Od czasu, gdy Oriana Fallaci zerwała czador – „tę średniowieczną szmatę!” – którego założenie było warunkiem rozmowy, na zakończenie swojego słynnego wywiadu z ajatollahem Chomeinim, to, jak islamscy przywódcy traktują kobiety, stało się znaczącym elementem oceny ich politycznych zamiarów.
Dlatego więc gdy Ahmed al-Szaraa, nowy przywódca Syrii, odmówił podania ręki wizytującej go szefowej niemieckiego MSZ, Annalenie Baerbock, komentatorzy – całkiem słusznie – podnieśli alarm. W końcu al-Szaraa w przeszłości był członkiem i ISIS, i al-Kaidy, a jeszcze miesiąc temu za jego głowę Departament Stanu USA dawał nagrodę 10 milionów dolarów.
Groźby islamistów należy traktować poważnie
To, jak jego bojówki Hajat Tahrir al-Szam (HTS) sprawowały władzę w Idlibie, także nie napawa optymizmem. Właśnie się okazało, że nowo mianowany minister sprawiedliwości w jego rządzie, Szadi al-Waisi, skazywał na śmierć kobiety za rzekomą prostytucję i cudzołóstwo, a następnie asystował w ich egzekucjach. To zaś, że groźby islamistów wobec kobiet traktować należy poważnie, pokazuje ich los w rządzonym przez talibów Afganistanie. Tam, wbrew początkowym obietnicom nowych władców – nie wolno im między innymi ani uczęszczać do szkół ponadpodstawowych, ani wychodzić z domu bez męskiego dozoru. Ten rzeczywisty apartheid obowiązuje, choć z różną intensywnością, we wszystkich krajach z islamską większością.
Z drugiej strony, nie trzeba być islamistą, by być mizoginem, co udowodnił choćby były i przyszły prezydent USA Donald Trump swymi komentarzami o „łapaniu kobiet za cipę”. Z kolei ówczesny król Arabii Saudyjskiej Fajsal nie miał problemów, by w 1987 roku uścisnąć rękę wizytującej go premier Margaret Thatcher. To nie islam zabrania podawania ręki kobietom, lecz plemienne zwyczaje obowiązujące w wielu muzułmańskich krajach.
Sam al-Szaraa zapewnia, że kobiety nie będą dyskryminowane, pozwolił, by towarzyszyła mu dziennikarka z odsłoniętymi włosami (choć do wywiadu musiała założyć chustę), i wręcz mianował kobietę, druzyjkę, gubernatorką druzyjskiego obszaru na południu Syrii. Trudno jednak przypuszczać, by nie wiedział, kim jest al-Waisi – choć pamiętajmy, że przeszłość poprzedniego prezydenta Iranu, Ebrahima Ra’isiego, który jako prokurator nadzorował rzeź kilku tysięcy więźniów politycznych w Iranie, nie budziła sprzeciwów społeczności międzynarodowej. Po tym jak zginął w wypadku lotniczym, ONZ uczciła jego pamięć oficjalną uroczystością żałobną w siedzibie organizacji.
„Złóżcie broń albo zostaniecie z nią pochowani”
Bardzo niepokojące są doniesienia o szykanowaniu chrześcijan, starciach zbrojnych w dzielnicach zamieszkałych przez mniejszość alawicką, z której wywodził się i którą faworyzował obalony dyktator Baszar al-Assad. Podobnie alarmujące są informacje o dramatycznych walkach na północy kraju, gdzie utworzone przez Turcję bojówki tak zwanej Syryjskiej Armii Narodowej toczą walki z Kurdami, w których w ostatnich dniach zginęło już ponad sto osób.
Turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan zapowiedział, że „Kurdowie albo złożą broń, albo zostaną z nią pochowani” – a Turcja jest główną sojuszniczką i sponsorką HTS. Ale każda nowa władza w Syrii miałaby poważne problemy z tarciami religijnymi i etnicznymi w podzielonym, choć w większości arabskim i sunnickim społeczeństwie, i wrogo traktowałaby rodaków Assada. Zaś żaden z czterech krajów z kurdyjską mniejszością nie umiał ułożyć sobie z nimi stosunków, trochę tak, jak zaborcy na różne sposoby nie umieli dogadać się z Polakami. To nie są jedynie islamistyczne problemy.
Pełna islamizacja oświaty
Inaczej jest z zaleceniami dla programów szkolnych, opublikowanymi właśnie przez nowego ministra oświaty. Usunięcie wszelkich pochwalnych odniesień do obalonego dyktatora i jego rodziny jest oczywiste i pożądane, ale inne muszą niepokoić. I tak, zamiast „droga dobra” należy odtąd w szkołach mówić „droga islamu”, zamiast „obrony ojczyzny” ma być „obrona Allaha”, a „braterstwo wiary” ma zastąpić „braterstwo ludzkie”. Nic więc dziwnego, że miast eufemizmu „potępieni i zbłąkani” należy odtąd mówić „Żydzi i chrześcijanie”.
Na lekcjach historii nie będzie się zaś już mówiło o czterystu latach „otomańskiej” okupacji, lecz „administracji”, i nie będzie się wspominać o egzekucjach przez władze otomańskie syryjskich patriotów – podobnie jak na lekcjach biologii nie będzie się wspominać o ewolucji. To już byłaby pełna islamizacja oświaty, zaś wszystko to źle świadczy o szczerości zapewnień al-Szary o chęci budowy kraju dla wszystkich.
Tym bardziej że zapowiedział, iż nowa konstytucja, nie bardzo wiadomo, przez kogo uchwalona, powstanie „za dwa–trzy lata”, zaś wolne wybory odbędą się za cztery – w międzyczasie zaś rządzić będzie najwyraźniej HTS i on sam. Tu nie wystarczy, że zdjął mundur, przystrzygł brodę i założył krawat. Jego zachodni rozmówcy, tacy jak Baerbock czy towarzyszący jej szef francuskiego MSZ, winni się mieć na baczności.
W Syrii nic jeszcze nie jest przesądzone
Tyle że sama baczność też nie wystarczy. Jeśli Syria pozostanie obciążona nałożonymi jeszcze na Assada sankcjami, a do tego jeszcze bojkotowana ze względu na poglądy tych, którzy Assada pokonali, to al-Szaraa i jego towarzysze będą mogli polegać tylko na Turcji i Katarze, sojusznikach zwalczanego przez umiarkowane państwa sunnickie Bractwa Muzułmańskiego. To zaś gwarantowałoby zwycięstwo w szeregach HTS najbardziej radykalnej orientacji, z którą dowódca niekoniecznie – jak sam twierdzi – się identyfikuje. Jest możliwe, że posunięcia takie jak mianowanie ministra oświaty czy zmiany w programie edukacji mogą jedynie być taktycznymi ustępstwami wobec radykałów, do czasu konsolidacji władzy al-Szarę.
Albo i nie. W Syrii nic jeszcze nie jest przesądzone i może się okazać, że przywódca HTS jest rzeczywiście, jak ostrzegają jego krytycy, nowym al-Baghdadim czy bin Ladenem. Albo też wybuchnie, jak w Libii po obaleniu Kaddafiego, nowa wojna domowa między rozmaitymi frakcjami lub też między Arabami a Kurdami na północy. Te scenariusze stały się jednak szczęśliwie mniej groźne, odkąd Izrael zbombardował pozostałe po Assadzie arsenały i bazy armii – po prostu zostało mniej broni.
Jednak bojkotowanie al-Szary z obawy, że okaże się niereformowalnym dżihadystą, może jedynie zapewnić zwycięstwo niereformowalnych dżihadystów, pod jego dowództwem lub nie. Zaś samobójstwo z lęku przed śmiercią, jakie wówczas popełniłby Zachód, nigdy nie wydaje się dobrym rozwiązaniem.