Trwałość demokracji liberalnej zależy nie tylko od istnienia odpowiednich instytucji, lecz także od zbiorowego szacunku dla norm politycznych, który wykracza poza przynależność partyjną. Mogłoby się zatem wydawać, że nadszedł czas na „walczącą obronę” tych zasad przed tymi, którzy próbują je zdeprecjonować. Jednak same warunki, które powodują niepewność co do przyszłości liberalnej demokracji, również sprzeciwiają się zgodzie na taką obronę.
W warunkach skrajnej polaryzacji to, co stanowi zagrożenie dla demokracji, może samo w sobie być przedmiotem poważnych sporów. To, co dla jednych wydaje się ochroną zasad demokratycznych, dla innych może wyglądać jak tłumienie słusznego sprzeciwu i naruszenie praw podstawowych.
O co walczy Donald Tusk?
Co zatem kryje się za nagłym przyjęciem tej koncepcji przez Donalda Tuska? Odpowiadając na krytykę swojej decyzji o wycofaniu kontrasygnaty w sprawie powołania neosędziego, premier tak mówił o przywracaniu w Polsce liberalnej demokracji: „prawdopodobnie nie raz popełnimy błędy lub podejmiemy działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania”. Dla wielu wyborców, którzy głosowali na samozwańczą „prodemokratyczną koalicję” w październiku ubiegłego roku, takie sformułowania są groźnym echem logiki poprzedniego rządu.
Nie powinno więc dziwić, że kampania wyborcza „uśmiechniętej Polski” kładła większy nacisk na radosne odrodzenie demokracji liberalnej niż na potrzebę „kruszenia betonu demokracji nieliberalnej”. Zmiana w kierunku bardziej bojowego języka odzwierciedla narastającą frustrację związaną z rządzeniem w okolicznościach, w których pogodzenie liberalnych zasad z potrzebą zdecydowanego działania często jest niezwykle trudne.
PiS mogło obejść potrzebę posiadania większości konstytucyjnej poprzez zignorowanie konstytucji lub wykorzystanie zdobytego Trybunału do poluzowania ograniczeń, z którymi się borykało. Obecny rząd nie ma tej swobody manewru, jeśli ma pozostać wierny deklarowanym zasadom.
Od samego początku kadencji rządu Tuska było jasne, że istnieją poważne bariery strukturalne dla realizacji ambitnych „100 konkretów na pierwsze 100 dni”. Częściowo wynikało to ze zwykłej polityki, z problemów, przed którymi staje każdy rząd, gdy jego większość parlamentarna opiera się na heterogenicznej koalicji i gdy musi współistnieć z ideologicznie wrogim prezydentem posiadającym prawo weta. Jednak zadanie przywrócenia liberalnej demokracji po okresie rządów formacji, która aktywnie niszczyła jej instytucje, okazało się czymś jeszcze trudniejszym.
Postliberalizm i jego problemy
Ćwierć wieku temu ekonomista Dani Rodrik rozważał temat „politycznego trylematu gospodarki światowej”. Problemem było to, że międzynarodowa integracja gospodarcza może mieć miejsce przy zachowaniu państwa narodowego jako jednostki politycznej, ale kosztem polityki masowej lub poprzez przeniesienie polityki masowej na poziom globalnego federalizmu kosztem państwa narodowego. Nie jest możliwe rozwiązanie, które spełniałoby wszystkie trzy cele – jeśli państwo narodowe i polityka masowa zostaną zachowane jednocześnie, będzie to działało na niekorzyść osiągnięcia międzynarodowej integracji gospodarczej.
Frustracje, które skłoniły Tuska do opowiedzenia się za potrzebą walczącej demokracji, rodzą się z podobnie problematycznego trylematu. Takie rządy stoją w obliczu żądań i zachęt do skutecznego, legalnego i szybkiego działania, ale realizacja dwóch z tych celów często wyklucza realizację trzeciego. Rząd postliberalny jest zatem strukturalnie ograniczony w swojej zdolności do reagowania na konsekwencje illiberalizmu.
Po pierwsze, rządy chcące zareagować na demontaż muszą zrobić to skutecznie, wdrażając zmiany, które cofną konsekwencje działań ich poprzedników oraz usuną lub zanegują mechanizmy szkodliwe dla liberalnej demokracji. Bez skutecznych działań przeciwko nie tylko partykularnym konsekwencjom illiberalizmu, lecz także zmianom instytucjonalnym, które w inny sposób utrwalają te konsekwencje, nie można mówić o prawdziwej i trwałej reformie postliberalnej.
Jednocześnie reformy muszą być zgodne z prawem. Nie każda illiberalna zmiana może zostać bezproblemowo cofnięta. Jedną z pułapek zastawianych przez nieliberalne rządy na tych, którzy nadchodzą po nich, jest tworzenie warunków niepewności prawnej. Wtedy same instytucje decydujące o legalności lub nielegalności działań rządu mogą być politycznie zawłaszczone. Podczas gdy rządy nie mają większości konstytucyjnej i napotykają ograniczenia w postaci znaczących podmiotów weta, zakres działań liberalnych reformatorów w sposób, który jest prawnie szczelny, może być znacznie ograniczony.
Nie musiałoby to stanowić takiego problemu, gdyby nie trzeci czynnik – potrzeba szybkiego działania. Rządy, które doszły do władzy z obietnicą uchylenia illiberalnych zmian, niekoniecznie musiały obiecywać, że zrobią to w pierwszej kolejności. Dodatkowo, biorąc pod uwagę złożoność stojących przed nimi zadań, mogą otrzymać pewien „miesiąc miodowy” zarówno od grup interesu, międzynarodowych obserwatorów, jak i swoich wyborców. Nie zmienia to jednak faktu, iż charakter illiberalnych zmian, takich jak na przykład obecność nielegalnie mianowanych sędziów, często wymaga podjęcia pilnych działań, jeśli chce się ograniczyć rozprzestrzenianie wyrządzonych szkód.
Dwie drogi naprawy demokracji po populizmie
Z proceduralnego, liberalno-demokratycznego punktu widzenia najbardziej pożądanym kierunkiem działania jest wdrożenie „szczelnych reform”, które skutecznie rozwiążą problem demontażu porządku demokratycznego w sposób prawnie niepodważalny. Biorąc jednak pod uwagę istnienie instytucjonalnych barier dla szybkiego działania i liberalno-demokratyczne przywiązanie do proceduralnej poprawności, szybkie zajęcie się tymi kwestiami nie zawsze jest możliwe.
Można zatem rozważyć dwie kompromisowe drogi rozwiązania tego problemu. Pierwsza, bardziej dramatyczna, polega na podjęciu skutecznych i szybkich działań, przecinających gordyjski węzeł postliberalnej złożoności, niezależnie od obaw prawnych. Takie działanie może być uzasadnione przez liberalnych reformatorów tym, że wynik powinien być stawiany ponad procesem. Problem tutaj stanowi to, że logika ta powiela mentalność wykonawczo-decyzyjną, która przede wszystkim napędzała illiberalizm. „Patchworkowe reformy”, które są skuteczne i szybkie, mogą sprawiać wrażenia radzenia sobie z problemami pozostawionymi przez nieliberalne rządy w krótkim okresie. Jednak powielając illiberalny modus operandi, ryzykują zastosowaniem schmittowskiej logiki „decydowania o wyjątku” jako uzasadnionego sposobu rządzenia.
Druga z opcji, mniej ambitna, to ta, gdy nowy rząd decyduje się na podjęcie tylko tych działań, które są prawnie uzasadnione i mogą być szybko wdrożone. Zachowując przy tym zasadę legalności i opóźniając bardziej ambitne działania do czasu pojawienia się możliwie sprzyjających okoliczności.
O ile jednak mało ambitna polityka „fragmentarycznych reform” pozwala uniknąć problemu powielania illiberalnego decyzjonizmu, o tyle wciąż ma ona konsekwencje dla jakości liberalnej demokracji. Jeśli kluczowe instytucje państwa pozostaną obsadzone przez osoby, które zostały powołane z naruszeniem procedur prawnych, podejmowane przez nie działania będą nadal generować nielegalne i trwałe konsekwencje. Brak szybkich postępów w przywracaniu porządku liberalnego grozi również zrażeniem wyborców, którzy wybrali postliberalny rząd z konkretnym mandatem do wycofania nieliberalnych reform, a zatem mają podstawy, by oczekiwać, że podejmie on szybkie i skuteczne działania.
Wybór Tuska
Zwrot Tuska w stronę demokracji walczącej nie wynika zatem z nagłego zainteresowania zawiłościami teorii politycznej, ale z trzeźwej kontemplacji narastających problemów, jakie postliberalny trylemat stwarza dla jego rządu. Zwiększenie pensji nauczycieli i obniżenie podatku VAT dla sektora usług kosmetycznych to pomysły, które można wdrożyć bez większych trudności. Niezależnie od heterogeniczności koalicji, zwykłą politykę z reguły prowadzi się zwykłą większością.
Spuścizna rządów PiS-u jest znacznie trudniejsza do rozwiązania. Wiele z najważniejszych kroków, które rząd musi podjąć w celu przywrócenia liberalnej demokracji, wymaga konfrontacji z instytucjami, które są przygotowane do udaremnienia proceduralnie niekontrowersyjnych działań. Zwłaszcza biorąc pod uwagę niechęć ideologicznie wrogiego prezydenta do pomocy w tej sprawie.
Wojujące podejście do politycznie zawłaszczonej Krajowej Rady Sądownictwa ma większe szanse doprowadzenia do szybkich zmian w obsadzie stanowisk sędziowskich niż rozsądna perswazja. Pozostaje jednak pytanie, czy takie podejście ostatecznie pomoże, czy też przeszkodzi w przywróceniu demokracji liberalnej.