„Teraz, kiedy myślę o wszystkim, co się wydarzyło, wiem, że siła marzeń i wiara w cuda mają ogromną moc, a magia i dobre czary naprawdę istnieją. Muszą istnieć, skoro jednak jesteśmy razem. Skoro widzimy, jak bezkres morza dotyka lazurowego nieba, a ciepły piasek przesypuje się nam przez splecione palce” [s. 1]. Tymi ciepłymi i kojącymi słowami rozpoczyna swoją książkę debiutująca autorka dla dzieci Regina Golińska-Barancewicz – polonistka, psycholożka pracująca w przedszkolu integracyjnym oraz w szpitalu na dziecięcym oddziale onkologicznym. Regina Golińska-Barancewicz współpracuje także z Fundacją Mam Marzenie, gdzie spełnia pragnienia chorych dzieci. Do napisania opowieści „Mój brat Feliks” zainspirowały ją trudne doświadczenia wyniesione z pracy w ośrodku adopcyjnym. Utwór okazał się na tyle udany, że wyróżniono go w VI Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren w kategorii współczesnej książki dla dzieci i młodzieży, zorganizowanym przez Fundację „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”.

Książka podejmuje tematykę bolesną, traumatyczną, tabuizowaną, a jej początkowy nastrój jest mocno przygnębiający. Piotra – głównego bohatera utworu i narratora – poznajemy jako pięciolatka będącego świadkiem upadku psychicznego i emocjonalnego własnej matki. Jako dojrzały chłopak przeżywa fragmenty zdarzeń z dzieciństwa w koszmarach sennych. Jednocześnie przyznaje, że dramatyczne wydarzenia, które spotkały jego rodzinę, zdążyły już wyblaknąć i pozostały jedynie szarpane szczegóły. Trauma całości została natomiast wyparta jako zbyt bolesna do nieustannego przeżywania. Piotr jako dziecko wykorzystał instynkt samozachowawczy oraz mechanizmy obronne, które pozwoliły mu w miarę normalnie żyć. Wspomnienia, których nie udało mu się zepchnąć do podświadomości, to rozpaczliwy płacz maleńkiego brata, podróż radiowozem do pogotowia rodzinnego i słowa przytulającej go kobiety: „Nie płacz, Piotruś. Twoja mama jest chora i nie może się teraz wami zajmować, ale będziecie tu pod naszą opieką. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze” [s. 2].

Pięciolatek, zagubiony w nowym domu, nieustanie słyszy rozmowy dorosłych, którzy wypowiadają niezrozumiałe dla niego słowa, takie jak: pogotowie rodzinne, interwencja, opieka społeczna, prawa rodzicielskie, sąd rodzinny, ośrodek adopcyjny, trisomia 21, które budzą w nim lęk. Aby ochronić się przed słowami-kolosami, chłopiec postanawia oswoić tę groźną nomenklaturę, uruchamiając katalizatory fantazmatyczne, dzięki którym ów obcy, przerażający nowy świat zastępuje wyobraźniową Krainą Dobrych Smoków. Dzięki wywiedzionym z baśni fantazmatycznym obrazom, Piotrek odczarowuje trudną terminologię zarezerwowaną dla dorosłych. Symboliczny wytwór wyobraźni chłopca – kompensacyjno-terapeutyczna Dobra Kraina Smoków – zostaje przez niego rozszyfrowany i sprowadzony z poziomu wyobrażeń na grunt rzeczywistości. Dzięki przejściu od fantazmatów do realności, chłopiec zaczyna rozumieć, co oznaczają skomplikowane pojęcia prawne odarte z kompensacyjnej, baśniowej powłoki. Widać tu wyraźnie przejście od obramowanej fantazmatami sfery dzieciństwa Piotra do rzeczywistej dojrzałości, w której chłopak zna swoją sytuację rodzinną i prawną, rozumie ją i jest gotowy się z nią zmierzyć.

„Mój brat Feliks” to opowieść niezwykle emocjonalna, głęboko prawdziwa, wzruszająca. Dostrzegam w niej ogromne zaangażowanie emocjonalne autorki, która czerpie garściami ze swojej wiedzy terapeutki, psycholożki, pedagożki i nauczycielki. To kolejny dobry przykład literatury antropologicznie wrażliwej, mówiącej o dziecku jako małym człowieku, które widzi wszystko, intuicyjnie wiele rozumie, jest empatyczne i szuka dróg radzenia sobie z własnym wstydem, cierpieniem, poczuciem winy, porzuceniem i odrzuceniem. Wydaje się, że tej podmiotowości dziecka często nie dostrzegają dorośli, wybierając pokrętne drogi tłumaczenia dzieciom sytuacji, w której się znalazły, zamiast porozmawiać z nimi prostym językiem, łagodnie poruszając trudny temat. 

W książce tej wyjątkowi dorośli od początku traktują priorytetowo dzieci z licznymi traumami, którym życie nie szczędziło nieszczęść. Kondycja psychiczno-fizyczna dziecka z traumą jest centralnym punktem opowieści. Dziecięcy bohaterowie w szczególnym domu odzyskują poczucie bezpieczeństwa i nadzieję. W końcu dane im jest żyć w godnych warunkach, a także objęci zostają stałą opieką psychologiczną. Oznacza to, że każde dziecko, które zapragnie porozmawiać o tragicznych wydarzeniach, które zapamiętało, może zwierzyć się ze swoich lęków, ale i intymnych, niepokojących uczuć profesjonalistom. Dziecko stoi tu zatem w centrum mikroświata rodzinnego, a autorka przybliża nam modelowe postawy dorosłych, w danym czasie najbliższych dzieciom. Są to osoby mądre, empatyczne, z niezwykłą miłością i czułością traktujące małych podopiecznych. Dorośli ci doskonale zdają sobie sprawę, że skrzywdzone przez biologicznych rodziców dzieci napiętnowane są niewidzialną stygmą. I jeśli w odpowiednim momencie nie podadzą im intensywnej kroplówki z miłości i akceptacji, w dorastających dzieciach stygma się rozrośnie, stając się źródłem udręki, bólu, depresji i na nowo przebudzonych, nieprzepracowanych ran, które potrafią zniszczyć młodego człowieka i doprowadzić do tragedii.

Wyjątkowy dom, o którym mowa w książce, to pogotowie rodzinne dwojga wspaniałych dorosłych, nazywanych ciocią i wujkiem. Piotr mieszka u tej pary z bratem Felusiem oraz innymi dziećmi, które przez jakiś czas nie mogą być ze swoimi rodzicami oraz z domowymi zwierzętami, które wszyscy kochają. Chłopiec dzięki czułej narracji domowników rozumie, że z jakichś względów – od niego niezależnych – nie wróci do mamy. Teraz to sąd rodzinny poszuka dla niego dobrych, odpowiedzialnych rodziców zastępczych. Piotr wspomina pierwszą noc w pogotowiu rodzinnym: „[…] leżę w łóżku z pościeli w dinozaury, na poduszce mruczy mi bardzo kudłaty kot, a ta pani z długimi włosami trzyma mnie za rękę i coś mi śpiewa. I to było superśmieszne, bo ten kot mruczał głośniej niż ona śpiewała. I taka lampka nocna w kształcie księżyca na ścianie świeciła się całą noc. W moim domu takiej nie miałem, a bardzo boję się ciemności” [s. 9]. Zarówno Piotr, jak i inne dzieci czują się szczęśliwe i bezpieczne w domu cioci i wujka, nikt nich nie głodzi, nie maltretuje, mogą być po prostu dziećmi w zgranej i kochającej się rodzinie. Piotrek powoli zaczyna rozumieć chorobę swojego brata – trisomię 21, którą z pomocą nowej rodziny oswaja, aż w końcu zdaje sobie sprawę, że kocha braciszka ponad wszystko i postanawia, że nigdy nie zgodzi się na rozdzielenie z nim.

Braciszek z zespołem Downa, Feluś, staje się oczkiem w głowie Piotra, który wszystkim pokazuje duchowe piękno Felusia, jego spontaniczność, talenty, delikatność charakteru, zarażającą optymizmem osobowość, uśmiech, który w niewinny sposób wyraża miłość do ludzi i świata. Piotr wbrew przykrym uwagom obcych ludzi postrzega Felusia jako największe szczęście. Starszy brat w pięknych słowach mówi o Felku: „Bo taki właśnie był mój Felek. Uważny, empatyczny, spokojny. Zawsze przytulał się do kogoś, kto był smutny, cieszył się całym sobą z radości innych, chciał pomagać we wszystkim, w czym tylko umiał. Rano, po obudzeniu zawsze się uśmiechał – jakby cieszył się, że zaczyna się nowy dzień, w którym mogą mu się zdarzyć nowe wspaniałe rzeczy” [s. 14, 16]. Piotrek walczył o wspólną adopcję z Felusiem jak lew! Dla chcących przyjąć tylko jego rodziców adopcyjnych był celowo bezczelny, niegrzeczny, obojętny – wszystko po to, aby go odrzucili i mógł zostać z braciszkiem. Pięknym zespoleniem więzi braci jest intertekstualne nawiązanie do „Braci Lwie Serce” Astrid Lindgren, gdzie w finale obaj bracia skaczą razem w przepaść, dając wyraz wzajemnej miłości.

Piotr, który odrzucił wiele „żyć” w dobrych rodzinach adopcyjnych, odczuwa ogromną lekkość ducha, nie byłby bowiem w stanie porzucić Felka, z którym zadomowił się na całego w pogotowiu rodzinnym cioci i wujka. Walka Piotra o Felka fabularnie wsparta została doskonałymi i czytelnymi dla dzieci wątkami z powieści Astrid Lindgren „Mio mój Mio” i „Bracia Lwie Serce”, które podkreślają silną korelację między postawami czterech braci oraz domykają utwór klamrą kompozycyjną szlachetnej wrażliwości, empatii oraz miłości, o której możemy marzyć, a która, jak dowodzi autorka, po prostu istnieje. Finalnie, nie chcąc zdradzić wszystkiego, napomknę tylko, że Piotr i Feluś znajdują dla siebie najwspanialszych rodziców (najbliższych im od początku). Wspólnie z nimi prowadzą dom dla dzieci porzuconych, maltretowanych, smutnych, którym Piotr opowiada eufemistyczną bajkę o Dobrej Krainie Smoków.

Debiut literacki autorki uważam za udany, napisany prostym, komunikatywnym językiem, ze śladami baśniowości, fantazmatu, eskapizmu oraz z doskonale wkomponowanymi terapeutycznymi fragmentami prozy Astrid Lindgren. Po książkę Reginy Golińskiej-Barancewicz pewną ręką sięgną bibliotekarze, pedagodzy, nauczyciele wczesnoszkolni i rodzice. W końcu to prawdziwy manifest normalizowania Inności – chłopca z zespołem Downa, który, mimo swej pięknej natury i ciągłego rozwoju, budził w niektórych lęk oraz postrzegany był przez potencjalne rodziny zastępcze jako „nieszczęście”, tym samym szybko podlegał odrzuceniu. 

„Mój brat Feliks” to opowieść o słusznych wyborach, heroicznej walce o najbliższych, istnieniu dobrych ludzi oraz ich trosce o dzieci straumatyzowane i chore, które trzeba nakarmić domowym ciepłem, bliskością, zaufaniem i bezgraniczną miłością. Warto dodać, że literacko jest to zupełnie inna opowieść o dziecku z zespołem Downa niż klasyczna już „Poczwarka” Doroty Terakowskiej, którą uważam za przykład wybitnej polskiej literatury dziecięcej. „Mój brat Feliks” będzie jednak bliski tym czytelnikom, którzy pragną prostych historii pisanych ku pokrzepieniu serc. Finalnie dodajmy, że bardzo interesujące są rozlane, wielobarwne, impresjonistyczne ilustracje Anny Łazowskiej będące istotnym dopełnieniem warstwy werbalnej powieści.

Książka:

Regina Golińska-Barancewicz, „Mój brat Feliks”, il. Anna Łazowska, wyd. Literatura, Łódź 2024. Proponowany wiek odbiorcy: 7+

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.