Szanowni Państwo!
Rok temu terrorystyczna organizacja palestyńska Hamas zaatakowała obywateli Izraela – młodzież na festiwalu muzycznym, mieszkańców kibuców niedaleko granicy ze Strefą Gazy. Terroryści przez kilka godzin prowadzili obławę na ludzi i mordowali młodzież, dorosłych, dzieci. Gwałcili kobiety. Ukraińska sekcja BBC porównała ten atak do tego, co robiła rosyjska armia w Buczy.
Po kilku godzinach, kiedy do zaatakowanego terenu zbliżała się armia Izraela, terroryści z Hamasu odjechali do Gazy, zabierając ze sobą 251 zakładników. Do dziś nie uwolnili jeszcze 100 osób.
To, co wydarzyło się rok temu, wywołało reakcję, której konsekwencje nie tylko trwają do tej pory, ale i wciąż eskalują. Izrael zaatakował Strefę Gazy, podając jako swój cel unicestwienie Hamasu, aby nie stwarzał już zagrożenia w przyszłości, oraz uwolnienie zakładników. Celując w budynki, w których chowali się terroryści, zabijał jednak także ich mieszkańców czy pacjentów, bo bombardowane były też szpitale. Odcięci od świata mieszkańcy Strefy Gazy cierpią głód, nie mają swobodnego dostępu do wody.
Ostatnio, również w odpowiedzi na ataki, Izrael zaatakował inną polityczno-terrorystyczną organizację – Hezbollah. Bombardując Bejrut i inne miejsca w Libanie, zabił liderów i żołnierzy Hezbollahu, jednak jednocześnie także mieszkańców Bejrutu i innych miejsc w Libanie. Sytuacja, która zaczęła się od najazdu Hamasu, obecnie grozi więc eskalacją regionalną, bo na włosku wisi wojna z Iranem.
Jednak rok, który minął od ataku Hamasu, ma jeszcze jedną cechę – nie ma na jego temat jednej prawdy. Trudno o jedno zdanie czy jedno krótkie podsumowanie sytuacji, co do którego panowałaby powszechna zgoda. Czy Izrael broni się, czy też popełnia zbrodnie? Broni prawa do swojego państwa czy odbiera je Palestyńczykom? Chce wyeliminować terrorystów czy zdehumanizować Palestyńczyków? A może na każde pytanie odpowiedź brzmi: i jedno, i drugie?
Polityka premiera Benjamina Netanjahu budzi sprzeciw w samym Izraelu, między innymi dlatego, że jest nieskuteczna. Netanjahu budził opór jeszcze przed atakiem Hamasu, w proteście przeciw jego reformom sądowym na ulice wychodziły tłumy demonstrantów. Wojna nie sprawiła, że zmobilizowany pod flagą naród przestał widzieć wady swojego premiera. Przeciwnie, koniec wojny może oznaczać dla niego odpowiedzialność polityczną, a w przestrzeni międzynarodowej – karną.
Protestuje też Zachód, a konkretnie lewica i studenci. Część z nich przeciw polityce premiera Izraela, a część po prostu przeciw polityce tego państwa, które ich zdaniem dąży do pozbawienia prawa do ziemi Palestyńczyków. Postulaty bywają tak formułowane, że można uznać je za antysemickie. Z perspektywy tych ludzi Izrael to państwo zbrodnicze, które jest winne ludobójstwa.
Protesty antyizraelskie i propalestyńskie sprawiły, że przesunęły się także granice tego, co jest akceptowalne, kiedy mowa o Izraelu i Palestynie. Hasło: From the river to the sea Palestine must be free, które oznacza postulat nieistnienia państwa Izrael, bo zajmuje ono terytorium właśnie między rzeką Jordan a Morzem Śródziemnym jeszcze niecały rok temu w Polsce szokowało. Było tak, kiedy niosła je na transparencie pochodząca z zagranicy uczestniczka demonstracji przeciw bombardowaniu Gazy. Teraz to hasło jest oswojone, można je uznać za głos w ulicznej debacie, która spiera się o znaczenie tego, co dzieje się w Gazie i Izraelu. Ci, którzy ujmują się za Palestyńczykami żyjącymi na okupowanych terenach, tłumaczą poparcie, którym cieszy się wśród nich terrorystyczny Hamas. A inni z kolei podkreślają, że Hamas terroryzuje także samych Palestyńczyków. Z drugiej strony jest pytanie, czy krytyka Izraela to antysemityzm.
W nowym numerze „Kultury Liberalnej” podsumowujemy ten straszny rok na Bliskim Wschodzie. W Gazie, w Izraelu i jego ostatnie tygodnie w Libanie, chociaż konsekwencje wojny Izraela z organizacjami terrorystycznymi sięgają znacznie dalej.
Konstanty Gebert, publicysta „Kultury Liberalnej”, pisze: „Rok po masakrze 7 października jasne jest, że wojna Rosji i Iranu w Syrii, Arabii Saudyjskiej w Jemenie czy Erytrei i rządu centralnego w Etiopii – a w każdej zginęły setki tysięcy cywili – nie budzą ułamka tego zainteresowania, co wojna w Gazie. W tym konflikcie nie chodzi bowiem o to, co jest robione, tylko przez kogo. To Izrael jest atakowany, a nie jego czyny – choć rzecz jasna czyny godne potępienia potępiać należy, niezależnie od tego, przez kogo popełnione”.
Dr Dominika Blachnicka-Ciacek, socjolożka z Uniwersytetu Warszawskiego i badaczka zajmująca się między innymi Palestyną, pyta, czy izraelskie prawo do obrony uzasadnia każdy sposób prowadzenia wojny. Pisze: „Nie, to nie jest wojna jak każda inna. Nie, nie na każdej wojnie giną cywile w takiej skali i proporcji. Prześladuje mnie pytanie, co mówią matki w Gazie swoim dzieciom, gdy kładą je spać. Że wszystko będzie dobrze? Że ten koszmar się skończy? Że kiedyś wrócą do swoich domów i pokojów? Według raportów ONZ OCHA 66 procent budynków, czyli 227 591 zostało zniszczonych i odbudowa Gazy zajęłaby 80 lat. Ile kolejnych pokoleń Palestyńczyków będzie pamiętać tę katastrofę? I co będzie dalej z Gazą?”.
Karolina Wójcicka, dziennikarka „Dziennika Gazety Prawnej”, która zajmuje się Bliskim Wschodem, analizuje politykę premiera Izraela i jego sposób odpowiedzi na atak Hamasu, a potem Hesbollahu: „Ostatnie dwanaście miesięcy pokazało, że Izrael stracił status państwa wyjątkowego. Przez największe metropolie przetoczyły się propalestyńskie protesty, a izraelską strategię w Gazie pod lupę wzięły poważne instytucje międzynarodowe, grożąc wydaniem nakazu aresztowania premiera Benjamina Netanjahu i ministra obrony Jo’awa Galanta. Otwarcie kolejnego frontu może jeszcze bardziej zniechęcić społeczeństwa Zachodu do tego kraju”.
Jakub Woroncow, historyk, publicysta, badacz ekstremizmów politycznych i radykalizacji, pisze o wpływach radykalnych środowisk propalestynskich i antyizraelskich na protestujących przeciw wojnie w Gazie i na media. „Antysemityzm w Polsce jest z powodu bagażu historycznego skompromitowany jako doktryna. Narracje antysyjonistyczne znajdują jednak zwolenników wśród lewicowych radykałów. Powiązania części protestujących z cichymi ambasadorami Hamasu, Hezbollahu i Palestyńskiego Dżihadu nadają całej sprawie zupełnie innego tła”.
Życzę dobrej lektury,
Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin, zastępczyni redaktora naczelnego „Kultury Liberalnej”