Na Bałtyku dzieją się dziwne rzeczy. W listopadzie doszło do przerwania morskich kabli telekomunikacyjnych – BCS East-West Interlink oraz C-Lion1. Pierwszy łączył Litwę ze Szwecją, drugi – Finlandię z Niemcami. Podejrzany statek, Yi Peng 3, pływający pod chińską banderą, został zatrzymany w Danii i zbadany, za zgodą chińskich władz, przez grupę międzynarodowych śledczych.
25 grudnia doszło do kolejnego incydentu, tym razem znacznie bardziej gwałtownego. Statek Eagle S po przerwaniu kabli został błyskawicznie zatrzymany przez fińskie władze – w połączonej akcji straży granicznej, marynarki wojennej, policji i sił specjalnych. W konsekwencji jednostka wciąż znajduje się pod kontrolą Finów. W obu przypadkach trop prowadzi w jedno miejsce– Yi Peng 3 i Eagle S rozpoczęły swoje rejsy w rosyjskim porcie Ust-Ługa. Obserwując te wydarzenia na Bałtyku, nasuwa się pytanie, jak Polska poradziłaby sobie z takim kryzysem.
Zwłaszcza że nagromadzenie infrastruktury krytycznej na południowym Bałtyku sprawia, że to atrakcyjny dla Kremla teatr działań. To przede wszystkim strategicznie ważny gazociąg Baltic Pipe, łączący nas poprzez Danię z norweskimi złożami. Oprócz niego na Bałtyku znajdują się też dwa gazociągi łączące platformy wiertnicze Lotos Petrobaltic z wybrzeżem oraz kabel energetyczny SwePol (Szwecja–Polska). Liczba wrażliwych punktów na Bałtyku będzie rosnąć – w związku budową morskich farm wiatrowych.
Kto rządzi na „polskim morzu”
Potocznie używa się sformułowania „polska część Bałtyku”. Jednak polska infrastruktura krytyczna formalnie znajduje się w kilku obszarach: od morskich wód wewnętrznych, przez morze terytorialne, strefę przyległą, aż po wyłączną strefę ekonomiczną. Dokładny wykład dotyczący ich statusu wymagałby osobnego tekstu, ale warto pamiętać o podstawowej zasadzie wynikającej z Konwencji ONZ o prawie morza: im dalej od wybrzeża, tym mniejszy jest zakres suwerennej władzy państwa.
Na morskich wodach wewnętrznych obowiązuje w pełni jurysdykcja polska i wszystkie polskie organy państwowe mają takie same uprawnienia jak na lądzie. Jednak już na morzu terytorialnym, czyli (w uproszczeniu) w obszarze dwunastu mil morskich od polskiego brzegu, obowiązują ograniczenia związane prawem jednostek cywilnych do nieszkodliwego przepływu – jedną z zasad wolnej żeglugi.
W strefie przyległej Polska ma prawo do zapobiegania naruszaniu polskich przepisów celnych, skarbowych, imigracyjnych i sanitarnych. Może też ścigać i zatrzymywać sprawców naruszeń tych przepisów, jeśli miały one miejsce na lądzie, wodach wewnętrznych i terytorialnych lub jeśli taki obowiązek wynika z prawa międzynarodowego.
Wreszcie, w wyłącznej strefie ekonomicznej Polsce przysługują suwerenne prawa w zakresie eksploatacji ożywionych i nieożywionych zasobów morza oraz jurysdykcja w zakresie budowy sztucznych wysp, platform i innych urządzeń, badań naukowych oraz ochrony środowiska morskiego.
Dlatego na morzu terytorialnym za szkodliwy uznaje się przepływ, podczas którego jednostka pływająca, również cywilna, wypuści zwiadowczego drona, który będzie obserwować nasze instalacje wojskowe. Ale już poza granicą dwunastu mil morskich okręt obcej floty, statek handlowy czy jacht dowolnej bandery może prowadzić działalność rozpoznawczą. O ile w żaden sposób nie przekroczy granicy wód terytorialnych, praktycznie nie ma możliwości, aby mu w tym przeszkodzić. Dla ochrony infrastruktury krytycznej ma to znaczenie fundamentalne.
Nieustanne wykrywanie i śledzenie
Interwencja wobec jednostki pływającej może mieć miejsce dopiero wówczas, gdy będzie istniało uzasadnione podejrzenie, że przejście przez wody terytorialne było szkodliwe lub też – poprzez zniszczenie kabla czy rurociągu – doszło do naruszenia praw państwa w wyłącznej strefie ekonomicznej.
Oznacza to, że podstawowym sposobem ochrony naszych interesów i naszej infrastruktury jest świadomość sytuacyjna. Oznacza to nieustanne wykrywanie i śledzenie jednostek, które mogą być potencjalnym zagrożeniem, a jeśli takie wystąpi – uzyskanie dowodów na działanie niezgodne z prawem.
Tu pojawia się pierwszy problem. Zgodnie z polskim prawem za ochronę infrastruktury krytycznej odpowiedzialny jest przede wszystkim jej operator. To ma sens w przypadku obiektów lądowych, gdzie istnieje wyraźna granica pomiędzy obiektem a otoczeniem zewnętrznym – najczęściej widoczna w postaci ogrodzenia. Ochrona gazociągu czy kabla na dnie morza jest bardziej skomplikowana, zwłaszcza że taki obiekt może zostać zaatakowany z daleka. Niezbędna jest więc obserwacja ruchu jednostek pływających na całym południowym Bałtyku. Należy także śledzić sytuację w powietrzu oraz pod wodą. Oprócz systemu międzynarodowego systemu identyfikacji morskiej AIS [Automatic Identification System], sytuację na powierzchni morza śledzą radary administracji morskiej, Straży Granicznej i Marynarki Wojennej.
Z rozpoznaniem sytuacji pod wodą jest już gorzej – niezbędne są jednostki floty wojennej. Należą do niej okręty, wyposażone w sonary i bezzałogowe pojazdy podwodne, wspierane przez wyspecjalizowane samoloty i śmigłowce. Tu uwidacznia się kolejny podstawowy problem. Aby móc obserwować to, co dzieje się na morzu, trzeba być tam obecnym.
Kogo obroni kuter
Niestety, ale obecne siły, jakie można skierować, to zaledwie siedem okrętów bojowych nawodnych, jeden podwodny oraz formalnie dwadzieścia niszczycieli min i trałowców. Do tego trzeba dodać inne okręty, w tym hydrograficzne i rozpoznawcze. Wreszcie Straż Graniczna posiada swoje jednostki patrolowe różnych typów. Całość reprezentuje jednak różny wiek (a więc poziom gotowości) wyposażenie, uzbrojenie, a także dzielność morską (stateczność, zwrotność, szybkość i autonomiczność). Trudno mówić o skutecznej ochronie gazociągu przez kuter Straży Granicznej, który nie ma wyposażenia do obserwacji podwodnej i może przebywać w morzu jedynie cztery doby.
Inaczej sytuacja wygląda w przypadku korwety zwalczania okrętów podwodnych „Kaszub”. Mimo tego, że weszła do służby w 1987 roku, wciąż może przebywać poza bazą przez dziesięć dni i posiada dwie stacje hydrolokacyjne. Różnica w tonażu może oznaczać również, że mniejsza jednostka będzie musiała w razie pogorszenia pogody przerwać patrol i szukać schronienia w porcie. Budowane obecnie w ramach programu „Miecznik” fregaty będą cechować się jeszcze większą autonomicznością i dzielnością morską, jak również będą lepiej wyposażone.
Podobnie problematyczny jest stan naszej floty powietrznej, której wiek i zdolności są skrajnie zróżnicowane. Stałe patrolowanie jest równoznaczne z koniecznością napraw i posiadaniem zapasu pozwalającego na rotację podczas planowanych i awaryjnych remontów. A zadania patrolowe to nie wszytko – regularnie wydzielamy okręty do zespołów NATO, bez przerwy trwają również szkolenia.
Posiadanie jednostek na morzu oznacza po prostu możliwość patrzenia potencjalnym sabotażystom na ręce. Nie bez znaczenia jest także posiadanie komponentu podwodnego. O ile okręt nawodny z zasady jest łatwy do zauważenia, to podwodne jednostki mogą pozwolić na pozyskanie dodatkowych informacji. Przypomina to nieco działania policji – czasem zadziała odstraszająco oznakowany radiowóz czy umundurowani ochroniarze, a czasem policjanci w cywilu skrycie obserwują działania przestępców i wkraczają, żeby ich schwytać na gorącym uczynku.
Do abordażu! (w granicach prawa)
Na tej ogólnej analogii podobieństwa pomiędzy lądem a morzem się kończą. Zgodnie z polskim prawem operator obiektu infrastruktury krytycznej ma obowiązek zapewnić mu ochronę. Jest to rozwiązanie zrozumiałe, gdy chodzi o ujęcie złodzieja czy sabotażysty, który przedostał się przez płot. Na morzu prawo zatrzymania podejrzanego statku, wraz z prawem użycia siły w tym celu, przysługuje tylko okrętom marynarki wojennej lub jednostkom w służbie państwowej.
W Polsce te uprawnienia przynależą przede wszystkim Straży Granicznej, która może być wspierana przez siły zbrojne. Służby i wojsko używają środków adekwatnych do zagrożenia, łącznie z użyciem broni i uzbrojenia. W skrajnych przypadkach jednostka, która stwarza zagrożenie, może zostać zatopiona.
Gdyby okazało się, że podejrzana jednostka dokonałaby aktu sabotażu, prawdopodobnie zostałaby wezwana do zatrzymania. W przypadku braku reakcji w grę wchodzą strzały ostrzegawcze i użycie broni w celu jej zatrzymania. Można także przerzucić grupę abordażową, w celu przejęcia kontroli nad ściganą jednostką. Zazwyczaj, jeśli jednostka współpracuje – zatrzymuje się i podaje kontroli – wykonują to grupy abordażowe wydzielone przez załogi okrętów Marynarki Wojennej lub funkcjonariusze Straży Granicznej. Jeśli nie – jest to domena pododdziałów specjalnych, które musza być w stanie przełamać opór na specyficznym obiekcie, jakim jest statek.
To nie jest film
Teoretycznie, sytuacja jest prosta. Morski Oddział Straży Granicznej posiada pododdział specjalny. Ale filmowy widok komandosów zjeżdżających na pokład po linach zwisających ze śmigłowców jest mało prawdopodobny… z powodu braku śmigłowców. Prawie cała flota lotnicza SG to samoloty patrolowe i lekkie śmigłowce, zaś transportowa anakonda jest jedna. Niezbędne zdolności będzie musiało zapewnić wojsko, posiadające nieco większa flotę śmigłowców oraz okręty wyposażone w lądowiska.
Najpierw potrzebne są jednak samoloty patrolowe, które rozpoznają sytuację, okręty przerzucające i wspierające komandosów oraz śmigłowce, zapewniające bezpośredni transport i osłonę. To było widoczne także podczas fińskiej operacji, gdzie wojsko wsparło swoimi zasobami straż graniczną.
W Polsce, aby użyć wojska, decyzja musi zapaść na szczeblu rządowym. Jeśli Straż Graniczna oceni, że sytuacja przerasta jej możliwości, informuje ministra spraw wewnętrznych, ten ministra obrony, a szef MON-u wydaje decyzję i wyznacza siły do zgrupowania zadaniowego oraz zasady użycia siły. Ta decyzja trafia do Dowódcy Operacyjnego i dopiero następnie wydawane są kolejne rozkazy.
Brakuje sprzętu, ćwiczeń i procedur
Żeby przyspieszyć cały proces, można trzymać wszystkich w odpowiedniej gotowości. Tyle tylko, że to wymaga dokładnego planowania, wypracowania i przećwiczenia procedur. Przede wszystkim wymaga jednak posiadania sił, których można by użyć. O ile komandosi wojska, straży granicznej czy policji stacjonują nad morzem, to odpowiednich samolotów, śmigłowców i okrętów tam brakuje.
Przeznaczone do wsparcia działań specjalnych maszyny wojska stacjonują na stałe w Powidzu lub Mińsku Mazowieckim. Aby zebrać siły okrętowe, prawdopodobnie należałoby zarządzić „pospolite ruszenie” i doraźnie użyć każdej sprawnej, dostępnej jednostki, w nadziei, że będzie w jakimś stopniu przydatna. Niezależnie od tego, czy będzie to fregata, korweta, niszczyciel min czy okręt szkolny. Wynika to z wieku, rzutującego na dostępność okrętów – wiele spośród nich miało zostać wycofanych lata temu.
Niestety, ale sprawny system ochrony polskiej infrastruktury krytycznej – jaki miejmy nadzieję powstanie – będzie wymagać dużych inwestycji. Zdolności do szybkiego przekazywania informacji i podejmowania decyzji. Pozyskania okrętów (nawodnych i podwodnych), samolotów, śmigłowców, także bezzałogowych.
Przez całe dekady zakupy okrętów były krytykowane – Bałtyk wydawał się wielu morzem spokojnym i małym, na którym ich rola miała być marginalna wobec samolotów i rakiet. Wydarzenia ostatnich lat obaliły te tezy. Okręty i elastyczność, jaką one dają, okazują się niezbędne – nawet najdoskonalsza rakieta nie jest w stanie monitorować gazociągu ani dokonać abordażu. Wniosek jest prosty – bez silnej floty nie będziemy w stanie powstrzymać potencjalnych rosyjskich sabotażystów.