Przeszło stuletnia seria wydawnicza Biblioteka Narodowa (niemająca – wyjaśnić może warto – nic wspólnego z Biblioteką Narodową jako instytucją, wydawana przez Ossolineum) wciąż istnieje! Ściślej mówiąc – aktywnie istnieje pierwsza seria Biblioteki Narodowej, w której publikowane są utwory z obszaru literatury polskiej. Seria druga, obejmująca resztę świata, od kilku lat pozostaje w uśpieniu, ale nie tracimy nadziei [1]. Tymczasem w serii pierwszej prowadzi się politykę uwspółcześniania zasobu. Niegdyś, w XX wieku, rzadko ukazywały się w niej dzieła autorów urodzonych po roku 1850, natomiast obecnie zaszczytu literackiej kanonizacji (tym bowiem jest bycie opublikowanym, a znacznie rzadziej – opublikowaną, w „be-ence”) dostępują głównie osoby urodzone po roku 1900.
Ale bez przesady z tymi nowinkami! Co prawda do bibliotekonarodowego kanonu weszli w ostatnim ćwierćwieczu na przykład Marek Hłasko, Stanisław Grochowiak, Kazimierz Wyka, Teodor Parnicki, Tadeusz Konwicki, Tadeusz Różewicz, Kazimierz Brandys, Wisława Szymborska, a nawet Stanisław Lem (któremu chciano zrobić prezent na stulecie urodzin, choć sprawa troszeczkę się opóźniła z powodów najściślej obiektywnych), to jednak najnowszy tom serii pierwszej poświęcony jest Henrykowi Sienkiewiczowi. Gości on w niej zresztą nie po raz pierwszy i nawet nie po raz drugi, lecz już po raz piąty. W tomie 231. ukazał się wybór jego nowel i opowiadań, w tomie 270. – „Krzyżacy”, w tomie 298. – „Quo vadis”, w tomie 301. – „Bez dogmatu”, a teraz w tomie 345. otrzymaliśmy „Ogniem i mieczem”. Tom 231. ukazał się w 1979 roku, co znaczy, że twórca „Trylogii” musiał czekać w zaświatach ponad sześćdziesiąt lat, zanim wprowadzono go do Polish Literary Hall of Fame.
Przytaczam te wszystkie fakty i liczby po to, aby uprzytomnić sobie i osobom czytającym ewentualnie ten felieton, z jakimi skalami czasowymi mamy tutaj do czynienia. W kulturze, w której czas trwania i oddziaływania znaczących wydarzeń mierzy się już nawet nie w sezonach, ale w dobach, takie skale są trudne do ogarnięcia. Ars longa, vita brevis – to wytarte do całkowitej przejrzystości powiedzonko dawnych inteligentów wciąż ma żywy sens, przynajmniej gdzieniegdzie.
Trzeba podkreślić, że z owych pięciu wzorcowych (zgodnie z założeniami serii BN) edycji dzieł Sienkiewicza aż cztery, włącznie z najnowszą, przygotował jeden z najlepszych znawców jego życia i twórczości, Tadeusz Bujnicki (przy „Ogniem i mieczem” wsparli go dwaj inni uczeni, którzy zadbali o przypisy i filologiczną konstytucję tekstu). Jakość edycji jest tym samym zagwarantowana i dlatego reszty niniejszego tekstu nie mam zamiaru poświęcać na dyskusję z jej zawartością.
Pozycja Henryka Sienkiewicza w historii literatury polskiej jest szczególna. Należy on do bardzo wąskiego grona tych jej twórców, których nie da się zignorować, myśląc o niej w jakikolwiek sposób. Jego obecność w piśmiennictwie, w kulturze, w świadomości jednostek i świadomości zbiorowej narodu jest od ponad stu lat tak przemożna, że chyba tylko Mickiewicz może niekontrowersyjnie stawać z nim na równi. Znaczenie to widać choćby w tak protokolarnym aspekcie, jak liczba wydań tekstów obu tych autorów, idąca w setki, jeśli nie w tysiące. Gdyby żyli współcześnie i gdyby mieli dobrych agentów, zbiliby na swoim pisaniu spore kwoty. Sienkiewicz zresztą doczekał się pod koniec życia niezłych gratyfikacji, w odróżnieniu od Mickiewicza, który przez niemal całe dorosłe życie klepał biedę z liczną rodziną (ale za to w BN ma aż dwanaście własnych tomów).
Mickiewicz jest jednak o wiele mniej dyskusyjny od Sienkiewicza. Czepiano się czasami jego życia osobistego i niektórych wyborów ideowych, lecz jego twórczość miała i nadal ma opinię raczej jednoznaczną – to absolutne mistrzostwo. Raczej nie było poważnego komentatora, który zarzuciłby Adamowi braki artystyczne lub warsztatowe. O pisarstwie Sienkiewicza pisano inaczej. Chwalono go za wszystko, co napisał, i za wszystko krytykowano. Debaty o jakościach i wartościach jego utworów stanowiły przez długi czas jeden z ważnych nerwów polskiego życia intelektualnego. Suponowano zarówno to, że zbudował Polakom wizję dziejów narodu i ich sensu, jak i to, że im tę wizję zniekształcił, zaburzył albo i zburzył. Twierdzono, że jest geniuszem artystycznej polszczyzny, ale twierdzono też, że jest jej fałszerzem i szkodnikiem. Publiczność masowa w XX wieku miała zaś te wszystkie dyskusje w niedużym poważaniu i czytała Sienkiewicza zawsze i wszędzie. Ubiegłowieczna polska powieść historyczna jest, można rzec, zbiorem przypisów do Sienkiewicza, przy czym przypisy, które stworzył do niego Teodor Parnicki, różnią się ogromnie od tych, którymi opatrzyła go Zofia Kossak-Szczucka. Fakt, że obecnie Sienkiewicz pojawia się w chaosie publicznej komunikacji głównie przy okazji kolejnych reform przedmiotu szkolnego o nazwie „język polski” i zasad zdawania egzaminu dojrzałości, świadczy mniej o nim, a bardziej o niejakim uwiądzie tej komunikacji. A same reformy, mimo że coraz większe, wciąż uwierają. Natomiast literaturoznawcy nadal nie ustają w badaniach jego życia i dzieła (mimo że ich sytuacja jest trudna, pracują bowiem w cieniu piramidy dotychczas powstałych tekstów na ten temat), lecz to, co dziś piszą, rzadko przedostaje się do świadomości mediów i ich odbiorców.
Kwitowanie tego stanu rzeczy kolejnym pełnym niesmaku wzruszeniem ramion i westchnieniem nad nędzą naszych czasów byłoby jednak zbyt proste. Może lepiej zastanowić się przez chwilę nad tym, co i czy cokolwiek może zająć niszę kulturową, którą od połowy XIX do mniej więcej końca XX wieku zajmowała historyczna powieść epicka. Utwory produkowane pod szyldem „powieść historyczna” powstają dziś w wielkich ilościach, jest jednak oczywiste, że ich oddziaływanie nie stanowi nawet mierzalnego ułamka siły, z jaką działali kiedyś Sienkiewicz, Walter Scott, Tołstoj, obaj Dumasowie, a jeszcze i Umberto Eco.
Możliwe, że żadna w ogóle forma twórczości literackiej nie urządza obecnie wnętrza świadomości większości ludzi w istotniejszy sposób. Świadomością tą rządzą przepływy pseudoinformacyjne regulowane bieżącą polityką bigtechów (zainteresowanych wyłącznie maksymalizacją zysku) i gwałtownie narastającym, słabo przewidywalnym wpływem mechanizmów sztucznej inteligencji. Formy tych przekazów wykluczają, a co najmniej utrudniają kreowanie jakichkolwiek dłuższych wypowiedzi i konstrukcji złożonych semantycznie. Jest to komunikacja momentalna – krążące w niej treści mają uchwytne znaczenie tylko w chwili, gdy powstają i zaczynają być przekazywane. Wystarczy przejrzeć posty sprzed kilku tygodni na dowolnym medium posługującym się pismem, aby przekonać się, że większość z nich jest już niezrozumiała, dotyczą bowiem wydarzeń, które zdążyły zatrzeć się w pamięci użytkowników. W tak funkcjonującym uniwersum komunikacyjnym reaktywowanie treści z odległej przeszłości staje się na ogół ogłaszaniem ciekawostek, które przykuwają uwagę odbiorców nie dłużej niż informacje i emocje bieżące. (Fiasko polityki pamięci historycznej, którą prowadzono w Polsce w latach 2015–2023, wynika w sporej mierze właśnie z tych zjawisk). Gdyby Sienkiewicz ogłaszał dziś kolejne odcinki „Trylogii” na koncie w jakimś soszjalu, miałby zapewne sporo polubień i przekazań, ale mało prawdopodobne, że zostałby medialnym „panditem” (mogłoby się to udać raczej Stanisławowi Brzozowskiemu, który efektownie wykłócałby się tam ze wszystkimi o wszystko).
Przestrzeń naszej intelektualnej wyobraźni uległa pod wpływem mediów cyfrowych i polityk zarządzania nimi radykalnemu spłaszczeniu w wymiarze historycznym. Powróciliśmy pod tym względem do przednowoczesności, a zapomnieliśmy o nowoczesności, której ważnym składnikiem była, nieco paradoksalnie, skłonność do budowania swoich licznych tożsamości na uświadomionym i przepracowanym intelektualnie procesie dziejowym. Również z tego powodu projekty literackie w stylu Sienkiewicza miałyby obecnie małe szanse powodzenia. Trwanie zastępujemy momentem, pamięć – wrażeniem, rozum – emocją. Jeden ze speców od AI powiedział niedawno w rozmowie prasowej, że dla sztucznej inteligencji, kiedy stanie się ona bytem w pełni suwerennym, ludzie będą tym, czym dla ludzi są koty – istotami stowarzyszonymi, którym wydaje się, że kierują swoimi partnerami, podczas gdy w rzeczywistości od nich zależą. Ta animalna metafora wydaje się nader trafna, również dlatego, że coraz wyraźniej rezygnujemy z budowy naszej egzystencji w szerokim mentalnie horyzoncie czasowym na rzecz życia jedynie bieżącą chwilą – a to właśnie uchodzi za cechę właściwą dla większości zwierząt.
Przypisy:
[1] Pisząc ten tekst, nie znałem jeszcze planu Wydawnictwa Ossolineum na jesień. Pod koniec września w drugiej serii Biblioteki Narodowej ukazały się opowiadania Isaaca Bashevisa Singera (przeł. Mariusz Lubyk, Michał Friedman, Monika Adamczyk-Garbowska), a w grudniu ma się w niej pojawić „Robinson Cruzoe” Daniela Defoe (przeł. Józef Birkenmajer, Michał Lachman).
Książka:
Henryk Sienkiewicz, „Ogniem i mieczem”, wstęp Tadeusz Bujnicki, opracowanie Jerzy Axer, Ryszard Koziołek, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 2023, s. CCXXIII+1084, 1 karta tablic złożona luzem, Biblioteka Narodowa, seria I nr 345.