„Coś niebywałego!”, zakrzykuje Dariusz Nowacki w „Gazecie Wyborczej” po lekturze powieści „Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców” – debiutu Jula Łyskawy. Justyna Sobolewska na łamach „Polityki” wręcza jej 6 gwiazdek, pisząc, że to „niewyczerpana powieść” w ten sposób nawiązując do opus magnum Davida Fostera Wallace’a „Niewyczerpany żart”. Warto podkreślić, że w przypadku prozy polskiej „recenzje” literackie w „Polityce” rzadko, a w przypadku debiutów chyba w ogóle, nie są opatrywane maksymalną liczbą gwiazdek. Ba! – nawet dzieła Thomasa Bernharda, Elfriede Jelinek, Petera Handkego nie otrzymały tak wysokiego ratingu w tym niewątpliwie wpływowym piśmie. Podobnie – żeby być bliżej amerykańskiej poetyki i zaszytych tropów w powieści Łyskawy – takiego zaszczytu nie dostąpiło wiele dzieł takich pisarzy jak: Jonathan Franzen, David Foster Wallace (5 gwiazdek za „Bladego króla”), Thomas Pynchon (zaledwie 5 gwiazdek za kultowe, arcydzielne „49 idzie pod młotek”), Cormac McCarthy, Toni Morrison, Maggie Nelson, Don DeLillo i wielu innych tytanów i tytanek amerykańskiej literatury.
Dlaczego tyle o tym piszę? Otóż wszyscy, którzy funkcjonują w bańce „literacko-kulturalnej”, wiedzą, że to właśnie gwiazdki są głównym źródłem ekscytacji, względnie dramatów, w rodzimym polu literackim, mają olbrzymie przełożenie na ewentualne nominacje do nagród literackich, zaproszeń na konferencje i festiwale, bo przecież nie długaśne krytyczne analizy.
Czy to wszystko oznacza, że w przypadku Łyskawy mamy do czynienia z arcydziełem, które za chwile podbije świat? Przyjrzyjmy się głębiej jego debiutowi.
Magiczne puzzle
„Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców” jest dużą powieścią – objętościowo, strukturalnie i fabularnie. Łyskawa nowatorsko (jak na dokonania literatury języka polskiego) buduje złożoną, bogatą narrację o piekielnie precyzyjnej konstrukcji. To proza na wskroś amerykańska – nie tylko z powodu osadzenia w Stanach Zjednoczonych samej akcji, ale przede wszystkim dlatego, że amerykańskie są jej styl, konstrukcja, motywy i użyte zabiegi literackie. Naszpikowana jest też odniesieniami do amerykańskiej historii i kultury. W tym wymiarze to wyjątkowa, ze wszech miar świetna powieść.
O czym opowiada? „Prawdziwa historia…” jest przewrotną, potraktowaną z ironią i humorem, sagą rodu Hartów, żyjących w fikcyjnym, prowincjonalnym amerykańskim miasteczku Copperfield. Ale – co trzeba podkreślić – mamy tu też wątki i bohaterów potraktowane ze śmiertelną powagą. Potrafią one chwycić za gardło i zbudować najwyższy stopień napięcia – jak choćby historia drwali, którzy pracowali w służbie słynnego na całe miasteczko warsztatu stolarskiego Hartów, czy opis dzieciństwa Priscilli Priessnitz (o tej bohaterce za chwilę).
Fabuła powieści rozciąga się od 1898 do 2022 roku i jest pozornie nielinearna. Piszę „pozornie” dlatego, że poszczególne rozdziały działają jak magiczne puzzle, które szybko – w służbie czytelności i utrzymania napięcia u czytelniczki – wskakują na swoje miejsce. Dla porównania z prawdziwie nielinearną i przy okazji diachroniczną narracją mamy do czynienia w „Niewyczerpanym żarcie” D.F. Wallace’a czy w świetnej, przejmującej powieści świeżo upieczonej noblistki Han Kang „Nadchodzi dziecko” [1]. Łyskawa nie idzie jednak tak daleko, jak ci pisarze. Dzięki sprytnie pochowanym bridge hangerom wywołuje u czytelnika poczucie ekscytacji i niejako „zmusza” go do szybkiej, nieprzerwanej lektury – słowem, tej książki nie da się odłożyć. Szczere brawa i tu!
Centralnym motywem powieści jest owiana tajemnicą historia Jeremy’ego Harta, ostatniego przedstawiciela pięciopokoleniowego rodu słynnych (oczywiście wyłącznie w skali prowincjonalnego Copperfield) stolarzy. Jeremy zdradza swoją klasę społeczną i zamiast uprawiania rzemiosła wybiera tworzenie sztuki, w czym staje się na tyle dobry, że podbija cały świat. Tę zdradę płaci odrzuceniem przez ojca. Ostatecznie Jeremy dokonuje swojego „powrotu do Reims” – na chwilę znów przyjeżdża do Copperfield, żeby spojrzeć raz jeszcze na umierającego ojca, warsztat i peryferie świata, w którym stawiał swoje pierwsze kroki, po czym natychmiast stamtąd ucieka i zaszywa się pod fikcyjnym nazwiskiem w przyjemnym hoteliku nad oceanem. Jako dojrzały artysta, zdobywszy uznanie najbardziej wpływowych krytyków, marszandów i kolekcjonerów, Jeremy tworzy niepokojące dzieła. Oddziałują one tak silnie, że niektórych odbiorców potrafią przyprawić nawet o zawał czy zapaść. Artysta niezwykle skrupulatnie (i skutecznie) dba o swoją prywatność – jest zupełnie nieuchwytny dla dziennikarzy, marszandów i wszelkiej maści wielbicieli. To artysta widmo.
Ironia, żart i złośliwości
W tym momencie na scenę wkracza Priscilla Priessnitz, która także pierwsze lata spędziła w Copperfield. Jest osobą dotkniętą głęboką traumą – choroba psychiczna matki, którą ojciec latami ignorował, skończyła się śmiercią jej młodszego brata. Chora matka w przypływie szaleńczej wizji zalała swoje dziecko od stóp do głów złotą farbą. Po tym tragicznym wydarzeniu ojciec wysyła nastoletnią Priscillę do dalszej rodziny. Czule się z nią żegna i od razu po odjeździe autobusu wiesza się w rodzinnym domu Priessnitzów.
Dorosłym życiem Priscilli rządzi obsesja na punkcie sztuki i osoby Jeremy’ego Harta. Poświęca całe swoje życie, aby go odnaleźć, tropi latami każdy ślad jego obecności i twórczości; wszystko to z mizernymi rezultatami. Tę porażkę jednak przekuwa w intrygujące dzieło „Demon drewna” (Jeremy Hart jest rzeźbiarzem, który korzysta wyłącznie z drewna). Dzieło Priessnitz Łyskawa niezwykle zgrabnie i znowu, bardzo precyzyjnie w ujęciu całej konstrukcji powieści, wszywa w fabułę tak, że staje się ono autonomicznym i ważnym głosem całej narracji. „Demon drewna” to misterna kombinacja krytyki sztuki i autobiografii – można się tu doszukiwać ironicznych (choć bez cienia krytyki czy dialogu) nawiązań do autobiograficznego nurtu pisarstwa eseistycznego, których przykładem mogą być książki takich amerykańskich pisarek jak: Maggie Nelson [2], Anne Boyer [3] czy Claire Dederer [4]. Zdaje mi się, że w tej części „Prawdziwej historii…” Łyskawa potraktował niezwykle łaskawie swoją bohaterkę, unikając ironii, żartu i złośliwości, których na kartach powieści jest naprawdę wiele. Chciałbym kiedyś przeczytać dzieło prozatorskie wyłącznie jej poświęcone.
Tych żartów i ironii jest najwięcej we fragmentach, które są zapisem programu radiowego stacji Copperfield. Łyskawa zgrabnie, ale – podkreślmy to ponownie – niezwykle przejrzyście pokazuje chaos międzyludzkiej komunikacji, niewiarygodność mediów, które stają się wyłącznie platformą zabawy ulepionej z amalgamatu faktów, szalonych teorii spiskowych, zabójczych skrótów i uproszczeń. Dosięga nas tutaj również groza polityki, która już nawet nie stara się pudrować własnego cynizmu i pustki, co jednak także, dla prowadzących tę audycję i zapewne ich odbiorców, jest przedmiotem zabawy i źródłem wyczerpanego (w literaturze) do cna żartu.
Kim jest tytułowy Jeffrey Waters, zdradzić nie mogę – byłby to zbędny i psujący lekturę tak zwany spoiler. Zresztą i tak nie da się o wszystkim w dziele Łyskawy napisać. Motywów i wątków jest tu tyle, że nie sposób ich w sposób wyczerpujący przedstawić.
Dzieło jednorazowego użytku
Muszę szczerze wyznać, że przy pierwszym czytaniu „Prawdziwa historia…” mnie również wciągnęła bez reszty i zachwyciła, czego wyraz dałem natychmiast po lekturze, pisząc „szybki” post na facebooku, ironicznie opatrując ten wpis pięcioma gwiazdkami. Ironicznie nie w stosunku do dzieła, tylko do rate’ingowania gwiazdkami, piórkami i bóg wie czym jeszcze tak zwanych recenzji literackich. Bo przecież krytyka literacka to nie kompulsywna, taśmowa produkcja gwiazdek i pocztówkowej objętości recenzji – wymaga trawienia, namysłu, przeżycia głębszego niż radość po zakupie nowego telefonu.
Właśnie dlatego – nie odwołując swoich zachwytów – chcę krytycznie podejść do niewątpliwie unikalnego dzieła Łyskawy. „Prawdziwa historia…” to wielowątkowa powieść, która potrafi porwać bez reszty, zachwycić – zwłaszcza, jak w moim przypadku, przy pierwszej lekturze. W tym tkwi jednak paradoksalnie również jej słabość, a raczej dwie słabości.
Po pierwsze, jest to dzieło, by tak rzec, jednorazowego użytku. Dlaczego? Otóż niezwykła staranność autora w budowaniu przejrzystości i czytelności powieściowej konstrukcji służy koniec końców manipulacji osobą czytelniczą. Dla oczytanego odbiorcy dużą radość sprawia tropienie i rozkodowywanie zaszytych w powieści tropów i odniesień do popkultury i wielkiej literatury. Czy znajdziemy tu Pynchona? Oczywiście! Czy znajdziemy Wallace’a? Bez trudu. Czy całość (w ujęciu fabularnym, nie konstrukcyjnym) nie przypomina dzieł Franzena – a jakże! Tylko to wszystko jest igraszką, bowiem główną osią tej powieści nie jest dialog z tymi dziełami albo próba zbudowania krytycznej, niewygodnej wizji świata czy kondycji kultury, ale zaskoczenie, napięcie i zabawienie osób czytelniczych.
W XXI wieku, zwłaszcza w literaturze amerykańskiej (polecam miażdżącą krytykę obiegu literackiego w Stanach w wykonaniu Rebeki F. Kuang w kapitalnej powieści „Yellowface” [5]), zastosowana przez Łyskawę prezentacja historii kobiet spotkałby się ze sporymi problemami na etapie redakcji i miałaby trudność na etapie (obowiązkowej w Stanach) oceny speców od tropienia w książkach kulturowych, etnicznych czy genderowych niepoprawności.
Wszystkie kobiety tej powieści są bowiem tłem dla sprawnie skonstruowanej i do bólu patriarchalnej opowieści męskiego rodu stolarzy. Nawet pozornie wyzwolona, ale chyba bardziej dojmująco samotna i pogubiona, postać Priscilli Priessnitz jest zbudowana tak, żeby podkreślić wyjątkowość Jeremy’ego Harta – geniusza sztuki, nieuchwytnego, fascynującego widma. Ostatecznie autorka „Demona drewna” ginie, najprawdopodobniej śmiercią samobójczą. Całe jej życie podporządkowane było obsesji na punkcie wyobrażanego, białego, uprzywilejowanego mężczyzny, którego nie może dosięgnąć – tak fizycznie, jak i intelektualnie. Słowem słaba, pobita przez życie kobieta pożąda wielkiego artysty.
Z kolei kobiety z rodu Harta mogą co najwyżej prowadzić bar (kupiony przez twardego jak skała założyciela rodu) – centrum miejscowych plotek. Ich całe życie rozgrywa się na prowincji – w granicach ich języka i świata, które dyktowane i sterowane są przez mężczyzn, patriarchów rodu, a ich największym dokonaniem jest sprzedawany w barze owocowy placek, nie mający sobie równych (wyłącznie w Copperfield, rzecz jasna). Kobiety – poza (re)produkcją kolejnych pokoleń wybitnych stolarzy, nie mają żadnego przełożenia na istotę i wymowę narracji tej powieści. Ostatecznie jedna z nich, Meg Hart, nawet nie próbuje odczytać listów, które przesyła jej Wielki Artysta Jeremy. Skupia się bardziej na liczeniu papierosów, które na zapleczu baru wydziela sobie na każdy dzień ciężkiej fizycznej pracy w trybie dwunastogodzinnych zmian w barze podarowanym jej przez starego Harta.
Jedyną kobietą, która opuszcza magiczny świat Copperfield jest Peg Logan, żona jednego z drwali. Ale tu także jej decyzja ma charakter skrajnie negatywnej motywacji – otóż podyktowana jest zdradą jej męża, którą Peg w pewnym momencie odkrywa. Słowem i tu lokowanie kobiet w świecie sterowane jest postawą mężczyzn.
Po drugie, świetnie, żeby nie powiedzieć wirtuozersko rozpisane są te partie książki, które opowiadają historię dwóch drwali. Z magicznego Wzgórza Johnsona położonego na obrzeżach Copperfield, tego niewyczerpanego (przez ponad sto lat!) zasobu drzew, w ciszy i pokorze dostarczają oni materiał warsztatowi Hartów. Nie ma jednak w tej opowieści żadnych klasowych pęknięć czy napięć – Copperfield funkcjonuje poza klasami, wszystkie linie podziału są zasypane, każdy bez wyjątku bohater w zgodzie z innymi (a nawet z wdzięcznością wobec innych) zajmuje przypisane mu miejsce w społecznym uniwersum miasteczka. Narrator załatwia to prostym trikiem – ci ludzie kochają swoją pracę i tyle, nie mogą sobie nawet wyobrazić świata i pozycji wykraczających poza tę przestrzeń.
Myślę, że mój ambiwalentny zachwyt powieścią Łyskawy (liczba pojedyncza z premedytacją podkreślana) bierze się z łatwości lektury, która w licznych partiach wzniesiona jest na barkach ukochanych przeze mnie pisarzy – ale nie po to, żeby widzieć dalej, przesuwać horyzont, tylko po to, żeby bawić i rozbrajać czujność osób czytających. Łatwość lektury nie jest zarzutem, ale czytelność i przejrzystość – ta literacka matka manipulacji – już tak. Zastosowane środki literackie (styl, język i konstrukcja) i imponująca sprawność grania konwencjami są niewątpliwie mocnym i świeżym powiewem w polskiej literaturze najnowszej. Ta powieść jest zbudowana w rejestrach, w jakich polszczyzna nie poruszała się chyba nigdy. Ale koniec końców jest grą, zabawą, żartem, a ja (znowu podkreślam liczbę pojedynczą, wygłaszając ten osąd) nie podzielam słynnego zdania Noblistki z Krakowa, że literatura jest najlepszą zabawą, jaką wymyśliła ludzkość. Przynajmniej ja – zabawy nie szukam, rzeczywistość dostarcza mi jej aż nadto, co z tego, że w ponurym, śmieszno-przerażającym wydaniu.
Bo zabawa, żart czy pastisz w sztuce – jak pisał Mark Fisher [6] – obsadza nas co najwyżej w roli konsumentów, którym kapitał wybija z ręki wszelkie narzędzia krytyczne, bo nim się obejrzymy wciąga je, zabawę i żart, w swoje ciągle rosnące pole rażenia. Między innymi dla tego w kwestii literatury stoję na pozycjach, o których pisała Doris Lessing (z zachowaniem pełnego szacunku dla poglądów biegunowo odmiennych):
„[fundamentalną kwestią jest to, że] książka żyje własnym życiem, wydaje owoce i skłania do refleksji i dyskusji jedynie wtedy, gdy jej struktura, kształt i intencja pozostają niezrozumiałe, ponieważ chwila zrozumienia struktury, kształtu i intencji książki jest także tą chwilą, w której nie da się już nic więcej z niej wydobyć” [7].
Ile dałbym zatem gwiazdek „Prawdziwej historii Jeffreya Watersa i jego ojców”? Od czterech do nieskończoności (niewyczerpany żart, rzecz jasna). Ale tylko za pierwszą lekturę tej wysmakowanej, pochodzącej spoza „planety Polska” powieści. Bez cienia ironii powiem tak: bawcie się dobrze! Nie ma przecież nic zdrożnego w konsumowaniu literatury.
Przypisy:
[1] Han Kang, „Nadchodzi dziecko”, przeł. Justyna Najbar-Miller, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020.
[2] Maggie Nelson, „Argonauci”, przeł. Kaja Gucio, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020; Maggie Nelson, „Czerwone fragmenty”, przeł. Anna Gralak, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021.
[3] Anne Boyer, „Obumarła”, przeł. Karolina Iwaszkiewicz, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021.
[4] Claire Dederer, „Potwory. Dylemat fanki”, przeł. Dorota Komorowska-Saga, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2023.
[5] Rebecca F. Kuang, „Yellowface”, przeł. Grzegorz Kumerski, Fabryka Słów, Lublin 2023.
[6] Mark Fisher, „Kapitalizm realistyczny. Czy nie ma alternatywy?”, przeł. Andrzej Karalus, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2020.
[7] Wstęp autorki (z 1973 roku) do: Doris Lessing, „Złoty notes”, przeł. Bohdan Maliborski, Wielka Litera, Warszawa 2014.
Książka:
Jul Łyskawa, „Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024.