Krzysztof Katkowski: Czym jest dla pani Hiszpania?
Barbara Jaroszuk: To kraj, którego literaturę lubię mniej niż latynoamerykańską. W swojej karierze przetłumaczyłam znacznie więcej książek z Ameryki Łacińskiej. Byłoby ich jeszcze więcej, gdyby nie to, że na początku dostawałam raczej zlecenia na teksty właśnie z Hiszpanii.
Dlaczego jej pani nie lubi?
Nie, że nie lubię – po prostu lubię mniej. Wie pan, ciągle mi tam czegoś brakuje. Hiszpanie piszą zupełnie inaczej niż Latynosi – jest to język, w moim odczuciu, którego nie podziela zresztą wiele koleżanek i wielu kolegów, sztywny, mocno ustrukturyzowany. Latynosi mają język bardziej „połamany”, elastyczny.
Oczywiście absurdem byłoby twierdzić, że Hiszpanie nie mają dobrej literatury. Książki Javiera Maríasa, o czym rozmawiał pan już z Tomaszem Pindlem, są absolutnie wybitne. I nie tylko jego… A czysto prywatnie: uwielbiam Hiszpanię odwiedzać, uwielbiam jej kuchnię… Andaluzja jest niesamowita.
Zajmuje się pani literaturą argentyńską (też jedną z moich ulubionych!). Czy między
literaturą latynoską w ogólności a tą hiszpańską są jakieś widoczne relacje?
Musimy pamiętać, że kiedy w XIX wieku kraje Ameryki Łacińskiej odrzuciły hiszpańskie panowanie, zerwały też z wieloma tradycjami literackimi tego kraju. Wtedy wielu latynoskich autorów i autorek zwróciło się raczej ku literaturze angielskiej, francuskiej czy wręcz północnoamerykańskiej.
Myślę, że co do zasady panuje w Ameryce Łacińskiej raczej ambiwalentny stosunek do Hiszpanii. Nie zapominajmy, że mamy tutaj do czynienia z sytuacją postkolonialną. Argentyńska autorka, którą bardzo cenię – Gabriela Cabezón Cámara – powiedziała jakiś czas temu, że jest „córką konkwisty”. To dalej żywa historia, która wpływa na język i na rzeczywistość. Dalej jest poczucie żalu, dawnego ujarzmienia. To widać też w kulturze.
Borges jednak bez oporu nawiązywał do hiszpańskiej literatury Złotego Wieku, czyli do tego, co powstało tam w XVII stuleciu.
Borges kochał wszystkie możliwe tradycje literackie i do nich nawiązywał.. Za to ten odrzut, o którym mówię, widać bardzo w literaturze tzw. boomu latynoamerykańskiego. Proszę zauważyć, że autorzy tacy jak Julio Cortázar lgnęli zdecydowanie bardziej do Paryża niż do Madrytu.
Czym konkretnie był ten boom latynoamerykański?
Był to okres wielkiej fascynacji Europy literaturą latynoamerykańską, przypadający na przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Kojarzy się z takimi nazwiskami jak wspomniany Cortázar, ale też Mario Vargas Llosa, Gabriel García Márquez. Trochę mniej, niestety, kojarzy się z nazwiskami znakomitych pisarek, których też wtedy nie brakowało – jak choćby moja ulubiona Sara Gallardo. Dlaczego do tego boomu doszło? Teorii jest wiele: niektórzy łączą to z polityką, niektórzy – z uwarunkowaniami rynku.
Boom był też bardzo obecny w Polsce.
Tak. Większość polskich humanistów i osób zainteresowanych literaturą zna przecież kolorową serię Wydawnictwa Literackiego, wielu się na niej „wychowało”. Przypomnieć tutaj warto anegdotę, którą przytaczała tłumaczka Cortázara na polski, Zofia Chądzyńska. Autor „Gry w klasy” miał ją zapytać, co ona w jego książkach dopisała– bo to właśnie w Polsce miały być większe kolejki po jego autografy niż w samej Argentynie.
Ameryka Łacińska była eldorado polskich tłumaczy – tłumaczono wszystko, jak leci, również autorów mniej znanych czy dopiero stawiających w polu literackim krajów tej części świata swoje pierwsze kroki.
Da się do tego wrócić? Czy to nasze myślenie życzeniowe?
Ostatnio, rzeczywiście, ukazuje się w Polsce coraz więcej książek autorów i autorek latynoamerykańskich, są recenzowane, komentowane. Zobaczymy. Może się uda wyjść poza duchy Cortázara i Borgesa.
Z całą miłością do tych autorów, bo nie da się ich, moim zdaniem, nie kochać. Chociaż moi studenci nie kochają już Gry w klasy tak, jak poprzednie pokolenia – ale jest za to dużo, dużo nowych obszarów do odkrycia właśnie w literaturze argentyńskiej. Świat też znacznie się tymczasem zmienił.
Kogo na przykład czytać, jeśli chodzi o argentyńskich autorów?
Czytać ich jak najwięcej! Z dostępnych po polsku – Martína Kohana, na przykład, albo wspomnianą już przeze mnie Gabrielę Cabezón Cámarę, Juana José Saera, Pedra Mairala, Marcela Figuerasa, Arianę Harwicz, że wymienię na początek kilkoro spośród tych, których sama tłumaczyłam. Świetne są też Mariana Enríquez czy Samanta Schweblin, zdecydowanie polecam ich opowiadania. Klasycy są ważni, rzecz jasna. Ale to współczesna literatura mówi o współczesnych problemach. Na pierwszym roku warszawskiej iberystyki dajemy zwykle studentom właśnie tych współczesnych autorów, których przed chwilą wymieniłam. I wie pan co? Ci studenci są często zdziwieni, że ta literatura… może być po prostu tak blisko nich. Myślę teraz również o tych „cięższych” tematach: kobietobójstwach, prekariacie, katastrofie klimatycznej.
Jest pani autorką monografii pod tytułem „Traumy i zabawy” – o współczesnej prozie argentyńskiej. To ze sobą, w kulturze tego kraju, współistnieje?
Pisałam tam o trzech autorach, których polscy czytelnicy jeszcze za bardzo nie znają – Césarze Airze (ostatnio tłumaczonym przez Tomasza Pindla), Sergiu Chejfecu oraz Rodrigu Fresánie. Literatura argentyńska to, owszem, literatura, która zmaga się z traumami – dyktatury, później kryzysu 2001 roku, kolonializmu, niekończących się katastrof gospodarczych. Z drugiej strony, jest to kraj… gier i zabaw. To proza, która się bawi, tak tradycją, jak teraźniejszością. Wracając do klasyków – taka jest przecież właśnie „Gra w klasy”. Nie jest to jedynie kraj dyktatur, tak jak Ameryka Łacińska w ogóle to nie jest jedynie kraina dyktatur. To dużo, dużo więcej.
I dużo mate.
Owszem.
Jak w Urugwaju. Nie tak dawno po polsku ukazała się w pani tłumaczeniu książka
Eduarda Galeana, Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej.
À propos Urugwaju, Urugwajczycy mają uczulenie na Argentynę. Argentyńczycy z kolei się z nich podśmiewają…
Wracając do Galeana, pochodził z Urugwaju, ale uważa się go też za dobro wspólne dla całego regionu. To świetny autor. Na początek polecałabym też Martína Caparrósa – jego „Ñameryka” to również ciekawe wprowadzenie w problematykę regionu.
Rozmawiamy o Argentynie. Tam polska literatura kojarzy się z jednym, konkretnym
autorem…
Witoldem Gombrowiczem, rzecz jasna. To ciekawe, że w Argentynie mają go często za „swojego”. Oczywiście poza nim publikuje się tam też innych polskich pisarzy. Jest Tokarczuk, jest Sapkowski, a wydawnictwo o wdzięcznej nazwie Dobra robota (serio, tak się nazywa!) wydaje nawet m.in. Witkacego czy Schulza.
Myśli pani, że istnieje jakiś dialog między tymi literaturami?
Tak, ale to dość skomplikowane. W obydwu przypadkach, jak sądzę, mamy do czynienia z literaturami marginalnymi – a takie literatury często kontaktują się ze sobą poprzez centrum. Brakuje im w tym dialogu punktów odniesienia. Bo kto by tłumaczył w Argentynie polskich klasyków sprzed dwustu lat? To działa też w drugą stronę. Choć, na szczęście, zdarzają się wyjątki.
Patronat nad serią rozmów z tłumaczkami i tłumaczami literatury hiszpańskojęzycznej objęły Instytut Cervantesa i Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury.