Zacznijmy od zagadkowego tytułu. Czym jest krzesło Thoneta? Sylva Fischerová wykorzystuje ten przedmiot jako symbol europejskiej złożoności i finezji. Krzesło, zaprojektowane przez Michaela Thoneta w XIX wieku, miało charakterystyczny gięty kształt i było produkowane w pierwszych fabrykach w Czechach. W książce autorka porównuje zawiłość i dekoracyjność tego mebla do europejskiej mentalności, zestawiając go na zasadzie kontrastu z prostotą preferowaną przez Amerykanów. „Sęk w tym – pisze – że oni, Amerykanie, przyszli tu właśnie od nas. Mieli już dość ornamentalnego skomplikowania? Chcieli znaleźć prostotę? IT’S NOT THAT EASY”.

Tyle gwoli pobieżnego wyjaśnienia tytułowego kalamburu. Co jednak składa się na treść książki, która w Czechach zdobyła nominację do prestiżowej nagrody Magnesia Litera? Najprościej rzecz ujmując, jest ona zbiorem zapisków Sylvy Fischerovej z jej podróży do Stanów Zjednoczonych, gdzie w 2010 roku opowiadała o swojej poezji i spotykała się z sympatykami, młodymi studentami i innymi twórcami. Odwiedziła między innymi dziwaczną czeską wioskę w Cedar Rapids, spędziła czas w Kansas City, a także oglądała w MOMA (Museum of Modern Art w Nowym Jorku) głośną wystawę Mariny Abramović.

Czeskość jako komiczny cosplay

Fischerová tworzy literacki koktajl – miesza reportaż podróżniczy, autobiografię, esej, poezję, fragmenty codziennych rozmów i anegdot (niekiedy sprośnych), a także kawałki kronik pierwszych osadników Ameryki. Tę mieszaninę widać też na poziomie języka. Książka jest pisana głównie po czesku, ale zawiera też fragmenty w języku angielskim.

Utwór nie ma wyraźnej struktury. Brak tu rozdziałów, wszystko płynie jak strumień świadomości. Jeśli chcielibyśmy wydzielać tu jakieś osobne całości, powinniśmy raczej skupić się na typie opowieści, a nie na chronologicznym układzie treści. Narracja Fischerowej składa się bowiem z wielu warstw, z których każda wnosi coś unikalnego. Jedną z nich tworzą rozmowy z różnymi osobami oraz zasłyszane anegdoty, takie jak historia Żydówki, która w wieku pięciu lat postanowiła, że nie chce już być Żydówką. Albo opowieść o Brucie, który twierdzi, że wojna w Wietnamie dała mu poezję, z drugiej – również pięć nowotworów. Te ostatnie wskutek kontaktu z toksycznym środkiem, który rozpylał podczas wojny.

Autorka spotyka się także z grupą dwudziestoletnich studentów, którzy w jej mniemaniu zbyt ochoczo i z niewytłumaczalną pewnością siebie przyjmują miano poetów. Jej zdumienie zmienia się w irytację, gdy przygląda się Amerykanom, którzy mieszkają w „czeskiej” wiosce i bez żenady nazywają się Czechami, choć ich znajomość czeskiego ogranicza się do kilku słów, takich jak „koláče” czy „houby”, a ich czeskość nie jest niczym więcej jak komicznym cosplayem. Co tydzień zajadają się gulaszem, a raz w roku, z niewytłumaczalnym entuzjazmem, celebrują wymyślone przez siebie „houby days” (dni grzybów). Paradują wtedy w czeskich strojach narodowych, z dumnie powiewającą czeską flagą w tle. Ta komedia staje się jeszcze bardziej absurdalna, gdy zauważamy, że oprócz trzech słów po czesku, większość z nich nie ma pojęcia o Czechach, ponieważ od pokoleń żyją w Stanach.

Co ciekawe, podobna sytuacja ma miejsce wśród potomków Polaków, gdzie członkowie grupy „i love my polish heritage group” zaciekle bronią swojej polskości, chociaż często polegają na błędnych tłumaczeniach i stereotypach. Kiedy ktoś odważy się poprawić ich błędy, jak choćby wytłumaczenie, że tatuaż z napisem „Rodvina” to nie „Rodzina”, czy wyjaśnienie, że „Na dzdzrowie” to karykatura toastu i na pewno nie jest to dobra nazwa dla łódki, reakcja jest zawsze burzliwa i pełna obruszonych komentarzy.

 

Robert Frost, Zagajewski i amerykańscy pionierzy

Oprócz warstwy składającej się z fragmentów rozmów i anegdotycznych opowieści, książka zawiera także głębsze, bardziej refleksyjne fragmenty. W trakcie swojej podróży, autorka dowiaduje się o śmierci bliskiego przyjaciela i przeżywa żałobę na odległym od jej ojczyzny kontynencie. Zastanawia się także nad wygasłą miłością, rozstaniem i pragmatycznym podejściem do relacji. Stawia pytania o sam proces pisania oraz o to, skąd autor czerpie pewność i odwagę, by wydawać osądy.

Wreszcie czytelniczki i czytelnicy znajdą też w tekście Fischerovej literackie i kulturoznawcze analizy, na przykład rozważania poświęcone kronikom pierwszych osadników Ameryki. Poetka opisuje w nich zachłanność i europocentryczne podejście pionierów, którzy traktowali nowy ląd, jakby to był pusty, nieodkryty, niezamieszkany i pozbawiony historii obszar. W tej części posiłkuje się zarówno swoją poezją, jak i twórczością innych amerykańskich poetów.

Fischerova jest niezwykle wykształconą osobą, co sprawia, że lektura wymaga zrozumienia licznych odniesień, które dodają książce dodatkowego smaku. Autorka czerpie inspiracje z różnych źródeł, sięga zarówno po twórczość amerykańskich poetów, takich jak Robert Frost i William Carlos Williams, jak i wiersze innych pisarzy, na przykład Adama Zagajewskiego. Dodatkowo miesza ona różne językowe rejestry. Styl Czeszki to istna mieszanka wybuchowa – raz jest on lekki, innym razem głęboko intelektualny. Wypada docenić niesamowitą pracę tłumaczki, Olgi Czernikow, która zdołała przełożyć ten skomplikowany tekst na polski.

Niepotrzebne złośliwości

Czasami jednak erudycyjność staje się w prozie Fischerovej ciężarem. To, co krytykowała jako nadętość u innych, można dostrzec również u niej samej. Przyjmuje ona rolę intelektualistki i czasem wręcz jej nadużywa, próbując zawstydzić swoich rozmówców swoją wiedzą, na przykład gdy ci nie wiedzą, kim są Mikmaki. W książce często odwołuje się do swojej wiedzy na temat mitologii starożytnej Grecji, filozofów takich jak Heraklit z Efezu, gilotyny Hume’a czy nawet filozofii wedyjskiej, wtedy kiedy wydaje się, że nie ma to istotnego znaczenia czy uzasadnienia dla opisywanych wydarzeń. Czytając, czułam, jakby autorka próbowała ironicznie umniejszyć to, co zobaczyła w Stanach Zjednoczonych. Choćby lekceważąco pisząc o Marinie Abramović per „jedna z wielu performerek”, która właśnie w MOMA miała jedną z najbardziej znanych swoich wystaw „Artystka obecna”. Fischerová drwi także z ekspozycji w bibliotece Iowa, nazywając je chłamem i krzykliwą szmirą. Z niedowierzaniem przyjmuje fakt, że w Denver co roku odbywa się zjazd amerykańskich pisarzy, na który przyjeżdża aż dziesięć tysięcy osób, chociaż, obiektywnie rzecz biorąc, statystycznie pisarzy jest zdecydowanie więcej w Czechach niż w USA (oficjalnie w Czechach żyje 3672 pisarzy na dziesięć milionów mieszkańców).

Sylva Fischerová w swojej książce „Europa jest jak krzesło Thoneta…” snuje krytyczną narrację o Amerykanach, zestawiając ich prostotę z europejską złożonością i argumentując na rzecz tej ostatniej. Jednak w tej pozornie wyrafinowanej krytyce można dostrzec cień tego samego zadufania w sobie, który niejednokrotnie z takim zapałem wytyka innym. Momentami wydaje się, że autorka bardziej próbuje pokazać swoją wyższość intelektualną niż rzeczywiście zrozumieć, co stoi za tą amerykańską prostotą. Czytając jej tekst, miałam niekiedy wrażenie, że zaglądam w umysł złośliwej starszej cioci z nieco zbyt rozbudowanym ego. Mimo to, było to interesujące i satysfakcjonujące doświadczenie.

Książka:

Sylva Fischerová, „Europa jest jak krzesło Thoneta, Ameryka to kąt prosty”, przeł. Olga Czernikow, Wydawnictwo Amaltea, Wrocław 2021.