Dwa lata temu córka ustępującego prezydenta Rodrigo Duterte, 44-letnia Sara, zamiast wstąpić w szranki wyborcze w zastępstwie ojca, któremu konstytucja daje jedną sześcioletnią kadencję, nieoczekiwanie zgłosiła swą kandydaturę na wiceprezydentkę u boku niemal 70-letniego Ferdinanda Marcosa juniora.

To syn byłego dyktatora, który przez 20 lat rządził archipelagiem żelazną ręką, aż został w końcu w 1987 roku obalony przez masowe pokojowe demonstracje. Był głównym politycznym przeciwnikiem Rodrigo Duterte, który zasłynął z oficjalnej sankcji dla mordowania domniemanych handlarzy narkotykami. Za jego kadencji zginęły tysiące ludzi, a byłemu prezydentowi grozi dziś proces za zbrodnie przeciw ludzkości.

Szekspir na Filipinach

Wspólny start wyborczy jego córki z arcywrogiem Marcosem był politycznym odpowiednikiem pojednania Capuletich i Montekich. Społeczeństwo Filipin, po latach politycznych, etnicznych i dynastycznych konfliktów, zareagowało entuzjazmem. Przy 83-procentowej frekwencji Ferdynand i Sara zdobyli, po raz pierwszy od obalenia Marcosa seniora, absolutną większość głosów.

Na Filipinach prezydenta i wiceprezydenta wybiera się oddzielnie, co walnie się przyczynia do stanu permanentnego konfliktu politycznego. Wtedy, po raz pierwszy od 2004 roku, prezydent i wiceprezydent startowali z poparciem tej samej partii — marcosowskiej Chrześcijańskiej Muzułmańskiej Demokracji, łączącej dwa główne wyznania panujące na wyspach. Do powszechnej szczęśliwości brakowało jedynie połączenia ognia z wodą.

Powszechna szczęśliwość nie trwała długo. W minioną sobotę pani wiceprezydent oznajmiła, że wynajęła zabójcę, by zamordował prezydenta wraz żoną oraz jego kuzyna, przewodniczącego parlamentu Martina Romualdeza, jeżeli by jej coś się miało stać.

„To nie żart. Wydałam rozkaz: Jeśli zginę, to nie spocznij, aż ich zabijesz. A on odpowiedział: Tak”, relacjonowała wiceprezydentka, która już wcześniej twierdziła, że prezydent szykuje na nią zamach. Być może wszystko to należy przypisać ekspresyjnemu językowi Sary: jej własny ojciec określił ja mianem „histeryczki”, gdy oznajmiła, nie podając żadnych szczegółów, że w przeszłości została zgwałcona.

Z kolei na spotkaniu ze społecznością LGBT stwierdziła, że jest jej częścią, bo identyfikuje się jako mężczyzna. W każdym razie policja zwiększyła obstawę prezydenta, który zresztą udał się z podróżą zagraniczną, sprawiając wrażenie, że nie traktuje gróźb zbyt poważnie. Stwierdził jedynie, że „nie dopuści, by się ten zbrodniczy spisek powiódł”.

Już groźniej zabrzmiała zapowiedź, że policja redukuje obstawę wiceprezydentki, która zresztą dużo bardziej poczuła się dotknięta tym, że nie została zaproszona na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, w skład której wchodzi. Zażądała wyjaśnień i przedstawienia jej protokołów z posiedzenia.

Gdy zaś wiceminister sprawiedliwości oznajmił, że zostanie wezwana na przesłuchanie jako „mocodawczyni spisku”, odparła z oburzeniem, że jej słowa „złośliwie wyrwano z logicznego kontekstu”. Miała na celu jedynie  zwrócenie uwagi na to, że obawia się o swoje życie. „To miała być moja zemsta zza grobu” na głowie państwa, stwierdziła. Przypomniała, że wszak publicznie groziła, że odetnie głowie głowę, a także, że wykopie szczątki jego ojca z grobowca i wrzuci je do morza, a niczego takiego nie zrobiła.

Wzajemne oskarżenia o korupcję, oszczerstwa i… bycie narkomanem

Szczegóły grożącego jej jakoby spisku pozostały wszelako nieznane. Już bardziej zrozumiałe jest, dlaczego „zemsta zza grobu” miała objąć też Romualdeza. W parlamencie toczy się  bowiem dochodzenie w spawie rzekomych malwersacji, jakich Duterte miała się dopuścić przy użyciu funduszy „tajnych i wywiadowczych”, przyznanych jej jako wiceprezydentce oraz ministrze oświaty.

Tej ostatniej funkcji się zrzekła już kilka miesięcy temu, ale z funduszy trzeba było się rozliczyć. Zeznający przed komisją śledczą współpracownicy Duterte kolejno doznawali zasłabnięć, a jej szefowa sztabu wylądowała nawet w parlamentarnym areszcie (jest coś takiego) za obrazę Izby. Nikogo wszelako, jak się wydaje, nie dziwiło, że minister oświaty potrzebuje funduszy tajnych, o wywiadowczych już nawet nie wspominając.

Duterte twierdzi, że to wszystko spisek Romualdeza przeciw niej. Obserwatorzy polityczni podejrzewają, że i ona, i jej oskarżyciele mogą mieć w tej sprawie rację – tym bardziej, że zbliżają się wybory uzupełniające. Zwolennicy Marcosa będą chcieli ją pogrążyć jako przykład sprawców niszczącej Filipiny korupcji, zaś jej zwolennicy obronić jako przykład ofiar niszczącej Filipiny kultury oszczerstw.

To nie bez znaczenia, bo jej własne ambicje prezydenckie są znane, a wybory już za cztery lata. Wiceprezydentce przypisuje się też, trochę na wyrost, prochińskie sympatie jej ojca. Jednak ze względu na grożący konfliktem zbrojnym spór z Pekinem o wody terytorialne jest nie bez znaczenia. Wiceprezydentka się na ten temat nie wypowiadała, ale za to prezydent, podobnie jak jego ojciec, jest bardzo proamerykański. Wszystkich jednak interesuje bardziej to, że Marcos junior i Duterte senior obrzucają się oskarżeniami, że są narkomanami.

No i jest jeszcze sprawa Apollo Quiboloya, pastora kościoła Królestwa Jezusa Chrystusa i byłego „doradcy duchowego” Duterte seniora, którego Marcos junior chce wydać do USA. Jest on tam, podobnie zresztą jak na Filipinach, poszukiwany za przemyt ludzi, napastowanie seksualne i seks z nieletnimi, którym miał grozić „wiecznym potępieniem” za odmowę oddania się „synowi Boga”. Pastor w końcu oddał się w ręce filipińskiej sprawiedliwości, ale oboje Duterte twierdzą, że to kolejny spisek, by ich i jego oczernić.

Wszystko to mogłoby się, całkiem niesłusznie zresztą, wydawać jedynie zabawnym politycznym folklorem, na równi z osławioną „chorobą filipińską” Aleksandra Kwaśniewskiego. Tymczasem filipińscy komentatorzy bardzo poważnie się obawiają, że jeśli elity polityczne się nie opamiętają, kraj może się stoczyć do poziomu Stanów Zjednoczonych.

Podobnie kilka lat temu, za rządów PiS-u w Polsce, rumuński prezydent Klaus Iohannis przestrzegał w parlamencie skłóconych i demagogicznych posłów, że „mogą skończyć jak w Warszawie”. Czy jeżeli  sumienni naśladowcy wystrzegają się pójścia w ślady swoich wzorów, to znaczy, że wzory jednak spełniły swe zadanie?