W piątek minionego tygodnia Taleb A., aktywista antyislamski i zwolennik skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec, wjechał samochodem w tłum ludzi na jarmarku bożonarodzeniowym w Magdeburgu. Kilka osób nie żyje, kilkaset zostało rannych. Jakie znaczenie będzie miał atak dla Niemiec?

Po pierwsze, przyczyni się do globalnego wzrostu radykalnej prawicy. Przyznajmy: wyjątkowo brutalny atak na jarmark bożonarodzeniowy w Magdeburgu jest wydarzeniem dziwnym. Z jednej strony, przeprowadzony był środkami charakterystycznymi dla dżihadystów. Takie ataki wydarzały się już wcześniej w Niemczech w podobnych miejscach i dopuszczali się ich islamscy fundamentaliści.

A jednak – teoretycznie – Taleb A. nie mógł mieć z nimi nic wspólnego. Nie przyjechał do Niemiec w 2015 roku, w ramach tak zwanego lata migracji, ale na początku lat 2000. Nie jest człowiekiem nie mającym własnego zajęcia, lecz przeciwnie, lekarzem psychiatrą pracującym w niemieckiej klinice. Nie jest religijnym fundamentalistą, ale przeciwnie, przedstawia się jako postmuzułmanin; przez całe lata pomagał ludziom z Bliskiego Wschodu, którzy popadli w tarapaty ze strony fundamentalistów religijnych. Mało tego, człowiek ten jest zwolennikiem AfD, krytykującym Niemcy za zbyt pobłażliwy stosunek do islamu.

Ze względu na to skomplikowanie sytuacji wiele osób twierdzi, że tym razem dyskusja będzie wyglądała inaczej niż zazwyczaj po takich atakach. Że ludzie zrozumieją, jak skomplikowany jest charakter współczesnego terroryzmu. Są jednak powody, aby uważać, że będzie dokładnie odwrotnie.

W emocjonalnie nacechowanej debacie publicznej, jaka towarzyszy każdemu zamachowi, w dodatku w debacie prowadzonej za pomocą mediów społecznościowych, nie będzie miejsca na niuanse. Taleb A. nie będzie interpretowany jako „niemiecki Breivik” (nawet jeśli przyszywany). Zostanie uznany za jeszcze jeden przypadek nieudanej integracji przybysza z Bliskiego Wschodu — jako dowód na to, że wszelka integracja osób wyznania islamskiego, nawet gdyby to były osoby zsekularyzowane, jest błędem. Zatem wzrosty zaliczy wyłącznie AfD lub też partie, które posługiwać się będą językiem antyimigracyjnym.

Istnieją zresztą powody, by przypuszczać, że wzrost ten nie będzie dział się wyłącznie organicznie. Godziny po zamachu w Magdeburgu Elon Musk stwierdził na platformie X, że „Tylko AfD uratuje Niemcy”. Być może za tym stwierdzeniem pójdzie przestawienie algorytmów platformy X w Niemczech, podobnie jak przestawiono te algorytmy w USA przed wyborami prezydenckimi w 2024 roku. Żyjemy w czasach otwartego mieszania się w sprawy innych państw, co jest tym bardziej możliwe, gdy dysponuje się wystarczająco dużą korporacją.

Koniec otwartych Niemiec

Po drugie, koniec „Wir schaffen das”. Język niemiecki często dostarcza pojęć, które wchodzą do międzynarodowego słownika kulturalnego i politycznego. Wszyscy znamy pojęcia takie jak Doppelganger, Zeitgeist, czy po prostu kicz. Istnieje nawet całe zdanie po niemiecku które przeniknęło do debaty międzynarodowej. Jest to właśnie słynne „Wir schaffen das” [Damy radę].

To zdanie, wypowiedziane przez kanclerz Angelę Merkel podczas tak zwanego lata migracji w 2015 roku, miało być symbolem niemieckiej otwartości. W ciągu miesięcy Niemcy przyjęły wówczas milion uchodźców, głównie z Syrii. Wiele osób, z którymi wówczas rozmawiałam, mówiło o tamtym czasie z dumą, wskazując, że jest to efekt głębokiego przemyślenia niemieckiej historii.

Dziś, po zamachu w Magdeburgu, hasło „Wir schaffen das” wielu osobom wydaje się raczej przekleństwem. Dyskusja publiczna od miesięcy i tak odbywała się raczej pod hasłem „Wir schaffen das nicht mehr” [Już nie dajemy rady] i zbliżające się wybory parlamentarne w Niemczech (23 lutego) oraz upadek rządu Assada w Syrii tylko to zjawisko wzmacniają.

Zamach w Magdeburgu pogłębi te nastroje, wzmocni skojarzenia z innymi głośnymi sprawami związanymi z uchodźcami. Ludzie przypominają sobie podobne ataki na jarmarki, ataki na kobiety, do których dochodziło w podobnym, okołoświątecznym czasie.

Wizerunek muzułmanów, z których przecież dziesiątki tysięcy żyją zgodnie z zasadami niemieckiego społeczeństwa, ciężko i uczciwie pracując, otrzymał przez ten kolejny atak głęboki cios. Stoimy w przededniu całkowitej zmiany w Niemczech dotyczącej kultury przyjmowania ludzi, otwartości na wydawanie cudzoziemcom paszportów, wyobrażenia tego, jaki kraj ma być budowany nad Renem. Nie musi to się stać w ciągu kilku tygodni, jakie dzielą nas od wyborów do Bundestagu – ale stanie się w ciągu kilku lat, które dzielą nas od kolejnych wyborów. Około roku 2028.

Nowe spojrzenie na obcość

Po trzecie, kwestia obcości. Nie tylko przed Niemcami, ale także szerzej, przed Europejczykami, stoi dziś wyzwanie, polegające na przemyśleniu stosunku do obcości. Nie mam tutaj na myśli obcości w rozumieniu psychologicznym, która zwykle postrzegana jest jako mająca znaczenie pejoratywne.

Nawiązując do klasyka niemieckiej myśli socjologicznej, Georga Simmla, można powiedzieć, że obcość jest formą wzajemnego oddziaływania, potencjalnie drogą do wzajemnego dostosowania się, uzgadniania i wzbogacania. Obcy w znaczeniu Simmlowskim jest kimś, kto istnieje w relacji do przestrzeni. Przenosi się, a potem zostaje w jakimś miejscu przez dany czas, aby uczyć się, mieszkać, pracować. To ktoś, kto przybywa i odchodzi, przez co zdaniem Simmla może być obserwatorem i powiernikiem.

Simmel, pisząc o obcych w początku XX wieku, miał na myśli między innymi europejskich Żydów. Dziś obcymi są w wielkiej mierze migranci, żyjący w krajach europejskich. Migranci z innych krajów UE – ale też z Turcji, Arabii Saudyjskiej, z Syrii i innych krajów.

Simmel o tym nie wspomina, ale z perspektywy socjologicznej można powiedzieć, że istnieje coś takiego, jak zbyt wiele i zbyt mało obcości. Zbyt mało obcości powoduje zamknięcie danego społeczeństwa w utartych schematach i brak możliwości uczenia się nowych rzeczy o świecie, co może wiązać się ze strachem przed obcością. Zbyt wiele obcości powoduje frustrację, poczucie zagrożenia subiektywnej tożsamości, lęk przed upadkiem zbiorowego konsensusu i kanonu kulturowego.

Między tymi dwoma biegunami znajduje się rodzaj equilibrium obcości: równowagi w swobodnym przepływie osób na europejskim rynku, która może skutkować wzajemną nauką, wymianą kompetencji. Pod warunkiem zachowania takiej równowagi, może nastąpić na przykład transfer form uspołecznienia. Może być to transfer towarzyskości, czyli wspólnych form spędzania czasu wolnego, świętowania, odpoczywania, czy też form celebrowania posiłków i tego jak, kiedy, co jest jedzone. Mogą pojawić się innowacje w dziedzinie władzy, pracy czy społecznej komunikacji.

Wymiana taka nie odbywa się bez pewnego rodzaju napięć, jednak poziom nowości utrzymuje się wtedy na poziomie, który nie powoduje reakcji strachu i odcięcia od zachodzących zmian. Istnieją jednak okresy, kiedy równowaga ta zostaje zakłócona. Takim okresem były choćby lata po 2004 roku w Wielkiej Brytanii, gdzie otwarcie wspólnego rynku dla Europejczyków ze wschodniej części kontynentu skończyło się zbiorowym poczuciem obawy wśród Brytyjczyków, strachem przed utratą kontroli i ostatecznie wyjściem ich kraju ze struktur unijnych.

Podobną sytuację zaobserwować można w Niemczech po 2015 roku, gdy intensywność migracji przerosła możliwości psychologicznej absorpcji nowości przez jednostki.

Czy istnieje odpowiedź na te wydarzenia inna niż głosowanie na populistów? Oczywiście. Nie jest to jednak ścieżka łatwa. Jest to ścieżka odważnego nazywania społecznych problemów po imieniu, ale bez rezygnacji z wartości jakie przyświecają niemieckiemu społeczeństwu po drugiej wojnie światowej. Wyjściem jest zatem odwaga oraz wartości, nawet za cenę mówienia rzeczy trudnych. Czy politycy niemieccy będą je mieli – to zobaczymy. Jednak należy pamiętać o tym, że w podobnych sytuacjach wielu polityków europejskich – od Warszawy, przez Kopenhagę, aż po Londyn – wybrało zupełnie co innego: kopiowanie retoryki populistów.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: C.Suthorn / cc-by-sa-4.0 / commons.wikimedia.org