Gdyby tylko maharadża był muzułmaninem! Wówczas księstwo Dżammu i Kaszmiru, i tak w 77 procentach muzułmańskie, podczas podziału Indii brytyjskich w 1947 roku przystąpiłoby, podobnie jak większość Pendżabu, z którym graniczy, do nowo utworzonego muzułmańskiego Pakistanu, i historia wyglądałaby inaczej. Ale maharadża Hari Singh był Hindusem, i opowiedział się za Indiami.

W pierwszej indyjsko-pakistańskiej wojnie o Kaszmir, która po tym nastąpiła, Delhi zajęło około połowę terytorium księstwa. Pakistan jedną trzecią, zaś sąsiednie Chiny, korzystając z okazji, wzięły sobie bezludną, lecz strategicznie ważną resztę.

Największa armia okupacyjna na świecie

Indie obiecały ONZ-owi plebiscyt, ale nigdy tej obietnicy nie spełniły, bo było jasne, że większość opowie się za Pakistanem, lub wręcz za niepodległością: 15-milionowy dziś Kaszmir radziłby sobie nie gorzej niż, powiedzmy, Nepal.

Delhi zrobiło w końcu z Dżammu i Kaszmiru swój jedyny muzułmański stan – ale z własną konstytucją, parlamentem i flagą, oraz znaczną autonomią. Większości mieszkańców to nie zadowoliło i nadal walczyli o samostanowienie: w szczytowej fazie konfliktu, w latach dziewięćdziesiątych i na początku XXI wieku, zginęło ponad 40 tysięcy ludzi. Nie zadowoliło to też Pakistanu, który wspiera walkę zbrojną, czyli mieszaninę terroryzmu i samoobrony, a z Indiami stoczył jeszcze dwie wojny o Kaszmir, w 1965 i 1999 roku. Z tych powodów Indie utrzymują w Kaszmirze największą na świecie, półmilionową armię okupacyjną.

Podczas tej ostatniej wojny oba państwa były już wyposażone w broń atomową, a podczas kolejnego kryzysu kaszmirskiego, dwadzieścia lat później, Pakistan miał, według amerykańskiego sekretarza stanu Mike’a Pompeo, zagrozić jej użyciem. W pół roku później, aktem parlamentu, rządząca partia BJP premiera Narendry Modiego zniosła artykuł 370 konstytucji gwarantujący odrębność Dżammu i Kaszmiru i uczyniła ze stanu dwa terytoria bezpośrednio zarządzane z Delhi.

Protesty tłumiono brutalnie przez dwa lata: blokadami, aresztowaniami i internowaniami, godziną policyjną. Indiom udało się w końcu Kaszmirczyków złamać: protesty wygasły, ale od zniesienia autonomii w aktach terroru zginęło ponad 200 funkcjonariuszy i ponad 350 cywili. Niepodległość dziś wydaje się jednak mrzonką, a targany kryzysami i przemocą Pakistan jawi się jako mniej atrakcyjna alternatywa wobec Indii.

Gdy w 2019 roku zapowiedziano zniesienie autonomii, i zanim nowy parlament krajowy tę groźbę zrealizował, w proteście ponad 80 procent Kaszmirczyków zbojkotowało doń wybory. W kolejnych wyborach, w roku bieżącym, uczestniczyło jednak prawie 60 procent z nich. Pojawiła się bowiem szansa na pokonanie BJP, która istotnie osiągnęła najgorszy w skali kraju wynik, choć zachowała władzę. W Kaszmirze straciła prawie jedną czwartą głosów.

Dwuznaczna obietnica „Nowego Kaszmiru”

W środę rozpoczęły się w Kaszmirze wybory do nowego parlamentu Dżammu i Kaszmiru, o okrojonych bardzo prerogatywach. Spodziewana jest jednak wysoka frekwencja – wyborcy już nie liczą na odzyskanie pełni praw, lecz walczą o ocalenie tego, co z nich zostało. Pod tym względem Kaszmir jest podobny do reszty Indii, które pod rządami Modiego coraz bardziej przekształcają się ze świeckiej alternatywy dla muzułmańskiego Pakistanu w jego hinduistyczną wersję. Muzułmańska większość w Kaszmirze czuje się zagrożona, bo w skali kraju pozostaje mniejszością. Stąd, tak jak w wyborach powszechnych, nadzieja na powstrzymanie BJP będzie silniejsza niż nieufność wobec indyjskiego systemu politycznego.

Modi oczywiście jest tego świadom. Jego BJP w ogóle nie wystawia kandydatów w połowie obwodów w Kaszmirze, licząc na sukces w – większości hinduistycznym – Dżammu, który będzie można przedstawić jako wynik w obu terytoriach. Podobnie jak dziesiątki innych indyjskich polityków przed nim, i z podobną jak oni wiarygodnością, Modi ogłosił że „terror w Kaszmirze jest na ostatnich nogach”. Obiecuje „Nowy Kaszmir”, jakby nie wiedział, że to nazwa popularnego, lecz niezrealizowanego programu z lat czterdziestych – przekształcenia księstwa z monarchii absolutnej w konstytucyjną. Indie zlikwidowały w 1952 roku monarchię, a w 2019 roku – konstytucję, co czyni program bezprzedmiotowym.

Zarazem sądy indyjskie, postrzegane jako posłuszne władzy, nakazały tymczasowe zwolnienie z więzienia Szejka Abdul Raszida, zwanego Inżynierem, odsiadującego wyrok za terroryzm, by mógł uczestniczyć w kampanii wyborczej swej partii Awami Ittehad (AIP), powiązanej z islamistyczną irredentą. Sam Awami nie kandyduje, bo właśnie został wybrany – z więzienia! – do parlamentu krajowego, lecz jego partia odbierze głosy nie BJP, lecz opozycji.

Rozbite opozycyjne dynastie

Opozycji, która i tak pozostaje podzielona. Koalicja INDIA, zbudowana wokół Partii Kongresowej, która rządziła krajem przez pół wieku po niepodległości, sprzymierzyła się z Konferencją Narodową. Partia ta rządziła Kaszmirem od niepodległości Indii i dopiero w kilka lat po utracie władzy przez Kongres przegrała wybory z nowopowstałą Ludową Partią Demokratyczną.

Obie partie, co na subkontynencie jest normą, są dynastyczne i kierują nimi dzieci i wnuki założycieli. Obie akceptują indyjską państwowość, lecz domagają się przywrócenia artykułu 370. Obie też oskarżają się na przemian o kolaborację (Konferencja rządziła z woli Kongresu, Demokracji w koalicji z BJP) i bywają zarazem oskarżane o separatystyczne sympatie. Obie muszą lawirować na polu wytyczonym przez Delhi.

Wynik wyborów jest trudny do przewidzenia, ale można założyć, że BJP wyjdzie z nich pokonana, lecz ani Konferencja, ani Demokraci nie zdobędą większości: uniemożliwią to gracze niezależni, tacy jak Awami. Im więcej głosów zbiorą, tym więcej wpływu będzie więc miała partia Modiego. Po pierwszej rundzie wyborów (będą jeszcze dwie, w kolejne środy, w dwóch innych częściach Dżammu i Kaszmiru) frekwencja wyniosła 60 procent, czyli więcej niż w niedawnych wyborach powszechnych. To dowód na nadzieje, jakie Kaszmirczycy wiążą z tymi wyborami.

Czy ma to znaczenie? Tak. Bo gdyby maharadża był muzułmaninem, to Kaszmirczycy, podobnie jak dziś z indyjskim, by się użerali z pakistańskim systemem politycznym. Nie jest jasne, czy brak zagrożeń dla ich muzułmańskiej tożsamości (Hindusi by z pakistańskiego Kaszmiru uciekli, jak uciekli z pakistańskiego Pendżabu) byłby wystarczającą rekompensatą za brak demokratycznych swobód.

Stosunki między Indiami i Pakistanem byłyby za to zapewne mniej wrogie, co z kolei może zapobiegłoby obecnej ewolucji Indii w stronę fundamentalistycznego nacjonalistycznego autorytaryzmu, a nawet może złagodziło analogiczne tendencje w Pakistanie. Z perspektywy czasu może się wydawać, że zbrojne zwycięstwo Indii w pierwszej wojnie o Kaszmir było raczej pyrrusowe.

Lepsze jest przeciwnikiem dobrego

Z kolei Kaszmirczycy, po niemal 80 latach walki z indyjską okupacją, muszą uznać, że mimo ogromnych ofiar została ona przegrana, a przywrócenie odrzucanej wcześniej autonomii byłoby dziś spełnieniem nierealistycznych marzeń.

Co więcej, to właśnie autonomia Kaszmiru była czynnikiem, wokół którego ogniskowała się antymuzułmańska wrogość indyjskich nacjonalistów, głęboko sfrustrowanych istnieniem Pakistanu. Stłumienie autonomii muzułmańskiego stanu stało się więc zastępczym rozwiązaniem. Zaś wraz z utratą swobód Kaszmiru traciły je też stopniowo pod rządami Modiego całe Indie – to kolejne pyrrusowe zwycięstwo.

Lepsze jest niemal zawsze przeciwnikiem dobrego, a choćby wystarczającego. Ale przekonujemy się o tym nieodmiennie poniewczasie.