Podobnie zdaje się uważać prezydent Joe Biden, który na pytanie dziennikarza, czy Netanjahu robi wszystko, by uwolnić uprowadzonych, odpowiedział krótko: Nie.
Protestujący mają najprawdopodobniej rację: gdyby nie upór Bibiego, porozumienie zostałoby zawarte i część zakładników uwolniona. Faszyści zaś, w reakcji na tę kapitulację, niemal na pewno opuściliby koalicję, co wymusiłoby nowe wybory, które Netanjahu mógłby przegrać, choć jego notowania wzrosły od katastrofalnego spadku poparcia po 7 października. Wówczas zaś proces obecnego premiera o korupcję, oszustwa i nadużycia władzy zostałby wznowiony, z niemal nieuchronną perspektywą wyroku skazującego i więzienia.
Wystarczy jako wyjaśnienie uporu?
Wygrać wojnę, ale jakim kosztem
Nie. Bo choć Netanjahu jest niewątpliwie najgorszym premierem w izraelskiej historii, a obawa o własny interes niewątpliwie przeważa u niego nad dbałością o interes państwa i troską o los uprowadzonych, izraelskie ustępstwa, przed którymi się wzdraga, nie są jedynym możliwym scenariuszem. Wojna wszak mogłaby zakończyć się jutro, gdyby Hamas uwolnił uprowadzonych i złożył broń.
Wiadomo, że tego nie zrobi – ale brak choćby retorycznej presji na zbrodniarzy, by zaprzestali dalszego popełniania zbrodni, jest zdumiewający. Nie daje to, rzecz jasna, podstaw do haniebnych oskarżeń Netanjahu pod adresem protestujących w Izraelu, że działają oni jakoby na rzecz Hamasu i jego przywódcy Jahiji Sinwara. Oni jedynie uznali, ze uratowanie wiezionych w Gazie jest ważniejsze od wygrania wojny.
Ograniczony zasięg strajku i mniejsza niż przed wojną frekwencja na antyrządowych demonstracjach dowodzą, że wielu Izraelczyków uważa jednak inaczej, niezależnie od tego, jaki mają stosunek do Netanjahu.
Zawarcie porozumienia na warunkach wynegocjowanych w Kairze oznaczałoby, że Hamas nie zostałby w Gazie pokonany. Umowa zakłada między innymi uwolnienie setek terrorystów z więzień, co oznacza wzrost bezpośredniego terrorystycznego zagrożenia. W końcu sam Sinwar został uwolniony w 2011 roku w ramach wymiany za uprowadzonego do gazy kaprala Shalita.
Zaś wycofanie się Izraela z granicy Gazy z Egiptem skutkowałoby wznowieniem przemytu broni dla Hamasu. Proceder ten jest możliwy przez dziesiątki odkrytych właśnie przez wojsko tuneli pod granicą, chociaż Egipt twierdził, że dawno wszystkie zlikwidował. Możliwa też byłaby próba wywiezienia pozostałych zakładników, na przykład do Iranu. W kwestii granicy minister obrony Jo’aw Galant stwierdził, ze w razie potrzeby wojsko mogłoby w każdej chwili obsadzić ją ponownie. Niewątpliwie z militarnego punktu widzenia ma rację – ale polityczna cena ponownego wejścia armii do Gazy byłaby zbyt wysoka. Netanjahu może i kieruje się troską o własny interes – ale każdy inny premier też musiałby wziąć te czynniki pod uwagę.
Długi cień zbrodni wojennych
Tyle że, jak pokazały ciała pomordowanych znalezione w Rafah, każda skuteczna akcja wojska grozi mordowaniem przez Hamas kolejnych uprowadzonych. Zaś przedłużanie wojny jest postrzegane przez opinię międzynarodową jako dowód zbrodniczych zamiarów Izraela wobec Gazy, a nie jako wojskowa konieczność spowodowana zbrodniami Hamasu.
Tym samym cena polityczna kontynuowania działań rośnie dramatycznie, a bezpieczeństwo Izraela zależy też od tego, czy świat – od którego Izrael jest wszak zależny – uznawać będzie te działania za uzasadnione. Dziś jest inaczej, przede wszystkim ze względu na zbrodnie wojenne, jakie Izrael niewątpliwie w tej wojnie popełnił.
To, że je popełniono w ramach toczenia słusznej wojny, ich nie usprawiedliwia, a to, że przynajmniej niektóre są objęte dochodzeniem wymiaru sprawiedliwości, nie gwarantuje rzetelnych śledztw, procesów i wyroków; precedensy są niezbyt przekonujące i dają podstawy dla działań prokuratora Khana z Międzynarodowego Trybunału Karnego.
Nie jest jednak jasne, czy MTK ma w tym przypadku jurysdykcję, a zarzut celowego wywoływania głodu, bezzasadny w świetle ustaleń ONZ, podważa wiarygodność wniosku o wydanie nakazów aresztowania, który nawet nie został jeszcze przez Trybunał rozpatrzony. Znaczące jest, że wśród stawianych przez Khana zarzutów nie ma ludobójstwa, o które oskarża Izrael przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości RPA; najwyraźniej Khan uznał, ze dowody są zbyt słabe.
Warto przypomnieć, że przewodnicząca Trybunału zdementowała doniesienia, jakoby MTS uznał oskarżenie za „prawdopodobne”; stwierdził jedynie, że prawdopodobne są naruszenia praw Palestyńczyków – o ile zarzuty są prawdziwe. Sprawdzanie zasadności zarzutów zajmie lata.
Cztery fronty Izraela
Wszystko to nie zmienia faktu, że to Izrael, zaatakowany 7 października, znalazł się w opinii międzynarodowej na ławie oskarżonych, a nie Hamas, którego całą działalność: terroryzm, ślepy ostrzał rakietowy, branie zakładników i używanie cywili jako żywych tarcz, jest zbrodnicza.
Zaś oprócz konfliktu w Gazie Izrael toczy wojnę też na granicy z Libanem, skąd Hezbollah systematycznie ostrzeliwuje jego terytorium, i na Zachodnim Brzegu, gdzie za rosnące zagrożenie terrorystyczne odpowiadać musi armia. Wojna z Hezbollahem jest czysto defensywna, ale na Zachodnim Brzegu Palestyńczycy żyją w terrorze kolejnych pogromów osadników, całkowicie bezkarnie dokonujących samosądów.
Ten wymiar konfliktu całkowicie niesłusznie umyka obserwatorom, skupionym na walkach w Gazie. Zaś w tle cały czas trwa konflikt z Iranem, który deklaruje zniszczenie Izraela jako swój cel, i niedługo – nawet zdaniem bardzo wstrzemięźliwej w ocenach Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej – może mieć broń nuklearną.
Tych wojen Izrael nie wygra sam. Potrzebuje wsparcia międzynarodowego, a to wymaga zawieszenia broni w Gazie. Każdy premier, nawet Netanjahu, musi to rozumieć. Zaś ostatecznie nawet wygrane wojny nie zapobiegną następnym: tu potrzebne jest rozwiązanie polityczne, nie militarne. To też zapewne każdy premier musi rozumieć. Każdy – prócz Netanjahu, którego polityka jest odpowiedzialna za to, że te wojny wybuchły. I który nadal ma losy kraju, i życie zakładników, w swoich rękach.